część III


Pierwszej nocy, wycieńczeni trudami podróży, wszyscy, nawet Anglik, zasnęli w okamgnieniu. Młodzieniec trafił do namiotu położonego na uboczu, gdzie mieszkało pięciu chłopców w jego wieku. Jak wszyscy mieszkańcy pustyni, spragnieni byli oni wieści z dalekich krajów. Opowiadał więc im o życiu pasterza, i właśnie zaczynał opowieść o sklepie z kryształami, gdy do namiotu wpadł rozgorączkowany Anglik.
- Szukam cię od rana - powiedział zdyszany, wyciągając go z namiotu. - Musisz koniecznie pomoc mi odnaleźć siedzibę Alchemika.
Początkowo próbowali trafić na jego trop bez niczyjej pomocy. Zdawało im się, że Alchemik nie może żyć tak, jak reszta mieszkańców Oazy, i że w jego namiocie ogień w palenisku nigdy nie wygasa. Ale po długim marszu uświadomili sobie, że Oaza jest o wiele bardziej rozległa, niż się spodziewali, i że są tu setki namiotów.
- Straciliśmy cały dzień! - wykrzyknął Anglik, gdy usiedli nieopodal studni. - Może trzeba po prostu kogoś spytać? - zastanawiał się młodzieniec. Anglik, który nie chciał ujawnić swojej obecności w Fajum, zawahał się. W końcu uległ namowom przyjaciela, prosząc go jednak, by on się tym zajął, skoro mówi lepiej po arabsku. Młodzieniec zagadnął kobietę, która zbliżyła się do studni, by napełnić wodą bukłaki z baraniej skóry.
- Dobry wieczór! Czy wiesz może, gdzie mieszka Alchemik, który podobno żyje w tej Oazie?
-spytał.
Kobieta odrzekła, że nigdy o kimś takim nie słyszała, odwróciła się na pięcie i uciekła. Zdążyła jednak ostrzec młodego człowieka, by nie nagabywał kobiet w czerni, gdyż są one zamężne. Należało przestrzegać tutejszej Tradycji. Anglik był zawiedziony. Odbył całą tę podróż na próżno! Jego przyjaciel zasmucił się również, bo przecież Anglik, tak jak on, poszukiwał Własnej Legendy. A gdy ktoś jej poszukuje, to cały świat stara się mu to ułatwić - tak mówił stary król, a on nie mógł się mylić.
- Nigdy dotąd nie słyszałem nic o alchemikach
- pocieszał go chłopiec. - Dlatego nie wiem, jak ci pomóc.
Anglikowi zabłysły oczy.
- Ależ oczywiście! - wykrzyknął. - Z pewnością nikt tutaj nie wie nic o istnieniu Alchemika!
Pytaj raczej o człowieka, który leczy wszelkie choroby.
Wiele kobiet w czerni przyszło po wodę, ale mimo usilnych nalegań Anglika, nie odezwał się do nich ani słowem. W końcu pojawił się jakiś mężczyzna.
- Czy znasz tutaj kogoś, kto uzdrawia? - zagadnął go młodzieniec.
- Tutaj choroby leczy Allach - odparł człowiek wyraźnie wystraszony widokiem obcych. - A wy dwaj szukacie pewnie czarowników.
I zmówiwszy pośpiesznie kilka wersetów Koranu, poszedł swoją drogą.
Nadszedł drugi mężczyzna. Był starszy od poprzedniego i niósł do studni trochę mniejsze wiadro. Chłopiec zapytał go o to samo:
- A do czego wam taki człowiek? - odpowiedział pytaniem Arab.
- Mój przyjaciel jest w drodze od wielu miesięcy po to tylko, by go spotkać.
- Gdyby taki człowiek istniał, tu w oazie byłby zapewne ważną osobistością - rzekł starzec po dłuższej chwili zastanowienia. - I nawet wodzowie plemion nie mogliby go niepokoić bez potrzeby. To on decydowałby o tym, czy sprawa jest nie cierpiąca zwłoki. Lepiej poczekajcie do końca wojny i odejdźcie z karawaną. Nie próbujcie się mieszać w życie Oazy - dorzucił na odchodnym.
Anglik nie posiadał się z radości. Był wreszcie na tropie.
Wówczas do studni podeszła dziewczyna, która nie nosiła czarnych sukien. Trzymała na ramieniu dzban na wodę, jej głowę spowijał czarczaf, ale twarz miała odkrytą. Młodzieniec wstał, by spytać ją o Alchemika.

I nagle czas jakby się zatrzymał, a Dusza Świata objawiła się przed nim w całej pełni.
