Urodziłem się w Silverymoon, mieście otwartym dla większości ras i bardzo tolerancyjnym. Silverymoon było moim domem przez 23 lata .Mój ojciec był 

wspaniałym wojownikiem a dla mnie wzorem do naśladowania. Gdy tylko miał czas uczył mnie posługiwać się broniom i walczyć. Dzięki jego wiedzy w 

walce prawie codziennie pokazywał mi nowe sposoby atakowania lub bronienia się. Po kilku latach ćwiczeń byłem w stanie pokonać 

większość wojowników w moim wieku a ojciec nie mógł się doczekać momentu gdy będę wystarczająco dorosły aby wyruszyć na prawdziwą 

przygodę. Matka zawsze mówiła ze jest dzieckiem tak jak i ja gdy ojciec opowiadał jej o swoich marzeniach. Moja mama 

prowadziła mały sklep z rożnymi drobiazgami, nie zajmowała się ani sztukami walki ani też magią wiec nie spędzałem z nią  

tak wiele czasu jak z ojcem wiele czasu. Gdy w jej sklepie zabrakło czegoś podróżowaliśmy do Nesme lub do Neverwinter gdzie można było taniej 

dostać rzeczy z południa. Uwielbiałem  podróże mimo ich niewygód. Raz zdarzyło się ze napadły nas gobliny i musieliśmy się bronić. Chciałem dołączyć 

do walki lecz moja matka nie chciała mnie puścić. Wtedy musiałem się zadowolić przyglądaniem jak walczy ojciec. W wieku 25 lat wyruszyliśmy w 

kolejną podroż do Nesme. W połowie drogi napadło nas kilka orków i wtedy rodzice pozwolili mi pierwszy raz dołączyć

do walki. Ojciec gdy tylko miał  czas zerkał by zobaczyć jak mi się powodzi w walce. Z mojej ręki padły trzy stwóry. 

Ojciec zabił pięciu. Popatrzył na swoje "dzieło" a potem na mnie. Z uśmiechem malującym się na twarzy szedł aby mi

pogratulować. Gdy był kilka kroków przede mną strzała ugodziła go prosto w serce. Chwycił bezradnie koniec strzały,

popatrzył  na mnie i upadł bez życia. Za sobą usłyszałem krzyk mej matki. Obróciłem się i zobaczyłem ja leżąca w 

kałuży krwi. Stały nad nią cztery orki ze złowieszczymi uśmiechami na pyskach. Rzuciłem się w ich stronę lecz w połowie

drogi poczułem ogromny ból głowy i upadłem nieprzytomny na ziemie. To była najgorsza podroż mego życia.

 

***

 

Daveron obudził się i odgarnął swoje długie czarne włosy z twarzy na początku jego fioletowe oczy widziały jak przez mgłę i dopiero po 

chwili obraz się wyostrzył. Elf zaczął rozglądać się dookoła. Leżał przy ciepłym ognisku owinięty kocem. Zaczął się podnosić i zaraz upadł

gdy przeszła przez niego ogromna fala bólu spowodowana raną po uderzeniu orka. Teraz przypomniał sobie co wydarzyło się w czasie ostatniej 

podroży. Wstał szybko ignorując ból chcąc odnaleźć rodziców.

-Lepiej odpoczywaj. Nieźle dostałeś po głowie.- usłyszał kobiecy glos za sobą. Obrócił się szybko. Siedziała tam kobieta, pół-elf  o długich 

czarnych włosach i niebieskich oczach, ubrana była w szaty maga z różnymi ozdobami które były zupełnie niepotrzebne gdyż bez nich 

wyglądałaby równie pięknie.

-Kim jesteś?- zapytał trochę oszołomiony Daveron. 

-Mam na imię Brissa. -powiedziała z ciepłym uśmiechem na twarzy- a ty?

-Jestem Daveron Speelsharper. Moi rodzice nie żyją, prawda?- zapytał smutno.

-Przykro mi- przytkała -pochowałam ich niedaleko stąd. Zaprowadzić cię tam?

 -Nie, chce jak najszybciej opuścić to miejsce. - odparł Daveron mając nadzieje ze Brissa mu pomoże.  

-Dobrze, jeśli chcesz pojedziemy wiec do Neverwinter, gdzie mieszkam. -zaproponowała kobieta, elf zgodził się.

