Artykuły:
>Po co to komu?
>Wybór artysty
>Przed i po
>Różne
>Pieprzenie
>Ble, ble, ble
>Olśnienie
>(sic)!
>O zachowaniu
>Lament
>Początek
>Coś o niczym
>Nurtujący nurt,czyli często zadawane pytania
>Boli, nie boli...
>Unikatowe dzieło sztuki
>Dorosła dojrzałość
>Pieprzenia ciąg dalszy, czyli dupy trucie
>Żółtaczka, HIV i inne przyjemności
>Ruchome piaski
>Ryba znaczy Szatan?!
>S(t)ymulator >Tatuaż z surówkami na wynos 100g 20 zł !NEW! >"Mamo, daj na tatuaż..." !NEW! >Machineria !NEW! >KONFESJONAŁ !NEW! >Fajnie jest być głupkiem !NEW!
Sylwetka:
>IFs
>Qui_Gon
>Chris
>Ponton
>Filo

Studiowanie – wizyta w krainie barbarzyńców

Nadmiar wolnego czasu (wakacje) i nuda, popycha czasem człowieka do różnych nieprzemyślanych decyzji. Zamiast szukać jakiejś roboty, obić komuś gębę, zrobić polówkę pod bramą zacząłem obchód po studiach tatuażu i salonach kosmetycznych. Jest to jakiś sposób na rozrywkę, jeśli ktoś lubi horrory i dreszczowce to jak znalazł, tematyka iście przerażająca. Czasami człowiek czuje się jak postać z literatury, to jest nierealne, to się nie dzieje naprawdę. Cały świat przedstawiony to albo natchniona wizja jakiegoś podrzędnego pisarzyny, który mści się, za niezbyt przychylną krytykę albo majstersztyk chorego do reszty umysłu geniusza, którego misternie upleciony świat osiągnął swoje apogeum i teraz zaczyna się walić. Jakby tego nie nazywać, efekt jest ten sam. Ale do rzeczy.
Czasem w codziennym życiu, każdemu przydarzają się historie, których nie jest w stanie wymyślić pisarz, poeta czy inny natchniony wariat. Dzieje się tak w każdej dziedzinie życia, niezależnie od zawodu, wykształcenia czy czego tam sobie jeszcze chcecie. Do czego zmierzam? Sam na dobrą sprawę, nie wiem... Chciałbym pokazać wam jak wyglądał jeden dzień z cyklu: „Pieprz i wanilia czyli z dobrą pamięcią wśród niedouczonych matołów”.

Budzik zaczął się drzeć niemiłosiernie, podłe bydle nie daje człowiekowi spać i zregenerować sił po wcześniejszym balecie. Na dodatek w pamięci, kręci się jeden debil, który sześć godzin wcześniej go sam ustawił. Kurde, to byłem ja. Z gracją i nieukrywanym zadowoleniem ciskam nim przez pokój, obserwując, jak radośnie roztrzaskuje się o drzwi. Jaki ja jestem miłosierny! Pozwalam zarobić Chińczykom i Ukraińcom z bazaru, będę musiał kupić nowy. No i koniec sielanki. Plan na dzień dzisiejszy:
Pomijając poranna toaletę i śniadanie.
Kupić bilet 24 h.
Ustalić plan wycieczki i możliwie najmniejszy wysiłek przy wykonywaniu zadania.
Wyruszyć w trasę.
Pozornie proste. Pozornie. Teraz trzeba odpowiednio zagrać i wczuć się w rolę. Grzebanie w szafie i wyszukiwanie możliwie najdroższych ciuchów, uczesać się po miesięcznej kłótni z grzebieniem i wyglądać na majętnego gnoja, któremu tatuś co miesiąc przelewa na konto cztero cyfrową kwotę. Wizerunek psuje brak ekstra samochodu, ale nie można mieć wszystkiego. Czuje się jak jeden z tych słodkich chłopców z okładek pism gejowskich albo z gazet młodzieżowych, nie wyglądam aż tak ślicznie ale samopoczucie mam koszmarne. Skorupa już jest, teraz wnętrze. Niestety większość tych ludzi nie grzeszy nadmierną inteligencją i kulturą. Teoretycznie powinienem dostosować poziom wypowiedzi do „ich” leksyki i konstrukcji zdań, ale mogę się tutaj naciąć. Co robić?
