Późny jesienny wieczór, zajazd „Pijany Niedźwiedź” położony na południe od Aldorfu był słabo oświetlony. Jego wnętrze nie było durze, ani dobrze umeblowane na wprost drzwi był umieszczony szynkwas po jego lewej stronie były schody na piętro z pokojami, na lewo i prawo od drzwi stały cztero osobowe ławy w centralnej części stały jeszcze cztery. Jedyną ozdobą tego zajazdu był stary zardzewiały topór, wiszący nad drzwiami wejściowymi. Renoma tego miejsca nie cieszyła się specjalną popularnością wśród podróżnych, jego klienci to przeważnie drobni kupcy, których nie opłacało się napadać i tutejsi wieśniacy. Czasami wpadali tutaj przestępcy, aby uzupełnić zapasy żywności, przy okazji wszcząć małą bójkę z tutejszymi wieśniakami i tak też było dzisiejszego wieczora. *** Już nie daleko, tylko przejść za to wzgórze, tam są ludzie oni mi pomogą. Krew w jego żyłach płynęła coraz szybciej, gonili go, biegł tak szybko jak tylko mógł, ale to nie wystarczało. Wiedział, że nie powinien kraść tego naszyjnika, ale jego nienaturalne piękno było niczym magnes, ta purpurowa poświata wydobywająca się z wnętrza klejnotu osadzonego na srebrnym łańcuszku prosiła go o zabranie, teraz musi dojść do zajazdu, tam na niego czekają, mają nagrodę za to, co zrobił. Głosy były coraz bliżej, nagle dźwięk zwalnianego pocisku, świst, głuche uderzenie, odgłos upadającego ciała, kroki, ktoś się schyla, podnosi zawiniątko, mówi w dziwnym języku. Jeśli by ktoś widział to wydarzenie i słyszał wypowiedziane słowa zrozumiałby tylko jedno przerażającą chęć przelewania krwi, krwi ludzkiej. *** Dzisiejszego wieczoru w zajeździe przebywali różni goście. Był młynarz Bruno ze swoim synem Lenym, rozmawiali oni z barmanem o tegorocznych plonach, trzech tutejszych mieszkańców pochłoniętych podszczypywaniem córki barmana, dwóch znajomych kupców mówiących o zarobkach, starzec samotnie siedzący w rogu sali, i pięciu opryszków. -Altor nalej jeszcze jedną kolejkę Imperialnej Brandy! - Krzyknął Rusty. -To będzie dwadzieścia szylingów. -Dopisz to do mojej kreski ty skąpy gadzie, pijany goblin by spuścił z ceny dla stałych klientów.- Rusty to barczysty człowiek, niemal zawsze uśmiechnięty, chociaż zajęcie herszta banitów nie zawsze jest wesołe. -Kto ze mną zagra w kości!? - Ponownie odezwał się Rusty- Nie ma chętnego?. Tylko o dwadzieścia szylingów. Może ty Bruno? -Zagraj z kimś, kto nie wie, że oszukujesz- Odpowiedział Bruno. -Hum., To tak jak z twoimi workami, które od czasu do czasu się gubią, lądując w twoim prywatnym spichlerzu. - Głos Rustyego był coraz bardziej rozbawiony. -To kłamstwo i dobrze o tym wiesz. Nie mów takich rzeczy na głos przy ludziach! -Już dobrze nie denerwuj się, bo ci krew uszami wypłynie.