Podroż przebiegała bardzo spokojnie. Brissa wypytywała młodzieńca o jego przeszłość i o to co stało się na szlaku.

O niej zaś Daveron dowiedział się że studiuje magie i jest harfiarką. Elf nigdy nie miał do czynienia z magią i bardzo chciał

aby Brissa go uczyła. Pól-elfka nie miała nigdy ucznia i nie chciała mieć ale chciała także pomóc młodzieńcowi. Po dotarciu do Neverwinter już na 

drugi dzień Brissa zaczęła uczyć chłopca. Elf szybko pojmował nauki Brissy tak jak pojmował nauki ojca. Gdy Daveron miał 31 lat wyruszyli z Brissą do 

Cienistej Doliny aby tam elf mógł dalej szkolić się jako mag pod opieką przyjaciół harfiarki. Po krótkim czasie Brissa wróciła do Neverwinter lecz Daveron został. 

W wieku 38 lat elf opuścił Cienistą Dolinę w poszukiwaniu przygody. Podróżował przeważnie samotnie po Wybrzeżu Mieczy oraz odwiedzał Brisse w 

Neverwinter. Czasami wracał do swego rodzinnego miasta Silverymoon gdzie zdobył sobie przyjaźń  Alustriel. Podróże były dla niego bardzo 

korzystne. Nie brakowało mu złota a także zdobył kilka cennych przedmiotów którymi naprawdę mógł się poszczycić. Najbardziej cenił

sobie swój miecz Czarną Brzytwę oraz podarunek od Alustriel piękną szatę maga która była naprawdę potężnie umagiczniona. Zapewniała

pełną swobodę ruchów a jednocześnie mogła wytrzymać tyle co dobrej jakości kolczuga. Życie Daverona układało się bardzo dobrze ale

najważniejsze wydarzenie w jego życiu miało dopiero nastąpić.

***

Gdy nadchodziło lato Daveron postanowił odwiedzić swoje rodzinne miasto Silverymoon. Miał przed sobą długą drogę ponieważ podróżował

w Amn i Wrotach Baldura. Mimo to gdy tylko zaczęło się ocieplać elf wyruszył w drogę.

***

Strażnicy szybko wpuścili Daverona do miasta. Gdy tylko mag przeszedł przez bramę ogarnęła go wspaniałość miasta. Gwarne ulice pełne

kupców, szlachciców oraz podróżników. Przypomniały mu się czasy dzieciństwa, gdy marzył o życiu pełnym przygód. Do takiego życia zmusiła 

go sytuacja. Śmierć rodziców w walce z ohydnymi orkami. Reszty rodziny nie znał i nie miał gdzie się udać. Ale Tymora się do niego 

uśmiechnęła i spotkał Brisse która się nim zaopiekowała. Zmęczony podróżą elf skierował się do najbliższej tawerny. 

Dym unoszący się w jej wnętrzu i zapach taniego piwa powiedział Daveronowi ze będzie musiał uważać na swoją sakiewkę. Usiadł zmęczony przy 

stoliku i czekał na zamówione piwo. 

-Witaj- rozległ się głos za nim. Mag odwrócił się i zobaczył młodego mężczyznę. Miał on długie blond włosy, jasną cerę i  niebieskie oczy.  

Ubrany był w  kolczugę, zniszczoną po wielu walkach. Za nim stała kobieta o srebrnych włosach i fioletowych oczach. Bez 

wątpienia  była elfem, ubrana w czarne szaty z kapturem na głowie, w jednej ręce trzymała naładowaną kuszę. -Jestem Dreadis a to moja 

przyjaciółka  Arana. -powiedział wskazując na dziewczynę. -Czy przypadkiem nie masz na imię Daveron?

-Tak -odpowiedział zdziwiony mag.

-Więc być może mógłbyś nam pomóc. Jesteśmy przyjaciółmi Brissy i wiemy że jesteś godną zaufania osobą. 

-O co chodzi?

-Szukamy pewnej osoby o imieniu Rinin. Zamordował naszego przyjaciela i ukradł cenne dokumenty. Musimy je odzyskać i pomścić naszego towarzysza.-wyjaśnił

Dreadis.

-Jesteście harfiarzami? -spytał elf.