Znalazłem notatki z technik manipulacji i mnemotechnik. Cholera, dużo tego. Zawsze byłem pilnym słuchaczem (w tym temacie oczywiście) i mam dosyć obszerne notatki. Przekartkowałem szybko parę technik i sposobów oddziaływania, motywowanie, komunikacja niewerbalna, wszystko, co mówi o praktycznym stosowaniu NLP. Obserwacja i analiza, na samym końcu działanie.
Jest godzina 11.23, trochę wcześnie. Wiem, że ci ludzie lubią pospać, a i nie wszyscy potrzebują tatuażu o godzinie 6.00 rano. Zanim przebije się przez miasto, zanim złapie jakiś środek komunikacji to trochę mi zajmie.
Dotarłem do przystanku, wsiadłem w tramwaj wożący uciskany lud do centrum, bądź tego co określane jest mianem centrum. Wysoka temperatura i brak obiegu powietrza ujawniły, cichą i trwającą od początku lata bitwę. Niczym mistyczni bohaterowie, ścierają się na jednym polu dezodorant (czasem tak podły, że psa bym nim nie spryskał) oraz główny jego wróg czyli pot. Tocząc tą zaciętą walkę o hegemonię, w krainie opływającej w dostatki, a zwanej pachą, niczym zaklęty kurz, unoszący się nad polami bitew wielkich herosów, unosi się woń.
Woń tak nieodgadniona i nieprzenikniona prostym umysłem ludzkim
Woń boska i godna boskich czynów,
Boska, bo tylko bogowie są w stanie ją znieść i nie zwymiotować na cały tramwaj.
Jak dezerter, z podkulonym ogonem opuściłem pole bitwy w pośpiechu i dotarłem do otwartego okna. Jakie to wspaniałe uczucie móc oddychać. Choć jestem marnym pływakiem, nieraz się przytopiłem i wiem jak to jest nie oddychać, to jednak tego nie można porównywać. Tuż przed wjazdem do upragnionego i zarazem znienawidzonego centrum, mój „rydwan” stanął. Mały, łysiejący człowieczek, radośnie podskakiwał i coś krzyczał. Nie dosłyszałem o co chodzi, ale z szumu jaki wytworzyli współplemieńcy dowiedziałem się, że dalej nie jedziemy. Świetnie, przespaceruje się. Leząc bez większego celu i przekonania, zauważyłem mały napis kosmetyka i coś tam jeszcze. Może tutaj ktoś będzie urzędował? Nigdy nie widziałem tego miejsca a może być to pozytyw...
Tablica:
Przekłuwanie
Trwała i ble, ble, ble...
O jest! Tatuaż. Teraz się przygotować i wejść do środka. Lekko podstarzała lecz ładna i w miarę zgrabna pani (to jak tuning syrenki albo poloneza) przemówiła:
- „W czym mogę pomóc?”
- „Dzień dobry, chciałem się dowiedzieć czegoś w sprawie tatuażu...”- nie tak to miało wyglądać, jestem zbyt uprzejmy.
- „Niestety nie mogę pomóc, chłopak, który się tym zajmuje nie pojawił się jeszcze.”
- Hmm... szkoda.”
- No jak pan widzi, tutaj umówieni klienci czekają na niego już pół godziny, jak pan chce to może zaczekać.”
- „A nie wie pani, kiedy może się nasz „Łaskawca” pojawić?”- zapytałem zdegustowany i nie miałem i tak ochoty czekać ale...
- „No nie mam pojęcia. Już do niego dzwoniłam ale nie odbiera. Ten pan wynajmuje u nas tylko powierzchnie i jest trochę nie poważny...”
- „Dobrze, dziękuję bardzo, nie będę czekał. Do widzenia.”

Dalsza dyskusja nie miała sensu, jak wspominałem, lubią sobie pospać. Wychodząc zobaczyłem młodego człowieka w poczekalni, na oko świeżo po osiemnastce. Był zdenerwowany i zarazem zdegustowany. Miałem zamienić z nim słowo, lecz dotarło do mnie, że nie mam ochoty nic więcej wiedzieć o tym miejscu. Dlaczego? Nie wiem. Są takie miejsca gdzie nawet wytrwały „badacz” nie ma chęci do podejmowania działań i to chyba było jedno z tych miejsc.