-Rusty był już nieźle podpity i robił zamieszanie. - A morze ty kupcze zagrasz? -Niestety twa propozycja mnie nie interesuje. -Następny parszywy skąpiec. Pewnie tak mocno ściskasz Karla Franca w sakwie, że sra z powodu ścisku, jaki tam panuje. -Szefie, może sprawdzimy czy tak jest naprawdę ha ha ha!? - Zapytał jeden z podwładnych Rustyego. Tym samym nieźle strasząc kupca. -Lepiej nie, bo się pobrudzimy odchodami Franca. Powoli zbliżała się noc w zajeździe nadal przebywali ci sami ludzie, atmosfera robiła się coraz zabawniejsza z powodu Rustyego, który rozśmieszał wszystkich swoim zachowaniem. Tymczasem na zewnątrz atmosfera przybierała całkiem inne kształty, wiatr wzmógł na sile, chmury przysłoniły niebo, pies wcisnął się pod schody i zaczął cicho skomleć, zaczął padać deszcz. Zbliżało się zło w najgorszej postaci. *** Gdy Rusty podchodził do szynkwasu z zamiarem kupienia następnej kolejki otworzyły się drzwi, do wewnątrz zawiało liśćmi i wszedł człowiek, jego twarz była przysłonięta kapturem na ranieniu miał zawieszoną torbę, w lewej ręce trzymał długi przedmiot zawinięty w szmaty. Podszedł do szynkwasu, zdjął kaptur. Włosy miał długie koloru miedzianego, twarz jego nosiła oznaki doświadczenia. -Kwartę piwa i coś do jedzenia- Powiedział. Jego akcent był dziwny nie przedstawiał żadnego dialektu, po którym można by się zorientować skąd pochodzi. -Piwo mamy, ale z jedzeniem musi pan poczekać aż żona przyrządzi-Altor odpowiedział i nalał piwa. Do szynkwasu podszedł również starzec. Obrócił się w stronę nowego gościa. -Nie widział pan młodego chłopaka idącego w tę stronę?- Zapytał starzec. -Nie. -No cóż, szkoda.- Na twarzy starca pojawiło się zmartwienie. -Altor nalej jeszcze jedną kolejkę -Powiedział Rusty do barmana, po czym zwrócił się do nieznajomego - Co cię wędrowcze sprowadza do takiej nory jak ta? -Nic. -Skoro nic, to może zagrasz ze mną w kości o dwadzieścia szylingów? -Nie. -Co jest kurwa -Prawie, że wykrzyknął te słowa, ale się zaraz uspokoił-Nikt nie chce ze mną grać! Skoro nie chcesz grać to się przedstaw, bo cię nie znamy. -Ja ciebie też nie chcę znać i to mi odpowiada. -Więc, jeśli nie grasz o pieniądze to zagrajmy o twoje imię, co ty na to?- Po zachowaniu herszta widać było, że nie ma zamiaru odczepić się od przybysza. -Wszedłem tu, aby coś zjeść a nie grać- Odpowiedział spokojnym głosem nieznajomy. Kiedy nieznajomy wypowiedział te sowa jeden z kompanów Rustiego wstał i śmiejąc się powiedział - Szefie ten zjeb mnie denerwuje, tu „nic” tam „nie”, co to za włóczęga, ja go chyba nauczę dobrego wychowania, a to imię wyrwę mu nawet z głowy, co ty na to szefie? Dawno nie było tutaj bitki. -A, więc wędrowcze, jaka jest twoja decyzja... A zresztą, po co się pytam, będziecie się bić do pierwszej krwi czy tego chcesz czy nie. Igels postaraj się, aby nasz gość nauczył się czegoś nowego-Rusty był już bardzo pijany i pomysł z biciem bardzo mu się spodobał. -Tylko mi stołów nie rozjebać, niedawno kupiłem nowe i nikt mi nie oddał pieniędzy za zniszczone- Rozgniewanym głosem krzyczał barman. Wszyscy z oczekiwaniem wpatrywali się w przybysza. I dziwili się, dlaczego nic nie robi, gdy Igels przedstawiał małą demonstrację swoich sił, a trzeba przyznać, do pokurczów nie należał i potrafił przywalić, kiedy musiał, Lenny z kupcem robili mały zakład o kolka szylingów. Po kilku chwilach osiłek stanął przed drzwiami i wyjął swój miecz, przyjął dziwną postawę „siermieczą”, prawdopodobnie podpatrzoną kiedyś podczas jakiegoś napadu na bardziej wykształconych obywateli Imperium niż on. -Wstawaj i walcz! - Krzyknął Igels Chwila oczekiwania... Nieznajomy wstał obrócił się, rozejrzał po sali. -Mówiłeś, że do pierwszej krwi. - Za pasa wydobył sztylet i ku zdziwieniu wszystkich zranił sobie palca tak, aby popłynęła krew. - Wygrałeś - Powiedział. -Goblin by na ciebie nie splunął ty, orczy zasrańcu. PRZEGRAŁEM!...