-Tak, lecz czy pomożesz nam? -spytała po raz pierwszy Arana

-Z chęciom pomogę harfiarzom i przyjaciołom Brissy -przytaknął Daveron

-Dobrze, odpocznij bo jutro chcielibyśmy wyruszyć. Morderca kieruje się w stronę Dekapolis i dobrze byłoby go złapać wcześniej. -oznajmiła Arana.

***

Wczesnym rankiem grupa opuściła Silverymoon kierując się w stronę Neverwinter.

-Zatrzymamy się w Nesme tylko na jedną noc, tak samo w Neverwinter. -powiedziała Arana -W Luskanie zatrzymamy się na kilka dni, aby 

odpocząć i kupić zapasy. W Nesme pożyczymy wierzchowce od naszego przyjaciela i miejmy nadzieje że podróż będzie w miarę spokojna.

Daveron i Dreadis skinęli głowami i ruszyli bez słowa. 

Towarzysze w czasie podróży rozmawiali bardzo często wypytując się o swoją przeszłość. Szczególnie Dreadis i Arana byli ciekawi co robił Daveron po 

opuszczeniu Cienistej Doliny. Podróż minęła w miłej atmosferze i po kilku dniach dotarli do Nesme. Gdy tylko weszli do miasta skierowali się do najbliższej 

gospody.

-Zapłać za pokoje, a my pójdziemy do naszego przyjaciela po wierzchowce. -powiedział Dreadis do Daverona

***

Mag podszedł do Arany i Dreadisa siedzących już przy stole w tawernie i rozmawiających o czymś.

Witajcie. -powiedział Daveron. 

Witaj, dobrze że wstałeś za niedługo wyruszamy. -rzekła Arana

Zjedz, napij się i jedziemy. -dodał Dreadis

Daveron posłuchał rady Dreadisa bo do Neverwinter nie skosztuje dobrego trunku. Zaraz potem przyjaciele wyjechali z Nesme kierując się 

na zachód. Pogoda wciąż dopisywała, a podróż bynajmniej do cichych nie należała. Towarzysze cały czas obsypywali się opowieściami,

jeśli nie swoimi to słyszanymi od innych. Jednak szczęście nie trwało tak długo jakby tego sobie życzyła trójka podróżnych.

***

Niebo było bezchmurne, rozświetlane milionami gwiazd. Dreadis siedział wpatrzony w niebo czekając aż skończy się jego warta.

W nocy tej nie było nic szczególnego co zwiastowało by jakieś nieszczęście. Lecz wtedy Dreadis usłyszał szelest w krzakach niedaleko.

Zaniepokojony wstał wyciągając swój miecz. Jego oczy nie widziały najlepiej w ciemności, ale zdecydował się nie budzić towarzyszy 

dopóki się nie upewni co do niebezpieczeństwa. Powoli skierował się w stronę zarośli.

-Słyszałeś coś? -zapytał cicho Daveron który już nie spał.

-W krzakach. -potwierdził wojownik. Daveron wstał i wyciągnął swój sejmitar Szpon Rashada oraz Czarną Brzytwę i podążył za Dreadisem.

Czarna Brzytwa rozświetlała drogę szarym światłem nie rażąc czułych oczu elfa. Wojownik cieszył się z tej pomocy gdyż teraz w ciemności lasu

widział by niewiele.

-Powinniśmy obudzić Arane -powiedział Daveron

-Dasz sobie rade? -zapytał Dreadis a gdy tylko elf przytaknął wojownik pobiegł do obozowiska.

Mag przykucnął pod drzewem i szukał ruchu który zdradziłby jego przeciwników. Po dłuższej chwili elf pomyślał że jednak to tylko jakieś

zwierze leśne i zaczął wstawać. Wtedy przemknęła obok niego strzała trafiając w drzewo za nim. Daveron znów przykucnął. Zaczął się wycofywać 

i usłyszał trzask za sobą. Gdy obrócił się zobaczył swojego przeciwnika. Był postury człowieka z mieczem w ręce. Mag nie wstając zaczął 

wypowiadać inkantacje. Po chwili błyskawica przecięła powietrze i uderzyła w pierś napastnika. Mag wiedział że jest ich więcej i 