Do jakiegoś znanego salonu miałem kawałek drogi. Szczerze mówiąc, wiedziałem jak wygląda to studio i co tam robią, ale jak już tu jestem i takie tam, to zajrzę.
No faktycznie niewiele się zmieniło. A nie, przepraszam, jest jedna zmiana. Kiedy ostatni raz tu byłem to była czysta podłoga, teraz się lepiła. Może od ostatniej wizyty nie sprzątali? Ale ja tu byłem pół roku temu....! No nic. Przebrnąłem przez ten bajzel, dotarłem do biurka (jeśli to można tak nazwać) i... I nikogo nie ma. Nawet dzwonka aby podenerwować obsługę, nic. Postałem sobie przez chwilę jak ten słup lub raczej filar, tak filar. Filar spokoju i zainteresowania. Kurde, ile można tak stać i czekać!!! Przez ten czas, wyniósłbym wszystkie kwiatki, katalogi, stolik i może we dwie osoby kanapę.
- „Przepraszam, jest tu ktoś?”- nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy.
- „Już, moment!”- tajemniczy głos z drugiego pomieszczenia.
- „Słucham. O co chodzi?”
Przed moimi oczyma stanął niewysoki facet. Tutaj muszę zaznaczyć, że mam problemy z określaniem wysoki a niewysoki. Mam 190 wzrostu i jeśli jest ktoś ode mnie niższy o „głowę”, to już jest niski. No bynajmniej dla mnie.
No dobrze, mógł mieć jakieś 175-180 cm wzrostu, ale mniejsza o detale. Czarny podkoszulek, odsłonił całą kolekcję, prób i błędów początkującego tatuażysty. Jakieś kropki, freski i wyblakły kolor. Można uznać, że człowiek jest uczciwy, zaczynał od siebie. A jeśli jego wszystkie prace są takie?
- „Jestem zainteresowany tatuażem.”- powiedziałem i czekam na jakąś reakcję.
- „Masz jakiś wzór, czy chcesz se coś wybrać?”- cóż za bezpośredniość, już jesteśmy na „ty”.
- „Nie mam żadnego wzoru, może coś zaproponujesz?”
- Tam są wzory, wybierz sobie coś.”
- „Tam, to znaczy?”
- „No tam, na regale.”
Chyba chodziło o stertę papierzysk, zalegających na rozwalającej się półce. Nieśmiale ruszyłem w stronę tych „starodruków”. Po kilku wskazówkach typu: „Te, tam, no tu gdzie stoisz” dotarłem do pierwszego segregatora.
Zacząłem przeglądanie od tribali. Okazało się, że jest tam kilka perełek, które nawet mnie zainteresowały, był tylko jeden problem: gość tak patrzył mi się na ręce, że faktycznie poczułem się jakbym miał w ręku oryginał „Biblii królowej Zofii” a nie głupi katalog.
- „Spokojnie, nie mam zamiaru nic zawinąć.” – próbowałem uspokoić obserwatora.
- „ A ja wiem, wycinali mi wzory żyletką, a jeden kutas to nawet cały segregator wyniósł.”
- „...” – zatkało mnie.
- „A mógłbyś mi pokazać sprzęt, sterylizator, jak to u ciebie wygląda, bo wiadomo, bakcyl nie śpi...”
- „Taa, choć” – powiedział i skinął ręką na zaplecze.
Pracownia wyglądała nienajgorzej. Z popielniczki pety same wychodziły, na stole leżały stare rękawiczki lateksowe i stare kubeczki po farbie. Nie licząc tego, to było nawet czysto.
- „Maszyna wygląda tak, sterylizator stoi tam w rogu, jak się ktoś uprze, to sterylizuje przy nim. Farby mam niemieckie, ale bardzo dobre, igły też nie najgorsze.”