- Krzyczał Lenny, gdy kupiec chował pieniądze do sakwy. -Ha Ha Ha wreszcie ktoś pokazał temu bezrozumnemu osiłkowi, czym naprawdę się walczy-Podsumował Altor. Prawie cały zajazd śmiał się z Igelsa. -No ładnie to sobie obmyśliłeś wędrowcze- Powiedział Rusty - Ale on ci tego nie przepuści. -Przygotuj się na śmierć! - Krzyknął Igels rozpoczynając szarżę. Gdy był w połowie drogi rozległ się dźwięk tłuczonej szyby i w jego plecach utkwił bełt. W oczach Igelsa pojawił się ból i zdziwienie, z jego ust popłynęła krew. Na chwilę jakby życie zamarło w zajeździe nie było słychać żadnego dźwięku wszyscy patrzyli na umierającego Igelsa, nieznajomy podszedł do szynkwasu, na którym zostawił owinięty przedmiot, powoli zaczął odkrywać spośród szmat półtoraręczny miecz pokryty runami. Położył sobie go na kolanach poczym wziął piwo. Jego zachowanie sprawiało wrażenie jakby tu go nie było, nie przejmował się tym, kto zabił, Igelsa i dlaczego, po prostu czekał. Zaraz potem z zewnątrz zaczęły docierać przeraźliwe okrzyki, okrzyki nie należące do ludzi i pragnące krwi, krwi ludzkiej. -Gobliny!!- Krzyknął jeden z wieśniaków siedzących przy córce barmana, po czym szarpnął kolegów siedzących obok i wybiegli z zajazdu. Ich przeraźliwe krzyki bólu i strachu wskazywały, że nie mogli uciec daleko. -Niech wszyscy zostaną w środku! Rusty weź z chłopakami zabarykadujcie drzwi, Bruno zastaw czymś drzwi na tyle, Lenny zamknij okiennice- Krzyczał Altor przygotowując olbrzymią kuszę samopowtarzalną - Wszyscy do broni! -No, wreszcie coś ciekawego. Chłopaki będzie zajebista bitka, kilka orczych głów dzisiaj się potoczy do gnoju jako nawóz.- Mówił podekscytowany Rusty. W zajeździe zrobiło się zamieszanie graniczące z paniką, Rusty z trzema swoimi kompanami i Lennym barykadowali drzwi, córka i żona barmana usiadły w kącie płacząc i modląc się do Sigmara, dwóch kupców lamentowało z ledwością trzymając swoje miecze. Podczas gdy inni przygotowywali się do obrony do ciała Igelsa podszedł starzec wyjął bełt z pleców Igelsa i obejrzał go. Ze strachem w głosie powiedział - To nie orki, to coś gorszego. *** -Jesteś pewien magiku?- Zapytał nieznajomy. -Skąd wiesz, że jestem magiem? -Tylko mag albo mędrzec mógłby powiedzieć, do kogo należy ten bełt, a nie widziałem mędrca, który siedziałby w jakimś zajeździe wśród takiego towarzystwa.- Uargumentował nieznajomy. Ta rozmowę usłyszał jeden z kolegów Rustyego Keler, niestety nie darzący zbytnią sympatią magów, więc podszedł do starca na odległość sugerującą niechęć. -Czy ja dobrze usłyszałem, że ty starcze jesteś magiem? Ja nie lubię takich jak ty, wy przynosicie pecha. Nawet kiedyś jeden z was spalił mi włosy. -On ma rację! - Wtrącił się Rusty - Mów, co wiesz i co tu robisz, bo jak nie to pójdziesz się przywitać z naszymi gośćmi. Sam!