nie musiał długo szukać gdyż dwóch biegło właśnie w jego stronę. Nie było czasu, aby wypowiedzieć choćby najprostsze zaklęcie więc 

wstał i sparował pierwsze uderzenia przeciwników. Na początku mag zajęty był bronieniem się, ale po chwili udało mu się 

pewniej stanąć na nogach i przeszedł do ofensywy. Jeden z napastników zaatakował cięciem z lewej, elf sparował uderzenie sejmitarem, przeturlał się między 

bandytami i gdy tylko zakończył manewr odwrócił się wbijając miecz w rzepkę przeciwnika. Bandyta krzyknął z bólu i padł na ziemie. Drugi odskoczył 

w tył i zaatakował kombinacją niskich cięć. Napastnik nie miał tarczy ani drugiej broni którą mógłby się chronić i jego ataki były bardzo 

desperackie. Chciał jak najszybciej zakończyć walkę jednak elf nie miał żadnej luki w swojej obronie przez którą mógłby przedostać się jego

miecz. Elf sparował kilka kolejnych uderzeń i gdy przeciwnik ciął szerokim łukiem odsłaniając się wyraźnie 

Czarna Brzytwa zablokowała uderzenie a sejmitar wbił się w serce bandyty pozbawiając go życia. Daveron wyciągnął sejmitar z piersi martwego człowieka i 

podszedł zobaczyć co z drugim. Tamten wciąż leżał na ziemi jęcząc i trzymając się za nogę. Elf zdecydował zakończyć cierpienie nieszczęśnika przebijając 

sejmitarem jego pierś. Otarł krew z ostrza i rozejrzał się za przyjaciółmi. Dreadis miał wyraźne kłopoty gdyż nacierało na niego aż trzech napastników, Arana 

radziła sobie dobrze, walcząc z dwoma innymi. Daveron zdecydował pomóc Dreadisowi. Od razu zaczął wypowiadać inkantacje. Kilka świetlistych 

pocisków wystrzeliło z dłoni maga, każdy trafił w bandytę który nie zdołał utrzymać równowagi i upadł na ziemię. Dreadis był i tak zbyt 

zajęty pozostałymi, aby zadać cios leżącemu. Elf był w trakcie wypowiadania kolejnego zaklęcia i pocisk ognia poleciał w stronę

pozostałych dwóch nacierających na Dreadisa. Po chwili jeden z przeciwników padł na ziemie paląc się jak pochodnia i krzycząc przeraźliwie.

Trafiony wcześniej przez pociski bandyta wolał walczyć niż zajmować się palącym się towarzyszem i ruszył w stronę czarodzieja. Daveron wyciągnął miecz i 

sejmitar. Bandyta śmiało zaatakował pchnięciem zmuszając elfa do odskoczenia. Człowiek nie był nowicjuszem i poruszał swym mieczem niezwykle szybko 

nacierając na maga. Daveron zaatakował mieczem cięciem z prawej a sejmitarem z lewej. Bandyta musiał odskoczyć jednak gdy odzyskał równowagę 

zaatakował kolejnym pchnięciem zbliżającego się czarodzieja. Daveron przewidział jednak ten ruch sparował pchnięcie mieczem wyrysował głęboką linię na gardle 

bandyty, ten chwycił za w bezradnej próbie zatamowania krwi i upadł martwy na ziemie. -Może jednak był nowicjuszem- pomyślał  mag i odetchnął gdy zobaczył 

że Dreadis właśnie zadał śmiertelny cios, a Arana szła w ich stronę.

-Bez ciebie nie dał bym sobie rady, jestem twoim dłużnikiem -powiedział Dreadis. 

-Całkiem nieźle walczysz -zauważyła Arana. Daveron przytaknął i ruszył w stronę obozowiska. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu.

Nadeszła kolej Daverona, aby objąć straż.

***

Podróż była męcząca gdyż od napaści cały czas padał deszcz. Grupa co najmniej ucieszyła się gdy zobaczyła mury Neverwinter.

Po krótkiej rozmowie ze strażnikami przyjaciele wkroczyli do miasta. Zmęczeni i przemoczeni weszli do tawerny przy bramie miasta, od razu kierując się na 

na górne piętro do swoich pokoi. 