W chwili gdy spojrzał w jej ciemne oczy i na usta, które wahały się między uśmiechem a milczeniem, pojął najistotniejszą mądrość Języka, którym mówił wszechświat, i to, że wszystkie istoty ziemskie były zdolne go pojąć własnym sercem. Miłość była starsza od samych ludzi, a nawet od piasków pustyni, i powracała odwiecznie z tą samą siłą wszędzie tam, gdzie krzyżowały się dwa spojrzenia, tak jak spotkały się dzisiaj te dwa obok studni. Jej twarz rozpromienił uśmiech i był to znak, na który młody człowiek czekał całe życie. Szukał go wszędzie, w księgach, pośród kryształów, owiec i w ciszy pustyni. Był to najczystszy Język Wszechświata, bez cienia komentarza, bo wszechświat na swej drodze do nieskończoności nie potrzebował żadnych wyjaśnień. W tej chwili liczyło się jedynie to, że oto stoi przed kobietą swego życia i ona wie o tym bez słów. Był tego bardziej pewien niż czegokolwiek na świecie. Nawet jeśli jego rodzice i rodzice jego rodziców powtarzali uparcie, że należy najpierw oświadczyć się i zaręczyć, poznać się nawzajem i zebrać pieniądze na posag. Ten, kto tak mówił, nie poznał nigdy Języka Wszechświata, bo kiedy się go poczuje całym sobą, tatwo zrozumieć, że zawsze na świecie ktoś na kogoś czeka, czy to na dalekiej pustyni, czy w samym sercu gwarnego miasta. I gdy w końcu skrzyżują się drogi tych dwojga i spotkają się ich spojrzenia, to wtedy znika cała przeszłość i cata przyszłość. Liczy się tylko ta chwila i owa niewiarygodna pewność, że wszystko pod niebieskim sklepieniem zostało zapisane jedną Ręką. Ręką, która obdarza miłością i stwarza bliską duszę dla każdego śmiertelnika, który w słonecznym świetle krząta się niestrudzenie, wypoczywa i szuka swego skarbu. Bo jeśliby tak nie było, to marzenia całego ludzkiego rodzaju nie miałyby najmniejszego sensu.
- Mektub - rzeki sam do siebie.

Anglik zerwał się i potrząsnął swym towarzyszem.
- Spytaj ją o Alchemika!
Młodzieniec zbliżył się do dziewczyny, a ona uśmiechnęła się znowu.
Odpowiedział jej uśmiechem.
- Jak ci na imię? - spytał.
- Nazywam się Fatima - odpowiedziała spuszczając wzrok.
- To imię noszą czasem kobiety w moim kraju.
- Jest to imię córki Proroka - odparła Fatima. - Zanieśli je do was nasi wojownicy.
Piękna dziewczyna z dumą mówiła o wojownikach. Anglik niecierpliwił się i młodzieniec spytał ją w końcu, czy nie słyszała o człowieku, który leczy wszelkie choroby.
- Ten człowiek zna tajemnice świata. To on rozmawia z dżinami na pustyni - powiedziała.
Dżiny były duchami Dobra i Zła. Dziewczyna wskazała ruchem ręki na południe. Tam mieszkał ten osobliwy człowiek.
Napełniła wodą dzban i odeszła. Anglik ruszył natychmiast w drogę do Alchemika. A młody człowiek długą chwilę siedział jeszcze przy studni. Przypomniał sobie, że kiedyś już wiatr przywiał mu zapach tej dziewczyny i że pokochał ją, zanim jeszcze dowiedział się o jej istnieniu. Miłość do niej odkryje przed nim wszelkie tajemnice świata.



Nazajutrz powrócił do studni, by czekać na nią. Jakież było jego zdumienie, kiedy ujrzał tam Anglika zapatrzonego w pustynną dal.
- Czekałem na niego całe popofudnie i cały wieczór - rzekł zaraz na powitanie. - Ale nadszedł dopiero, kiedy pojawiły się na niebie pierwsze gwiazdy. Powiedziałem mu, czego szukam. Spytat, czy już mi się udało zamienić ołów w złoto. Odrzekłem, że tego właśnie chciałbym się nauczyć. Powiedział mi, żebym spróbował. Tylko to jedno słowo - Spróbuj".
Młodzieniec nie odezwał się. ani słowem. A zatem Anglik przebył całą tę drogę po to tylko, by dowiedzieć się czegoś, o czym już dobrze wiedział. I przypomniał sobie, że on również za podobną przysługę oddał kiedyś sześć owiec Staremu Królowi.
- No cóż, musisz spróbować - rzekł do Anglika.
- Tak też uczynię. I to zaraz.
A gdy tylko Anglik odszedł, przy studni pojawiła się Farima ze swoim dzbanem. - Przyszedłem tu, żeby powiedzieć ci coś najzwyklejszego na świecie - powitał ja. - Chcę byś została moją żoną. Kocham cię.
Woda przelała się z dzbana.
- Odtąd codziennie będę tu na ciebie czekał - podjął. - Przemierzyłem całą pustynię, by odnaleźć skarb ukryty w pobliżu piramid. Zawsze wojna jawiła mi się jako przekleństwo, ale dziś jest dla mnie prawdziwym błogosławieństwem, bo zatrzymała mnie przy tobie.
- Wojna skończy się pewnego dnia - powiedziała dziewczyna.
Przyglądał się daktylowym palmom. Kiedyś był pasterzem. Tu w Oazie było dużo owiec. A zresztą Fatima była ważniejsza od skarbu.
- Wojownicy poszukują swoich skarbów - rzekła, jakby odgadując jego myśli. - A kobiety pustyni dumne są ze swych wojowników.
Po czym napełniła raz jeszcze swój dzban wodą i odeszła.

Każdego dnia młody człowiek czekał przy studni na Fatimę. Opowiadał jej o pasterskim życiu, o królu, o sklepie z kryształami. Powoli stali się przyjaciółmi i poza tą krótką chwilą spędzaną z nią w ciągu dnia, czas mu się niemiłosiernie dłużył.
Upłynął miesiąc od kiedy przybyli do Oazy. Pewnego dnia przywódca karawany wezwał wszystkich przed swoje oblicze.
- Nic wiadomo, kiedy się skończy wojna, i nie możemy wyruszyć w drogę - powiedział. Walki z pewnością będą się jeszcze toczyć długo, może nawet całe lata. W obu obozach są wojownicy, którym nie brak ani odwagi, ani zapału i obie strony są dumne, że się biją. Nie jest to wojna między dobrymi i złymi. Jest to wojna pomiędzy siłami, które pragną tak samo władzy, a gdy wybuchają takie wojny, to zazwyczaj trwają dłużej niż inne, gdyż Allach sprzyja i jednym i drugim.