- Zagroził Rusty. -Tak jestem czarodziejem, nazywam się Fridrich Kurski i faktycznie jestem z powodu tych stworów a jeśli chcecie się czegoś ode mnie dowiedzieć nie groźcie mi więcej.- Zaczął mówić już głosem donośnym, nakazującym szacunek. Reszta szybko się uspokoiła i czekała na wyjaśnienia. -Więc, jeśli chcesz nam coś powiedzieć to się śpiesz, bo za chwilę nie będziesz miał, komu mówić- Powiedział nieznajomy w akompaniamęcie dochodzących okrzyków z zewnątrz. -Tak, masz rację, przysłał mnie tu wielki kapłan Tala z Aldorfu z misją dowiedzenia się, dlaczego od jakiegoś czasu ściągają w to miejsce siły chaosu. -Bo ktoś wychędorzył pijanego trola? Ha Ha Ha -Zaśmiał się jeden z kompanów Rustyego. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. -Dowiedziałem się-Kontynuował Czarodziej-, że wieki temu odbyła się tu wielka bitwa, w której wygrał chaos. Podczas tej bitwy jeden z przywódców strony ludzi miał ze sobą wielki artefakt, który wcześniej był w posiadaniu chaosu. Artefakt ten zaginął i żadna ze stron nie odnalazła go po bitwie. Od jakiś kilku miesięcy nasi wysłannicy odczuwają w tym rejonie emanowanie magii, myślę, że i oni wpadli na tą samą historię i przybyli tu po ten artefakt. -I to wszystko? Jakaś głupia historyjka z bitwą, to nie trzyma się kupy, czegoś nam nie powiedziałeś, wy nigdy nie mówicie prawdy- Zaczął Kris, kolega Rustyego- Ja się nie boje ciebie i twoich czarów lepiej mów, co jest grane naprawdę. -Chłopak mówi dobrze, ten bełt nie był wystrzelony przez jakiegoś zwykłego gobosa, tam jest coś groźniejszego- Poparł Krisa nieznajomy. -Dobrze, powiem wam, trzy dni temu w wiosce na północ stąd spotkałem chłopaka, był on chory na umyśle. Chłopak bardzo lubił błyszczące przedmioty, więc obiecałem mu kilka takich jak coś dla mnie zrobi. Wysłałem go w las, aby zbadał, co się dzieje. Dzisiejszego wieczora miał wrócić tu z wiadomościami. To już koniec wiecie wszystko. W momencie, kiedy kończył mówić, jedno z okien wypadło z zawiasów, a jego barykada rozleciała się po pomieszczeniu. W miejscu okna pojawił się wrzeszczący goblin a zaraz potem w jego ciele utkwiło pięć bełtów wystrzelonych z kuszy Altora. Wszyscy poderwali się na równe nogi z mieczami w rękach, zaraz potem drugie okno rozleciało się w strzępach i do wewnątrz zaczęła się wlewać fala goblinów. Rozgorzała walka. Naprzeciw Rustyego stanął wymachujący nadziakiem goblin, Rusty ruszył do ataku, goblin był szybszy od pijanego człowieka, więc bez trudu zranił Rustyego w lewą rękę, na odsiecz przyszedł mu jeden z kompanów, który jednym zamaszystym ciosem odrąbał goblinowi rękę. Barman za szynkwasu szył z kuszy tak celnie, że ani jeden bełt nie został zmarnowany, czarodziej wymachiwał swą laską na końcu, której tlił się śmiercionośny blask ognia pod wpływem, którego gobliny umierały w zastraszającym tempie. W samym środku sali pogrążony w bitewnym szale walczył nieznajomy, jego miecz lśnił błękitem wydobywającym się z runów na mieczu, u jego stóp leżało wiele pobitych ciał wroga, powoli wyrąbywał sobie drogę w kierunku okna. W momencie, gdy obrońcy zdobywali