 

                                                                                            ***                                                                                             

Rankiem grupa choć nadal zmęczona ruszyła w drogę wiedząc że w Luskanie zostaną kilka dni i tam odpoczną. Podróż znów mijała 

przyjemnie gdyż utrzymywała się ładna pogoda. Dnie znowu wypełniane były opowieściami i pogawędkami, przyjaciele w pełni odzyskali 

humory. Noce także mijały spokojnie pozostawiając trzymającym straż własnym myślą. Arana i Dreadis myśleli co raz więcej o mordercy,

chcieli jak najszybciej zakończyć poszukiwania. Po tygodniu dotarli do Luskan. Drugiego dnia pobytu w mieście Arana poszła do dzielnicy portowej 

zapytać płatnych informatorów czy wiedzą coś o Rininie

                                                                                              ***

W tawernie było o wiele ciszej gdyż większość jej bywalców była nieprzytomna z powodu ilości wypitych trunków. Dreadis i Daveron rozmawiali

o ciężkiej przeprawie przez zimną północ, za Grzbietem Świata jeśli nie złapią  mordercy wcześniej. Nagle w drzwiach pojawiła się zdyszana Arana i podbiegła do 

dwójki przyjaciół.

-Pakujcie się wyjeżdżamy -powiedziała podekscytowana

-O co chodzi? -zapytał nieco rozbawiony Dreadis

-Morderca -wysapała dziewczyna -wyjechał z miasta ostatniej nocy. Dogonimy go przed Grzbietem. -Słysząc tą wiadomość obaj popędzili do 

pokoi, a Arana poszła po konie. Zaledwie kilkanaście minut później towarzysze opuścili Luskan wierząc w prawdziwość tej informacji. 

 

***

Słońce już prawie zaszło i grupa miała się zatrzymać lecz Daveron dostrzegł cztery postacie jadące przed nimi. Przyjaciele przyspieszyli mając 

nadzieje że to właśnie morderca ich przyjaciela z towarzyszami. Jeden z jeźdźców przed nimi obejrzał się za siebie i gdy ich zobaczył krzyknął

coś do pozostałych, wszyscy zsiedli z koni i odpędzili je, aby nie doznały obrażeń w walce na którą się zapowiadało. Trójka przyjaciół postąpiła 

podobnie. 

-Rinin to ten po prawej -powiedziała Arana do Daverona wskazując na wysokiego szczupłego mężczyzne. Mordercy towarzyszył krasnolud, pół-ork oraz

halfling, który trzymał w ręku naładowaną kuszę. Arana i Dreadis zaczęli biec w stronę przeciwników a Daveron był w trakcie wypowiadania zaklęcia jednak 

przerwał mu bełt, który utkwił w jego ramieniu. Wyciągnął go szybko i zauważył że Arana i Dreadis już walczą, on sam też miał już co do roboty gdyż biegł w 

jego stronę pół-ork z wyciągniętym mieczem. Daveron wyciągnął Szpon Rashada oraz Czarną Brzytwę i zablokował pierwsze ataki pół-orka. 

Choć elf na początku uważał że będzie to prosta walka zmienił zdanie gdyż ciosy jego przeciwnika były nadzwyczaj silne, wiele razy omal 

przewróciły maga na ziemie. Daveron zdecydował że większe szanse będzie miał jeśli nie będzie parować i blokować ciosów lecz ich unikać.

Zgodnie ze swą myślą przy kolejnym ataku wroga mag przeturlał się pod mieczem, wykonał pół obrót i ciął w nogę pół-orka. Jego przeciwnik

nie pozostał dłużny i omal nie obciął głowy elfowi gdy ten próbował wstać. Jednak Daveronowi udało się przejść do ofensywy i napierał na stwora.

Po niedługim czasie pół-ork krwawił z wielu ran a jego ciosy były wyraźnie słabsze. Okaleczony stwór wiedział że nie ma szans i zdecydował

się na desperacki ruch. Włożył całą swą siłę w jedno uderzenie i blokujący je sejmitar wyleciał elfowi z ręki, wtedy stwór rzucił się na maga chcąc 

przygnieść przeciwnika lecz mag był szybszy, Czarna Brzytwa wbiła się w serce pół-orka. Daveron zrzucił z siebie ciało martwego stwora

i wziął sejmitar. Gdy wstał zobaczył Dreadisa leżącego na ziemi, krwawił i nie poruszał się. Arana walczyła tylko z Rininem, gdyż krasnolud był ciężko 

ranny i wolał się przyglądać walce. Halfling choć nie był ranny także przyglądał się z bezpiecznej odległości stojąc obok krasnoluda i dopingował Rinina 

Jednak radość halflinga i odpoczynek krasnoluda nie trwały długo gdyż uderzyła w nich kula ognia wysłana przez Daverona.