Ludzie rozeszli się. Wieczorem młodzieniec spotkał Fatimę i powtórzył jej wszystko, co usłyszał.
- Kiedy spotkaliśmy się tu po raz drugi - powiedziała dziewczyna - mówiłeś mi o swojej Miłości. Pokazałeś mi rzeczy piękne - Język i Duszę Wszechświata. To wszystko sprawia, że staję się powoli częścią ciebie.
Chłopiec słuchał jej głosu, wydał mu się on piękniejszy niż szept wiatru w liściach daktylowych palm.
- Od dawna czekam na ciebie przy tej studni. Moja przeszłość, Tradycja i to, czego oczekują od kobiet pustyni mężczyźni, zniknęły z mojej pamięci. Kiedy byłam małą dziewczynką, wierzyłam, że pustynia przyniesie mi pewnego dnia najpiękniejszy dar, jaki mogę sobie wyobrazić. I w końcu stało się to. Ty jesteś tym darem.
Chciał wziąć ją za rękę, ale jej dłonie trzymały dzban.
- Opowiadałeś mi wiele o snach, o Starym Królu, o skarbie. Opowiadałeś mi też o znakach. Teraz nie obawiam się już niczego, bo znaki te przywiodły cię do mnie. Jestem częścią twoich marzeń i twojej Własnej Legendy, jak sam często o mnie mawiasz. Dlatego pragnę, abyś podążał dalej ku temu, czego szukasz. Tym lepiej, jeśli przyjdzie ci poczekać do końca wojny. Ale jeśli musisz wyruszyć zaraz, to idź śladem twojej Legendy. Wydmy zmieniają swój kształt na wietrze, jednak pustynia zawsze pozostaje taka sama. I tak będzie z naszą Miłością. - Mektub - dodała jeszcze. - Jeśli rzeczywiście stanowię część twojej Legendy, to kiedyś tu wrócisz.
Był smutny, gdy się z nią rozstawał. Myślał o wszystkich ludziach, których znał. Pasterzom, którzy założyli rodziny, trudno było przekonać swoje żony o tym, że muszą wędrować. Miłość bowiem wymaga bliskości osoby kochanej. Nazajutrz powiedział o tym Fatimie.
- Pustynia zabiera naszych mężczyzn - rzekła - i nie zawsze ich zwraca. Musimy się z tym pogodzić. Ale obecni są oni w obłokach płynących po niebie bez kropli deszczu, w zwierzętach kryjących się między kamieniami, w wodzie hojnie wytryskującej z ziemi. Są częścią tego wszystkiego i w ten sposób stają się Duszą Świata. Niekiedy wracają. I wtedy serca wszystkich kobiet wypełnia szczęście, ponieważ znaczy to, że mężczyźni, na których czekają, też mogą powrócić pewnego dnia. Przedtem patrzyłam na te kobiety i zazdrościłam ich szczęściu. Od dziś i ja będę miała na kogo czekać. Jestem kobietą pustyni i jestem z tego dumna. Pragnę, by mój mężczyzna wędrował wolny jak wiatr, który przenosi piaszczyste wydmy. Chcę go widzieć w obłokach, w zwierzętach i w wodzie.
Młodzieniec poszedł do Anglika. Musiał mu opowiedzieć o Fatimie. Ze zdumieniem stwierdził, że obok swego namiotu Anglik wybudował niewielki piec. Był to przedziwny piec, a na nim stal przezroczysty słój. Anglik podsycał ogień drewnianymi polanami i patrzył w dal. Jego oczy błyszczały teraz mocniej niż za czasów, kiedy całymi dniami przesiadywał zatopiony w księgach. - To pierwszy etap pracy - powiedział. - Muszę oddzielić zanieczyszczoną siarkę. Ale, aby tego dokonać, nie mogę obawiać się porażki. To właśnie lęk przed porażką nie pozwolił mi dotąd podjąć Wielkiego Dzielą. Dopiero dzisiaj stawiam pierwsze kroki tam, gdzie powinienem był je stawiać przed dziesięciu laty. Ale jestem szczęśliwy, że nie czekałem kolejnych dwudziestu.
I dalej podsycał ogień spoglądając na pustynie. Młodzieniec stal obok, aż do chwili, gdy pustynia zaróżowiła się w świetle zachodzącego słońca. Nagle poczuł w sobie gwałtowną potrzebę, by tam pójść. Może cisza będzie umiała dać odpowiedź na jego pytania?
Szedł przed siebie, nie tracąc z oczu palm w Oazie. Słuchał szumu wiatru, a pod stopami czul ciepło kamieni. Czasem natykał się na jakąś muszle. Odgadł, że w zamierzchłych czasach ta pustynia była bezbrzeżnym oceanem. Przysiadł na ogromnym głazie i pozwolił, by go zaczarowała linia horyzontu w dali. Nie potrafił wyobrazić sobie Miłości bez żądzy posiadania. Ale Fatima była kobietą pustyni. I to właśnie pustynia mogła mu pozwolić ją zrozumieć.
Zastygł nie myśląc o niczym, aż nagle poczuł jakiś ruch nad głową. Spojrzał w górę i zobaczył dwa jastrzębie krążące wysoko na niebie.