przewagę w zajeździe rozległ się krzyk jednego z kupców, w jego kierunku obejrzał się Rusty i ujrzał jak biedak próbuje złapać wnętrzności wylewające się ze swojego brzucha. Po krótkiej chwili upadł uderzając twarzą o ziemię i skonał. Walka dobiegała końca ostatni goblin padł z rąk rozwścieczonego Rustyego. Na zewnątrz było słychać wrzaski i dziwne pieśni, których znaczenia obrońcy nie mogli zrozumieć. Dźwięki tych strasznych obrzędów słychać było dookoła zajazdu. -Szkoda skurwysyna chciałem na nim zarobić. - Podsumował herszt banitów śmierć kupca. -Czy jeszcze ktoś ucierpiał?- Zapytał czarodziej -Tak jeden z tych pomiotów zranił mnie w rękę.-Odezwał się Rusty. -Pokaż ją postaram się na to coś poradzić -Chyba ocipiałeś molu książkowy, nie chce, aby mi ta ręka uschła za dwa dni.-Odpowiedział Rusty -Szkoda, więc podczas walki będzie ci ona przeszkadzała, a zapewniam cię, że to nie koniec walki.- Próbował przekonać go czarodziej. Rusty przez chwilę zastanawiał się. -Dobra, ale szybko. Czarodziej obejrzał ranę, dotknął jej i powiedział kilka sylab. Po chwili rana zrosła się i nie było po niej śladu- Będzie przez chwilę odrętwiała - Powiedział i usiadł. -Gdzie jest mój ojciec?-Z niepokojem odezwał się Lenny -Kazałem mu zabezpieczyć drzwi na tyłach, wtedy widziałem go po raz ostatni-odpowiedział Altor. -Pójdę to sprawdzić- Zaproponował nieznajomy. Gdy szedł wąskim korytarzem widział kilka ciał zabitych goblinów. Na końcu korytarza były drzwi, a pod nimi leżał Bruno przygnieciony ciałem goblina. Już ni żył. -I, co widziałeś go?-Zapytał Lenny. -Nie. -To nie możliwe mój ojciec by mnie tu nie zostawił. Ja nie chce umierać!! - Panikował Lenny. -Oni tu wrócą, prawda?- Zapytał kolega Rustyego, Martin. -Wrócą. - Odpowiedział nieznajomy. -Może byśmy ponownie zabarykadowali okna to ich powstrzyma na chwilę, a jeśli uda nam się dotrwać do rana, może ktoś dopatrzy się, że jest coś nie tak i wezwie pomoc. -Nie masz, co liczyć na to, nie dotrwamy do wschodu, jedynie możemy okupić swoją śmierć zabijając jak najwięcej tych skurwieli.- Powiedział Altor. -Nie gadajcie tak baz sensu, lepiej zastawmy okna czymś i odpocznijmy zanim tu wrócą.- Powiedział czarodziej. Tak też zrobili, pośpiesznie zastawili okna, chociaż wiedzieli, że i tak to ich nie powstrzyma jednak myśl, że może to zwolnić ruchy wroga dodawała im otuchy. Zapadła cisza, jedyny dźwięk to wrzaski z zewnątrz. Wszyscy postanowili odpocząć i nabrać sił do następnej bitwy o życie. Każdy był pogrążony w swoich myślach, myśleli o swych bliskich pozostawionych w domach o tym, co by mogli robić dalej gdyby przeżyli tą straszną przygodę. Niektórzy modlili się do swoich bogów prosząc ich o wybawienie z opresji albo o szybką i bezbolesną śmierć. *** Nagle na zewnątrz nastała cisza. -To dziwne, czyżby odeszli? - Przestraszonym głosem powiedział kupiec. -To mało prawdopodobne, na pewno coś jeszcze szykują, nie nadeszła jeszcze północ.