Myślał, że trafił na laika, który nic nie wie o tatuażu czyli połowa sukcesu już jest, nie zostałem rozpoznany i wziął mnie na poważnie. Igły faktycznie niezłe bo „Jet France” lub tylko pudełko po nich, Farby nie wiem, były w nie oznakowanych pojemnikach, zaś maszyna to jakaś podróbka flagowego Spauldinga, lecz bardzo dobra kopia bo wyglądała naprawdę nieźle. Sterylizator to stara WS, można być spokojnym o sterylność, te urządzenia ciężko popsuć. Jeszcze kilka pytań i z głowy. Jaka była moja opinia? Ani dobrze, ani źle. Mistrzem to on nie był ale przynajmniej bardzo uczciwe ceny, niemalże zgodne z realną wartością prac, a to się chwali. Wyglądał na człowieka, który wie co chce robić, wie jak to robić, ale nie za bardzo sobie radzi z tym wszystkim. Jakby potrzebował w salonie przysłowiowej „kobiecej ręki”. Niby wszystko cacy a jakby czegoś brak. W skali 1-10 dałbym mu jakieś 5 i to byłoby bardzo uczciwe.
Ciężko się pisze o takich lokalach anonimowo. Studio X jest lepsze niż studio Y natomiast w studiu Z to dopiero... Nie chcę podawać nazw tych lokali z dwóch powodów.
1. Jest najbardziej oczywisty. Za szkalowanie, oczernianie, brak wiedzy w danej dziedzinie (udokumentowanej) i takie tam bzdety, mogę zostać pociągnięty do odpowiedzialności. Niezależnie od tego, czy mam rację czy nie, czy istnieje zasadność moich opinii czy też są one uzależnione od wpływu grejpfrutów na rozwój wszechświata, każdy kto poczuł się dotknięty moimi tekstami może wytoczyć mi proces z powództwa cywilnego. Nie jest istotne kto wygra w tym procesie, lecz fakt, że smród się ciągnie, a nie jest on mi do szczęścia potrzebny. Jeszcze gdybym nieopatrznie podał czyjeś dane osobowe to wtedy może mnie już ganiać z innych paragrafów, z użyciem odpowiednich organów. Jednym słowem kicha na całej linii. Nie jestem dziennikarzem i nie pracuje dla „Wyborczej” (a szkoda) więc nie jestem chroniony w tym wypadku żadnym prawem. Jedyne co mam, to wolność słowa, ale wiemy jak z nią jest...
2. Ten mniej oczywisty powód, to niechęć do jakichkolwiek sugestii. Może nawet nie samych sugestii lecz przyjęcie na siebie odpowiedzialności za opinie, które stają się też cudzą opinią. Trochę pokręciłem. Nie chcę nikomu sugerować czegokolwiek. To ma być wasz wybór, wasza opinia i wasze zdanie. Z jednej strony zalecam wywiad środowiskowy a z drugiej strony stanowczo odradzam. Pokręciło mnie? Nie sądzę. Jest taka bardzo cieniutka, ledwo widoczna linia, która oddziela niejako zbieranie subiektywnych informacji a sugestię, nawet tą delikatną. Cudze opinie. Pomimo swojej subiektywności, nie powinny rzutować na waszą ocenę lokalu. Mają być drogowskazem, ale nie nakazem.
Pominę moje dalsze perypetie. Nie pisze książki, na biografię jeszcze za wcześnie, Podręcznikiem te teksty też się nie staną. Tak jak mnie nie interesuje co jedliście na śniadanie, tak was nie kręci dalszy plan mojego dnia. Najciekawsze fragmenty mogę przytoczyć.
Światły umysł jednego z geniuszy, niebywale inteligentnego i przebiegłego jak na tak prymitywnego gada, jakim niewątpliwie był, kazał mi przyjść dopiero za miesiąc, bo teraz to on nie ma czasu, a nie mam co sobie nadziei robić. Nawet nie pozwolił mi pogrzebać w segregatorach.
Kolejny delikwent, zaczął dyskusję od tego jakiej wysokości ma być zaliczka i w tajemnicy przed szefem, podał mi swój nr komórki, abym dzwonił od razu do niego. Sprytne, szyld jeden a salony dwa.