Obserwował te drapieżne ptaki i figury, jakie zataczały w locie. Na pozór były to bezładne linie, dla niego jednak miały sens, choć nie umiał odszyfrować ich znaczenia. Postanowił zatem śledzić lot obu ptaków łudząc się, że uda mu się odczytać jakieś przesłanie. Może pustynia wytłumaczy mu, co to jest miłość bez żądzy posiadania.
Poczuł się senny, choć jego serce domagało się, by czuwał. Oto docieram do samego sedna Języka Wszechświata - powiedział sam do siebie - i wszystko nabiera tam sensu, nawet lot jastrzębi". Był wdzięczny za miłość, jaką darzył tę kobietę. Kiedy się kocha, wszystko dookoła nabiera coraz głębszego sensu".
Wtem jeden z jastrzębi zanurkował w powietrzu, rzucając się na drugiego. W tym samym momencie młody człowiek miał nagłe i ulotne widzenie, że grupa mężczyzn z szablami w dłoniach napadła na Oazę. Widzenie zniknęło w okamgnieniu, ale silnie nim wstrząsnęło. Słyszał często o fatamorganach i sam nieraz je widywał. Były to pragnienia, które nabierały rzeczywistych kształtów pośród pustynnych piasków. Ale on przecież wcale nie pragnął, aby jakieś obce wojska podbiły Oazę.
Chciał szybko zapomnieć o wszystkim i powrócić do swoich rozmyślań. Na nowo próbował zatopić wzrok w złocistych piaskach pustyni skąpanej w różowej poświacie. Jednak coś w jego duszy nie dawało mu spokoju.
Idź zawsze za znakami" - mówił Stary Król. Pomyślał o Fatimie. Powróciło widzenie jakie miał przed chwilą. Poczuł, że w każdej chwili mogło stać się rzeczywistością.
Nie bez trudu udało mu się pokonać niepokój, który go dusił. Podniósł się i ruszył w stronę wysokich palm. Raz jeszcze zrozumiał wieloraką mowę rzeczy: teraz pustynia niosła ze sobą bezpieczeństwo, a Oaza - zagrożenie.

Przewodnik siedział u stóp daktylowej palmy również pochłonięty widokiem zachodzącego słońca. Ujrzał młodzieńca wyłaniającego się zza piaszczystej wydmy.
- Zbliża się jakaś armia - powiedział od razu chłopiec. - Miałem widzenie. - Pustynia wypełnia widzeniami serca ludzi - odrzekł przewodnik.
Ale młody człowiek opowiedział mu o jastrzębiach, o tym jak śledził ich lot i jak znalazł się nagle w samym sercu Duszy Świata.
Przewodnik nie powiedział ani słowa. Rozumiał dobrze, o czym mówił młody człowiek. Wiedział, że każda rzecz na powierzchni ziemi może opowiadać historię wszystkich innych. Otwierając książkę na przypadkowej stronie, rozkładając karty, przyglądając się dłoniom ludzi czy lotom ptaków, każdy z nas może odkryć związek z tym, czym właśnie żyje. W istocie, rzeczy same w sobie nie mówią nic, to tylko człowiek, obserwując je bacznie, odkrywa sposób, by dotrzeć do Duszy Świata.
Na pustyni mieszkali ludzie, którzy z łatwością przenikali Duszę Świata. Nazywano ich wróżbitami, szczególną trwogą napawali oni kobiety i starców. Wojownicy rzadko zasięgali ich rad, gdyż trudno ruszyć na wojnę, znając z góry dzień własnej śmierci. Wojownicy woleli smak walki i niewiadomego. Sam Allach zapisał całą przyszłość, i cokolwiek napisał, było to zawsze dla dobra ludzi. Zatem Wojownicy zadowalali się dniem dzisiejszym, bo teraźniejszość niosła ze sobą tysiące niespodzianek. Dzień i noc musieli być czujni, wiedzieć gdzie szabla wroga, gdzie jego koń i kiedy zadać cios, by wymknąć się z objęć śmierci.
Przewodnik nie był Wojownikiem, nieraz więc zasięgał rady u wróżbitów. Wielu z nich powiedziało mu rzeczy prawdziwe, inni kłamali. Aż do dnia, kiedy jeden z nich, najbardziej sędziwy i siejący największy postrach, spytał go, dlaczego tak usilnie chce poznać przyszłość.
- Aby móc zmienić mój los - odpowiedział mu przewodnik. - I aby odwrócić bieg tego, co nie chciałbym, aby się wydarzyło.
- Wtedy nie będzie to już twoja przyszłość - rzekł wróżbita.
- Chcę znać przyszłość, by przygotować się na to, co ma się wydarzyć.
- Jeśli są to rzeczy dobre, to będą miłą niespodzianką - powiedział wtedy wróżbita. - A jeśli są to rzeczy złe, będziesz cierpiał, zanim nadejdą.
- Pragnę poznać przyszłość, ponieważ jestem człowiekiem - rzekł wtedy przewodnik. - A człowiek żyje dla swojej przyszłości.
Wróżbita nie powiedział ani słowa. Był on biegły w sztuce wróżenia z patyczków rzucanych na ziemię. Czytał przyszłość ze sposobu, w jaki upadały. Ale tego dnia nie posłużył się patyczkami. Zawinął je w kawałek płótna i schował do kieszeni.
- Zarabiam na życie przepowiadając ludzką przyszłość - rzekł po chwili namysłu.