Obaj stanęli w płomieniach i zaczęli się tarzać po ziemi w bezskutecznych próbach zgaszenia swych ubrań. Arana i Rinin nadal walczyli jednak kobieta była dość 

poważnie ranna i z trudnością parowała ciosy swego przeciwnika. Elf zaczął biec szybko do mordercy i ten skupił na nim swą uwagę ponieważ Arana 

skorzystała z okazji i odeszła od walki. Pierwsze spotkanie nie było korzystne dla Rinina i z trudem odparł pierwsze ataki Daveron. Przez pierwsze 

chwile obaj walczyli ostrożnie i ich uderzenia nie miały zamiaru zranić lecz rozpracować przeciwnika. Lecz gdy przeciwnicy zaczęli nabierać pewności 

siebie i po chwili ostrza obu wirowały w zawrotnym tempie, efekt był taki sam jak poprzednio. Każdy cios spotykał przeszkodę w postaci miecza lub sejmitara 

Każdy atak był odpierany przez ostrza drugiego, obrona obu nie miała żadnych luk. Jedynym możliwym zakończeniem wydawało się że jeden padnie z 

wyczerpania, a drugiemu zostanie na tyle sił aby zabić przeciwnika. Po kilku minutach morderca przerwał szum i trzask ostrzy próbując innej taktyki.

-Gdy skończę z tobą zaopiekuję się twoją przyjaciółką -powiedział Rinin uśmiechając się paskudnie i starając wyprowadzić przeciwnika z równowagi.

-Tak jak orki twoja matką? -zapytał niezbyt przejmując się tą słowną grą Daveron. Morderca jedynie warknął w odpowiedzi i naparł ze wszystkich sił na 

maga. Jednak przy serii tych wściekłych ataków Rinin potknął się i Daveron prawie odciął mu dłoń. Jednak elf ranił swego przeciwnika w rękę i ten upuścił jeden z 

swoich mieczy. Teraz walka była dla niego o wiele trudniejsza, bronienie się przed atakami maga jedną broniom bez tarczy, czy drugiego miecza było niezwykle 

trudne i odbierało mu wiele sił.

-Walka jest nie równa, mam tylko jedną broń -wysapał Rinin mając nadzieje że elf odrzuci jedną ze swych broni

-A gdzie zgubiłeś drugą? -powiedział Daveron takim głosem jakby mówił do dziecka uśmiechając się przy tym pewnie, Rinin  myślał już o ucieczce gdyż

był zbyt wyczerpany walką i ledwo nadążał za ciosami elfa. Jeden z ataków maga przedostał się przez obronę mordercy i wyrysował bolesną szramę na jego 

twarzy. Rinin zasyczał wściekle, rzucił pozostałym mieczem w elfa i zaczął uciekać mając nadzieje że ten zostawi go w spokoju. Mylił się. Po kilkunastu 

metrach jego plecy rozdarła potężna fala bólu wywołana błyskawicą maga i ten upadł na ziemie. Morderca poczuł ciepło spływającej po nim krwi i ogromny ból 

paraliżujący jego ruchy, nie pozwalający mu wstać. Koło niego stał już Daveron z nadal wyciągniętym sejmitarem oraz mieczem.

-Proszę, nie zabijaj mnie -wyjęczał 

-Ale w tedy zrobiłbyś coś nie dobrego mojej przyjaciółce -powiedział nie wiedzieć czemu rozbawiony tą sytuacją elf i wbił miecz w pierś mordercy. Koło niego 

stała Arana z ponurym wyrazem twarzy.

-Co z Dreadisem? -zapytał Daveron. Elfka tylko pokiwała głową i zaczęła odchodzić.