- Powiedział nieznajomy - Oni mało, kiedy odchodzą czując przewagę liczebną. Nagle wszystkich ogarnęło dziwne uczucie, tak jakby dopiero teraz przyszło prawdziwe zło dotychczas czekające ciemności. Jego bliskość była prawie namacalna, nie było słychać najmniejszego szelestu dochodzącego z zewnątrz. Ta cisza była jeszcze gorsza od hałasu, kilku minut, które w umysłach obrońców trwały całą wieczność. Ciszę przerwał szept dobywający się z zewnątrz. -Słyszycie to? -Zapytał Rusty. -Tak i wcale mi się to nie podoba.- Odpowiedział kupiec. Barykady ponownie rozpadły się pod naporem nacierających bestii. Obrońcom ukazały się przerażające kreatury, mieszanka ludzi, którymi mogli kiedyś być z różnymi zwierzętami ich ciała były pomieszane w najstraszniejsze kształty. Tym razem walka nie przypominała bitwy, lecz rzezi. Jako pierwszy zginął kupiec, został nadziany na wielki róg umieszczony w ciele gigantycznego pająka jego wnętrzności rozbryzgały się na wszystkich walczących. Kusza Altora nie radziła sobie już z twardymi pancerzami, jakie posiadali niektórzy z przeciwników, za szynkwas wleciał wielki nietoperz z głową człowieka i wbił się Altorowi w czaszkę. Z rogu sali dobył się cichutki dźwięk płaczu żony Altora, za chwilę w akcie desperacji pochwyciła nóż i wybiegła na środek sali wymachując nim. Zginęła od miecza jednego z potworów, który wbił jej go w plecy. Jedynie nieznajomy z Rustym radzili sobie z potworami i nie dopuszczali ich do siebie. W wirze walki nikt nie zauważył jak do wewnątrz wchodzi postać małej dziewczynki. Na jej szyi błyszczał klejnot umieszczony na srebrnym łańcuszku. Jednym skinieniem ręki zatrzymała bestie, które cofnęły się do niej. Obrońcy cofnęli się, stanęli obok siebie, trzymając broń w pogotowiu, wpatrzeni ze zdziwieniem w postać małej dziewczynki. Zostało ich już tylko kilku Lenny, Rusty, Martin, Keler, Kris i nieznajomy. Wzrok małej postaci był tak przenikliwy, że mag nie wytrzymał i zaczął wykonywać gesty potrzebne do wykonania czaru. Postać dziewczynki małym skinieniem dłoni spowodowała, iż mózg maga wypłynął wraz z oczami na ziemię a z ust pociekła piana. Nikt nie ośmielił się odezwać a tym bardziej dokonać jakiegoś ruchu, który mógłby sprowokować dziewczynkę. -Więc cię znalazłam tutaj-Zaczęła mówić dziecięcym głosem, nie przypominającym głos bestii a mimo to należącym do niej- Czy przedstawiłeś się tym ludziom? -Jej wzrok był skierowany na nieznajomego. -O, czym ona bredzi? -Pytał, Rusty Nieznajomy nie odpowiedział na żadne z pytań. - Boisz się, że zwrócą się przeciwko tobie, kiedy dowiedzą się kim naprawdę jesteś? -Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. -Oszczędź chociaż ich, już zbyt wielu zginęło na mojej ścieżce. Oni nie są niczego winni.-Powiedział nieznajomy.-Pozostaniemy tylko my i załatwimy to po naszemu. -Kurwa, o czym wy pierdolicie ?!-Wrzeszczał Rusty.- Kim ty jesteś i o co jej chodzi ? -Jeśli masz coś wspólnego ze śmiercią mojego ojca to nie dożyjesz wschodu słońca.