- Zgłębiłem tajemną mowę tych patyczków i wiem, jak dostać się do owej przestrzeni, gdzie wszystko jest zapisane. Tam mogę odnaleźć przeszłość, odkryć to wszystko, co zapomniane i odczytać znaki teraźniejszości. Kiedy ludzie przychodzą do mnie po radę, nie widzę ich przyszłości - ja ją odgaduję. Przyszłość bowiem jest własnością Boga. On jeden może ją odsłonić w wyjątkowych okolicznościach. Ciekawy pewnie jesteś, jak udaje mi się odgadnąć przyszłość? Dzięki znakom teraźniejszości. To w teraźniejszości drzemie cała tajemnica. Jeśli szanujesz dzień dzisiejszy, możesz go uczynić lepszym. A kiedy ulepszysz teraźniejszość, wszystko to, co nastąpi po niej, również stanie się lepsze. Zapomnij o przyszłości i przeżyj każdy dzień twe- go życia zgodnie z przykazaniami Prawa, ufając troskliwej opiece Boga nad swoimi dziećmi. Każdy bowiem dzień nosi w sobie Wieczność.
Przewodnik ciekaw byt, w jakich to wyjątkowych okolicznościach Bóg pozwala widzieć przyszłość.
- On sam decyduje o tym. A Bóg odsłania przyszłość niesłychanie rzadko i tylko wtedy, kiedy została zapisana po to, by odmienić jej bieg.

Bóg objawił przyszłość temu młodemu człowiekowi - pomyślał przewodnik. - Zapewne pragnął, by to on właśnie stał się jego posłańcem".
- Idź do wodzów plemiennych - powiedział głośno. - Opowiedz im o wojownikach, którzy nadchodzą.
- Będą ze mnie kpić.
- To są ludzie pustyni, a oni przywykli już do znaków.
- A zatem już wiedzą o wszystkim.
- Wiedzą, czy nie wiedzą, nie jest to ich zmartwienie. Oni wierzą głęboko, że jeśli powinni wiedzieć coś, co Allach chciałby im powierzyć, niechybnie przybędzie ktoś, by im to powiedzieć. To się już zdarzyło wiele razy. Dzisiaj to ty jesteś posłańcem.
Młodzieniec pomyślał o Fatimie i postanowił pójść do plemiennych wodzów.



- Przynoszę wieści z pustyni - rzekł do człowieka strzegącego wejścia do wielkiego białego namiotu rozbitego w samym sercu Oazy. - Muszę mówić z twoimi wodzami.
Strażnik nie odezwał się ani słowem ale na dłuższy czas zniknął w namiocie. Wrócił w towarzystwie młodego Araba odzianego w biało - złociste szaty. Młodzieniec opowiedział mu o tym, co zobaczył. Arab poprosił, by zaczekał chwilę i wszedł z powrotem do namiotu.
Zapadła noc. Mieszkańcy i kupcy dobijali już ostatnich targów. Jedno po drugim gasły paleniska i Oaza stała się wkrótce równie milcząca jak pustynia. Jedynie w największym namiocie ogień nie wygasał. Młody człowiek ani chwili nie przestawał myśleć o Fatimie, jednak prawdziwy sens rozmowy, którą prowadzili tego popołudnia, jeszcze do niego nie dotarł.
W końcu, po długich godzinach oczekiwania, strażnik wprowadzi! go do środka. To, co ujrzał, wprawiło go w zachwyt. Nigdy mu się nawet nie śniło, że pośród pustynnych piasków istnieć może namiot urządzony z takim przepychem. Podłoga wysłana była najpiękniejszymi kobiercami, po jakich kiedykolwiek chodził, u sufitu wisiały lampy ze złoconego metalu, płonęły zatknięte w nich świece. Wodzowie rodów siedzieli półkolem w głębi namiotu, a ich stopy i dłonie spoczywały na bogato haftowanych poduszkach z jedwabiu. Służebni roznosili wykwintne potrawy na srebrnych tacach i częstowali herbatą. Inni baczyli, by nie wygasł ogień w nargilach. W powietrzu unosił się miodowy zapach tytoniu. Wodzów było ośmiu, lecz w okamgnieniu dojrzał najwyższego godnością. Był nim Arab siedzący na honorowym miejscu pośrodku półkola, odziany w biało - złocistą dżilbabę. Tuż obok niego spostrzegł młodzieńca, z którym rozmawiał wcześniej.
- Któż to przynosi wieści? - spytał jeden z wodzów, przyglądając mu się, badawczo.
- To ja - odrzekł.
I opowiedział o tym, co widział.
- Dlaczego pustynia miałaby opowiadać to wszystko komuś, kto przybył z daleka, skoro wie, że my jesteśmy tutaj od wielu już pokoleń? - odezwał się inny wódz. - Moje oczy nie nawykły jeszcze do widoku pustyni, i zapewne dlatego mogę dojrzeć to, czego oczy nazbyt przyzwyczajone już nie widzą.
A także dlatego, że wiem, czym jest Dusza Świata" - pomyślał, ale nie dodał już ani słowa, ponieważ Arabowie nie wierzą w takie rzeczy.
- Oaza jest ziemią neutralna. Nikt nigdy nie śmiał zaatakować Oazy - powiedział trzeci wódz.
- Opowiadam wam jedynie to, co widziałem, Jeśli nie chcecie dać temu wiary, nie czyńcie nic.
W namiocie zapadła głęboka cisza, po czym wodzowie plemion odbyli ożywioną naradę. Mówili dialektem arabskim, którego młody człowiek nie rozumiał, ale gdy zbierał się do wyjścia, strażnik nakazał mu zostać. Zaczął się obawiać - znaki podpowiadały mu, że coś nie było tak, jak trzeba. Gorzko żałował, że opowiedział całą tą historię przewodnikowi karawany.