-Gdzie teraz pójdziesz? -zawołał za nią mag

-Pochowam Dreadisa i wrócę do Cienistej Doliny -odpowiedziała smutno. Daveron poszedł za nią i pomógł pochować przyjaciela. Potem

ruszyli razem do Neverwinter gdzie się rozstali. Daveron skierował się do Silverymoon chcąc odwiedzić Alustriel czego nie zdążył zrobić ostatnio.

                                                                                                   ***

Noc była spokojna i jedynie Arak -chowaniec Daverona- wiercił się obok swego pana próbując go obudzić. Stwór był wielkości kota i był podobny do smoka.

Jego ciało było okryte czarnymi łuskami, z jego głowy wyrastały małe rogi, a oczy świeciły na zielono co nadawało mu groźny wygląd lecz w rzeczywistości był on

bardzo miła i towarzyska istotą. Arak był kreaturą zrodzoną z magii, telepatycznie powiązaną ze swym panem więc nie musiał używać swego skrzeczącego 

głosu robiąc przy tym hałas przy budzeniu maga. Po krótkiej chwili mag zaczął wstawać.  

-O co chodzi? -zapytał zaspany Daveron nie przejmując się tym że może mu grozić niebezpieczeństwo

-Poleciałem trochę na zachód i zobaczyłem jak duża grupa goblinów napada na krasnoluda -wyjaśnił chowaniec 

-To tylko gobliny, krasnolud sobie poradzi -odpowiedział elf i znów zaczął układać się do snu

-Ale goblinów było naprawdę dużo, około trzydziestu -sprzeczał się Arak

-Ty byś sobie poradził -wymamrotał niezadowolony mag

-Tak samo mówiłeś gdy Derek wpadł do groty smoka 

-Gadamy tu prawie minutę, krasnolud jest już pewnie martwy wiec nie ma sensu wstawać -upierał się Daveron

-Myślę że prędzej zaśniesz jak pomożesz krasnoludowi -stwierdził Arak  

-Ehh...no dobrze -wymamrotał niezadowolony mag. Szybko wstał i zezłoszczony że przerwano mu sen skierował się za chowańcem.

Po kilku minutach drogi Daveron dostrzegł gobliny które otaczały krasnoluda który krwawił już z kilku miejsc, ale nadal żwawo machał swym toporem.

Elf zaczął wypowiadać inkantację i walczących oślepił strumień świtał który przeleciał przez pole bitwy. Krasnolud nadal machał toporem i udało mu się

zabić w tym momencie co najmniej trzy gobliny. Mag podbiegł z  wyciągniętymi ostrzami i zabił kolejne stwory. Zanim gobliny połapały się w sytuacji 

połowa z nich była już martwa. Lecz głupie istoty nadal myślały że z taką przewagą liczebną poradzą sobie z dwoma przeciwnikami. Myliły się.

Po kilku chwilach prawie wszystkie leżały martwe. Niektóre próbowały uciekać lecz natknęły się wtedy na niewidzialnego przeciwnika -Araka który umiał rzucić

na siebie czar niewidzialności -i te także padły.

-Ostatnie czego się spodziewałem to pomoc od elfiego maga -Odezwał się krasnolud

-Nazywam się Daveron Speelsharper -powiedział elf, szczerząc się po komentarzu krasnoluda

-A jestem Gorim Belgor -przedstawił się krasnolud -i wszystko będzie w porządku jeśli ty będziesz trzymał tą latającą jaszczurkę z dala ode mnie -dodał 

wskazując na chowańca Daverona który na ten komentarz znów zaczął się szczerzyć. 

Tej nocy Daveron i Gorim dotarli do Silverymoon i mag przedstawił krasnoluda Alustriel oczywiście tylko dlatego że oboje woleli jeść i spać w pokojach 

domu Alustriel niżeli w taniej tawernie. Jednak wyruszyli już po dwóch dniach gdyż nie chcieli nadużywać gościnności pani Silverymoon. Wyruszyli w stronę

jak to określił Gorim, jego domu. Ku ogromnemu zaskoczeniu maga okazała się to być Mithrylowa Hala! Pradawna siedziba krasnoludów odbudowana 

przez Bruenora Battlehammera miejsce o którym Daveron słyszał tak wiele pieśni i opowieści, miejsce o którym elf jedynie słyszał...

 

 

                                                                                                                                                                                       Daveron Speelsharper