- Zagroził Lenny. Rusty razem z Lennym, Krisem, Martinem i Kelerem odsunęli się od nieznajomego i naszykowali się na jeszcze jednego wroga do zabicia dzisiejszej nocy. Dziewczynka nie zwracała uwagi na pozostałych, rozmawiała tylko z nieznajomym. -Chciałabym, ale nie mogę tego „załatwić po naszemu” zajęłoby to za wiele czasu ,a ON jest niedaleko- Prawą ręką wskazała w stronę okna. Na drzewie za oknem siedział czarny kruk jego głowa była zwrócona w stronę nieznajomego. Nieznajomy wiedział, że to może oznaczać dla niego tylko jedno, nadchodzącą śmierć z ręki Ravena. -Skąd się dowiedział?! - Na jego twarzy było widać pojawiającą się złość, dłonie mocniej zacieśniły się na rękojeści miecza. -Ma więcej przyjaciół niż się spodziewałeś i także dowiedział się o naszyjniku. Nie masz wiele czasu musisz uciekać, tymi ludźmi się nie przejmuj umrą szybko, bez bólu, który tak lubię.-Przetarła wilgotnym językiem wargi i uśmiechnęła się do Rustyego, który przysłuchiwał się tej rozmowie, ale teraz już nie wytrzymał. -Ty kurwo arabska nie dotkniesz mnie ani nikogo więcej, bo twoje wnętrzności będą się poniewierać w znacznej odległości od tego miejsca. -Groził jej Rusty. -On ma rację nie zabijesz go, ja to uczynię pierwszy skoro chcesz się posłużyć Ravenem. Zostawię mu wiadomość.- Nieznajomy wiedział, że jeśli jakimś cudem udałoby mu się pokonać Ravena to następną osobą, która by go ścigała była by ona. Więc czemu by nie miał mieć kłopotu z głowy teraz. -Nie możesz tego zrobić! -Zanim zdążyła zrobić cokolwiek nieznajomy zaatakował. Jego cios nie miał zabić a jedynie zerwać łańcuszek naszyjnika, który nosiła. Wiedział, że jeśli nie zerwie go za pierwszym ruchem to nie dożyje następnego. Dziewczynka była zaskoczona tym, co zrobił i tylko to go uratowało. Ogniwa łańcuszka rozprysły się i naszyjnik przeleciał salę uderzając w ścianę. Stwory chaosu uderzyły za późno, aby uratować swą panią,ale nie na tyle późno by nieznajomy uratował wszystkich ludzi znajdujących się w sali. Bronili się dzielnie, ale przewaga liczebna mutantów spowodowała śmierć prawie wszystkich. Podczas walki ktoś zrzucił lampę tym samym, podpalając zajazd. Walkę przeżył jedynie Rusty, leżący w kałuży krwi swych wrogów i przyjaciół. Nieznajomy podszedł do naszyjnika wziął tkwiący w nim klejnot i przeszedł obok Rustyego tak jakby go nie było. Kierował się ku wyjściu. W głowie Rustyego kłębiło się pełno chaotycznych myśli nie wiedział, kogo ma obwiniać za śmierć przyjaciół, Jedyną osobą, na której mógł się wyładować był nieznajomy. Chwycił za miecz mocniej i zaczął stawać. -Nawet o tym nie myśl- Powiedział nieznajomy, gdy opuszczał palący zajazd.-Nie powinieneś ginąć po tym co przeżyłeś dzisiejszego wieczora. Rusty zatrzymał się popatrzył na ciała zabitych i pomyślał, że jeszcze musi dla czegoś żyć. Myślał o zemście. Wyszedł przed płonący zajazd, buł taki zmęczony, upadł. Ostatnim dźwiękiem, jaki do niego doszedł był odgłos konia, oddalającego się w mrok nocy. *** Nadjechał z południa, z daleka widział łunę ognia unoszącą się ku niebu. Podjechał bliżej, spojrzał na człowieka leżącego przed płonącym zajazdem. Żył, jego ubranie było poplamione krwią. Człowiek zsiadł z konia, rozejrzał się i uśmiechnął, gdy zobaczył nadlatującego w jego stronę ptaka był ty kruk, który usiadł mu na ramieniu KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ. „Wedd Ichaer” by Erven Ps. Opinie proszę przysyłać na adres - raven_12@poczta.onet.pl