Wtedy naczelny wódz, który siedział w środku, uśmiechnął się nieznacznie i to go uspokoiło. Starzec nie uczestniczył w zażartej dyskusji i nie wy- powiedział dotąd ani słowa. Młodzieniec przywykł już do Języka Wszechświata i od razu poczuł tchnienie Pokoju, które przemknęło przez namiot. Intuicja podszeptywała mu, że dobrze uczynił przychodząc tutaj.
Narada dobiegła końca. Wszyscy ucichli, by wysłuchać słów starca. Wódz odwrócił się w stronę cudzoziemca. Jego twarz była teraz nieprzenikniona. - Przed dwoma tysiącami lat, w bardzo odległej krainie, wrzucono do studni a potem sprzedano w niewolę człowieka, który wierzył w sny - powiedział. - Nasi kupcy wykupili go i przywiedli do Egiptu. My wszyscy wiemy, że ten, kto wierzy snom, potrafi też je tłumaczyć.
Nie zawsze jednak umie je urzeczywistnić" - pomyślał w duchu młodzieniec, przypominając sobie starą Cygankę.
- Za sprawą snu o krowach tłustych i chudych, jaki nawiedził ówczesnego Faraona, tamten człowiek uchronił Egipt od klęski głodowej. Nazywał się Józef. I tak jak ty, był obcy na obcej ziemi i miał pewnie twoje lata.
Cisza przedłużała się. Spojrzenie starca pozostawało nieprzeniknione. - Jesteśmy zawsze wierni Tradycji - ciągnął. -To właśnie Tradycja wybawiła Egipt od głodu w tamtych czasach i ona uczyniła jego lud najbogatszym spośród wszystkich. Tradycja naucza jak przemierzyć pustynię i jak wydać córkę za mąż. Tradycja mówi też, że Oaza jest miejscem neutralnym, jako że każdy z obozów ma swoją oazę i wie dobrze jak jest ona bezbronna.
Nikt nie wyrzekł słowa, kiedy mówił stary wódz.
- Ale Tradycja podpowiada nam również, że należy dawać wiarę wieściom z pustyni. Bo to pustynia nauczyła nas wszystkiego, co wiemy dzisiaj.
Uczynił gest i wszyscy Arabowie wstali. Narada dobiegała końca. Pogaszono nargile i straże stanęły na baczność. Młody człowiek szykował się już do wyjścia, ale starzec znów przemówił:
- Jutro zmuszeni będziemy złamać prawo zabraniające noszenia broni na terenie Oazy. Cały dzień będziemy wypatrywać wroga. Kiedy słońce skryje się za horyzontem, wszyscy mężowie oddadzą mi broń. Za każdą dziesiątkę poległych wrogów otrzymasz złotą drachmę.
Ale musisz wiedzieć, że broń wolno nam wyciągać tylko do walki. Jest ona bowiem równie kapryśna jak pustynia i gdybyśmy wyciągnęli ją na próź-no, może się zdarzyć, że w przyszłości odmówi nam posłuszeństwa. Jeśli żadna strzelba jutro nie wypali, posłużymy się przynajmniej jedną - prze-ci w tobie.



Kiedy wyszedł na dwór, Oazę rozświetlał jedynie księżyc w pełni. Dwadzieścia minut marszu dzieliło go od namiotu, w którym sypiał, więc ruszył przed siebie bez namysłu.
Czuł się niespokojny po tym, co się wydarzyło. Oto ośmielił się zanurzyć w Dusze Świata i może przyjdzie mu przypłacić to życiem. Wysoka stawka. Ale raz już postawił wysoko - w dniu kiedy sprzedał owce i wyruszył śladem Własnej Legendy. Umrzeć jutro warte było tyle samo, co umrzeć każdego innego dnia, mówił kiedyś przewodnik. Każdy bowiem dzień wydarza! się po to, by go przeżyć lub by odejść z tego świata. Wszystko zawarte było w jednym słowie: Mektub". Szedł w całkowitej ciszy. Niczego nie żałował. Jeśli przyjdzie mu jutro zginąć, będzie to znaczyło tyle, że Bóg wcale nie pragnął odmienić przyszłości. A choćby śmierć go dosięgła, udało mu się przecież przepłynąć cieśninę, handlować kryształami, przejść przez pustynie i spojrzeć w oczy Fatimy. Przeżył w pełni każdy z tych dni od kiedy, tak już dawno temu, porzucił swój kraj. Jeśli jutro umrze, to przynajmniej jego oczy widziały o niebo więcej niż oczy innych pasterzy i to dodawało mu otuchy.
Nagle powietrze rozdarł potężny huk i gwałtowny podmuch wiatru o niezwykłej mocy zwalił go na ziemię. Chmura kurzu zakryła wszystko wokół i z trudem tylko mógł dojrzeć tarczę księżyca. Tuż przed nim stanął dęba gigantyczny biały koń, rżąc przeraźliwie.
Niewiele mógł dojrzeć z tego, co się działo, ale gdy obłok kurzu trochę opadł, ogarnął go strach, jakiego nigdy dotąd nie doznał. Przed nim wyrósł jeździec cały w czerni, z sokołem na lewym ramieniu. Na głowie miał rurban, a z zasłoniętej twarzy błyskały jedynie oczy. Był zapewne jednym z posłańców pustyni, ale mało kto mógł mu dorównać posturą.
Zagadkowy jeździec wyjął z przytroczonej do siodła pochwy wielką szablę z zakrzywionym ostrzem. Stal błysnęła w poświacie księżyca.