Gdzie indziej pozwolono mi nawet na zwiedzanie pracowni. Choć powinno być to zabronione całkowicie, oprócz mnie, przebywało tam jeszcze 5 osób. Wszystkie nie miały co ze sobą zrobić i kręciły się po pomieszczeniu beż celu a tatuażyści pracowali.
Pewna młoda pani, nawet młoda, nie miała czasu zamienić ze mną 3 słowa, bowiem klient „stygł” na fotelu. Ku mojemu zdegustowaniu, wcisnęła mi wizytówkę, mówiąc, że mam zadzwonić po dwudziestej i wtedy ona będzie mogła mi wszystko wyjaśnić. Jest to rzecz, której nienawidzę, takie wciskanie wizytówki to stawianie ludzi na poziomie tego zasranego kawałka papieru. Już wolę jeśli przez te 3 minuty nie powie mi nic konkretnego, niż ma mnie odkładać na Św. Dygdy, co go nie ma nigdy.
No i mój ulubieniec. Kretyn smarował po ludziach „perełką”. Tylko ładnie zdjął nalepkę co by się kto nie przyczepił. Przebitkę na farbach miał genialną. Ciekawe, czy igły to struna od gitary? Jeśli jest cierpliwy i chce mu się to ostrzyc, to naprawdę mógł mieć z tego kokosy.

Doturlałem się do domu około 20. Robiło się już zimno, a ja tak dziwnego nastroju nie miałem chyba nigdy. Tego dnia spotkałem ludzi utytułowanych, z doświadczeniem zawodowym, dojrzałych i całkiem młodych, wykształconych i totalnych debili. To jakby istniały dwa światy, całkowicie od siebie niezależne. Przebywając w jednym salonie nie jest źle. Jest ok., jeśli przymykam oko na pewne niedociągnięcia. Potem zestawiam go z innymi i następuje całkowite zatarcie proporcji. Może to wszystko wynika z jakiejś mojej paranoi? Być może jestem pedantem i pesymistą, który widzi tylko te złe strony? Jestem osobą pedantyczną, przyznaję, nie znoszę bałaganu czy syfu. Bardzo często zwracam uwagę na czyjś styl wypowiedzi, na formę i zasoby leksykalne. Nic tak mnie nie drażni jak tłuk, który stwierdził, że od dzisiaj to on tutaj rządzi i przestaje się liczyć ze słownictwem. Być może to jest przyczyna mojego „czepiania się” każdego szczegółu i marudzenia na każdym kroku.
Są też i plusy. Były studia, w których była naprawdę kompetentna obsługa i rzeczowa. Bez pobekiwania i dziwnego zerkania, otrzymałem niezbędne informacje. To właśnie sprawia, że nie mam zamiaru jebać wszystkich jak leci. Wszyscy są be a cały ten biznes to walka z przeludnieniem. Nie, to nie tak. Jest kilkanaście salonów w Polsce, gdzie pracują profesjonaliści. Lecz nie tacy, którym zamiast ręki wyrosła maszyna do tatuażu a rutyna skurczyła im mózg do wielkości fistaszka. I to sprawia, że warto jeszcze kilka razy przewieźć tyłek po kilku miastach i pozwiedzać. Pojeździłem, pozwiedzałem.
Śmiejąc się i bojąc zarazem, uznałem, że ten świat jest nie do przyjęcia na trzeźwo. Musiałem się po tym wszystkim znieczulić. Nie było to zbyt trudne, już po 4 kieliszkach i zmęczeniu organizmu miałem dość.
Tak wyglądał w skrócie dzionek turysty. To nie jest fragment dzieła pt. „Świat według Dantego” lecz drobna refleksja. Refleksja dotycząca zarówno malarstwa, rzeźby czy graficiarzy w takim samym stopniu. Jak wygląda mój pogląd dotyczący tatuażystów, tych ze studia i tych domowych. Tego dnia byli oni wszyscy dla mnie równi, jak każdy jest równy śmierci. Ona nie wybiera.
Dobra, koniec tego. Wnioski wyciągajcie sobie jak zwykle sami. Tylko bez nadinterpretacji...
Dante

07 III 2007
by Dante
800x600 or ++
IE, Opera, Netscape, Mozilla i inne...

Dante:
GG: 4462987