- Któż to ośmielił się czytać z lotu jastrzębi? - zagrzmiał głosem tak donośnym, jakby odbijał się echem w pięćdziesięciu tysiącach palm w Fajum. - To ja jestem tym śmiałkiem - odparł miodzie- nieć. I znów stanął mu przed oczami posąg Santiago, Pogromcy Maurów, tratującego Niewiernych kopytami swego białego wierzchowca. Tyle że tym razem role były odwrócone.
- To ja się ośmieliłem - powtórzył. I spuścił głowę w oczekiwaniu na cięcie szabli. - Nie liczyłeś się z Duszą Świata i dzięki temu jutro wiele istnień zostanie ocalonych.
Ostrze nie spadło jednak gwałtownie. Ręka jeźdźca opuściła się bardzo powoli i czubek szabli spoczął na czole młodego człowieka. Był tak ostry, że spłynęła spod niego kropelka krwi.
Jeździec znieruchomiał. Młodzieniec również. Myśl o ucieczce nawet nie zaświtała mu w głowie.
W głębi serca poczuł dziwną lekkość: umrze w imię swojej Własnej Legendy. W imię Fatimy. A więc zwiastuny, koniec końców, mówiły prawdę. Oto wróg był tutaj i nie musiał się już kłopotać o śmierć, ponieważ uwierzył w istnienie Duszy Świata. Za chwilę stanie się jej częścią. A jutro Wróg podzieli jego los. Jeździec ciągle nie spuszczał czubka szabli z je- go czoła. - Dlaczego czytałeś z lotu ptaków?
- Czytałem jedynie to, co ptaki chciały opowiedzieć. One pragnęły ocalić Oazę, a tobie i twoim wojownikom przyjdzie zginąć. Ludzie w Oazie są liczniejsi od was.
Szpic szabli nadal dotykał jego czoła.
- Kim jesteś, by odmieniać przeznaczenie zapisane przez Allacha?
- Allach stworzył wojska, ale stworzył też i ptaki. Mnie Allach objawił mowę ptaków. Wszystko zostało napisane tą samą Ręką - odparł młodzieniec,
przypominając sobie słowa przewodnika. W końcu jeździec podniósł szablę. Młody człowiek poczuł ulgę, jednak ciągle nie mógł uciec.
- Uważaj na wróżby. Kiedy coś jest zapisane, trudno tego uniknąć.
- Widziałem jedynie wojsko - rzekł młodzieniec. - Ale nie zobaczyłem wyniku samej walki.
Jeździec wydawał się zadowolony z jego odpowiedzi. Nadal jednak trzymał obnażoną szablę w dłoni.
- Co robi cudzoziemiec na obcej ziemi? - spytał.
- Poszukuję mojej Własnej Legendy. Ale to coś, czego ty nigdy nie zrozumiesz. Jeździec wsunął na powrót szablę do pochwy, a sokół na jego ramieniu dziwnie krzyknął. Miody człowiek mógł wreszcie odetchnąć z ulgą.
- Musiałem wystawić na próbę twoją odwagę - rzekł jeździec. - Bowiem odwaga jest największą cnotą tego, kto poszukuje Języka Wszechświata.
Młodzieniec był oszołomiony. Ten człowiek mówił o rzeczach, które tylko niewielu znało.
- Nigdy nie należy się poddawać. Nawet jeśli zaszło się tak daleko jak ty - mówił jeździec. - Trzeba kochać pustynię, ale nie wolno ufać jej bezgranicznie. Gdyż pustynia jest probierzem dla człowieka - wystawia na próbę każdy jego krok i zabija go, gdy pozwoli sobie na moment nieuwagi.
Jego słowa przypominały słowa Starego Króla.
- Jeśli wojownicy nadejdą, a ty będziesz miał jeszcze głowę na karku, przybądź do mnie jutro o zachodzie słońca - rzekł jeździec.
Ręka, która dotąd trzymała szablę, chwyciła teraz bat. Jego rumak znowu stanął dęba wznosząc kopytami tumany kurzu.
- A gdzie ty mieszkasz? - zawołał młodzieniec za znikającym jeźdźcem.
Ręka trzymająca bat wskazała na południe. I tak oto młodzieniec spotkał Alchemika.



Nazajutrz dwa tysiące uzbrojonych po zęby mężów zebrało się pośród daktylowych palm w Fajum. I nim słońce stanęło w zenicie, pięciuset wojowników pojawiło się na widnokręgu. Najeźdźcy wdarli się do Oazy od północy. Na pozór z pokojową wizytą, bo ukryli broń pod białymi burnusami. Gdy stanęli przed wejściem do wielkiego namiotu w sercu Oazy, wyciągnęli strzelby i bulaty i napadli na opustoszały namiot.
Ludzie Oazy osaczyli pustynnych jeźdźców. W niespełna pół godziny czterysta dziewięćdziesiąt dziewięć trupów usłało ziemię. Ani dzieci, ukryte w drugim końcu palmowego gaju, ani kobiety, modlące się w namiotach za swoich mężów, nie widziały niczego, l gdyby nie ciała poległych, mogłoby się wydawać, że Oaza żyje swój zwykły, powszedni dzień.
Oszczędzono życie tylko jednemu wojownikowi - wodzowi wrogiego wojska. Wieczorem przywiedziono go przed oblicze plemiennych wodzów i spytano, dlaczego pogwałcił starą Tradycję. Odrzekł, iż jego ludzie cierpieli głód, dręczyło ich pragnienie, byli wycieńczeni wielodniowymi bojami i postanowili zawładnąć Oazą, by zebrać siły do dalszej walki.
Wódz Oazy rzeki wtedy, że choć żal mu poległych, to Tradycja musi być poszanowana w każdych okolicznościach. Bowiem jedyną rzeczą zmieniającą się na pustyni są piaskowe wydmy, gdy zawieje wiatr.
I skazał wrogiego przywódcę na haniebną śmierć. Nie zginął on ani od szabli, ani od kuli, ale powieszono go na pniu wyschłej palmy, a jego ciało kołysało się na pustynnym wietrze.
Najwyższy wódz wezwał do siebie młodego cudzoziemca i wręczył mu pięćdziesiąt złotych monet. Jeszcze raz przywołał historię Józefa w Egipcie i poprosił, by zasiadł w Radzie Oazy.



Kiedy ostatnie promienie słońca skryły się za horyzontem, a pierwsze gwiazdy pojawiły na niebie (świeciły bladym blaskiem, bowiem księżyc był w pełni), młodzieniec wyruszył na południe. Po drodze natknął się na jeden jedyny namiot, a nieliczni spotkani Arabowie mówili mu, że w okolicy pełno jest dżinów. Usiadł i postanowił czekać. Czekał bardzo długo.
Alchemik pojawił się, gdy księżyc stał już wysoko nad ziemią. Niósł na ramieniu dwa martwe jastrzębie.
- Oto jestem - rzekł młodzieniec. - Nie powinieneś tu przychodzić - odpowie-dział Alchemik. - Chyba że to twoja Własna Legenda przywiodła cię do tego miejsca.
- Trwa wojna pomiędzy klanami i nie mogę przeprawić się przez pustynię. Alchemik zsiadł z konia i gestem zaprosił go do namiotu. Był to taki sam namiot jak wszystkie, które chłopiec wcześniej widzial w Oazie, z wyjątkiem wielkiego namiotu, którego przepych byt zupełnie bajkowy. Szukał wzrokiem jakichś przyrządów czy pieców alchemicznych, ale nic nie znalazł. Dojrzał za to sterty książek, piecyk do górowania oraz kobierce w tajemnicze wzory.
- Usiądź sobie, a ja zaraz naparzę herbaty - powiedział Alchemik. - I zjemy wspólnie te jastrzębie, które przyniosłem.
Młody człowiek podejrzewał, że były to te same ptaki, które widział poprzedniego dnia, ale nie odezwał się ani słowem. Alchemik rozniecił ogień i wkrótce wspaniała woń pieczeni rozeszła się po namiocie. Zapach ten upajał bardziej niż aromatyczna woń nargili.
- Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? - spytał młodzieniec.
- Z powodu znaków - odparł Alchemik. - Wiatr powiedział mi o tym, że nadejdziesz i będziesz potrzebował pomocy.
- To wcale nie ja. To inny cudzoziemiec, Anglik. On cię poszukuje.
- Nim do mnie naprawdę dotrze, będzie wpierw musiał odnaleźć inne jeszcze rzeczy. Ale jest na dobrej drodze - dodał wpatrując się w bezkres pustyni. -A ja?
- Kiedy się czegoś pragnie, wtedy cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić nasze marzenie - powiedział Alchemik, powtarzając słowa Starego Króla. Młodzieniec pojął je w lot. Oto na jego drodze stanął inny człowiek, który doprowadzi go do kresu jego Własnej Legendy.
- Będziesz mnie nauczał?
- Nie. Wiesz już wszystko to, czego potrzebujesz. Sprawię jedynie, że wyruszysz w stronę twojego skarbu.
-Trwa przecież wojna pomiędzy klanami - powtórzył młody człowiek. - Znam dobrze pustynię.
- Odnalazłem już mój skarb. Mam wielbłąda, pieniądze ze sklepu z kryształami oraz pięćdziesiąt złotych monet. W moim kraju mógłbym już żyć dostatnio. - Tego wszystkiego nie ma u stóp piramid.
- Mam Fatime, a to największy skarb spośród tych wszystkich, które zdołałem zgromadzić.
- Jej także nie ma w pobliżu piramid.
W milczeniu spożyli jastrzębie mięso. Alchemik otworzył butelkę i napełnił kielich gościa szkarłatnym płynem. Było to najwyśmienitsze wino, jakie pił kiedykolwiek w życiu. Jednak prawo zakazywało spożywania wina. - Zło nie jest tym, co wchodzi do ust człowieka - powiedział Alchemik. - Zło jest tym, co z nich wychodzi.
Wino sprawiło, że młodzieńca ogarnęła wesołość. Alchemik ciągle jednak wzbudzał w nim dziwny lęk. Usiedli przed namiotem i patrzyli na księżyc, który swym blaskiem przyćmiewał gwiazdy.
- Pij i smakuj ten czas - powiedział Alchemik, widząc, że chłopiec staje się coraz weselszy. - Odpocznij tak, jak czyni to wojownik przed bitwą. Nie zapominaj jednak, że twoje serce jest tam, gdzie twój skarb. I musisz ten skarb odnaleźć, aby mogło nabrać prawdziwego sensu wszystko, co do tej pory odkryłeś na twej drodze.
- Jutro sprzedaj wielbłąda i kup za to konia.
Wielbłądy są zdradliwe. Pokonują dziesiątki mil bez śladu zmęczenia. A nagle, ni stąd ni zowąd, padają z nóg i zdychają. Konie zaś meczą się stopniowo. I zawsze będziesz wiedział, ile mogą jeszcze ujechać, a kiedy nadejdzie ich koniec.



Nazajutrz, pod wieczór, młodzieniec przybył konno przed namiot Alchemika. W chwilę później ukazał się on sam, z nieodłącznym sokołem na lewym ramieniu. - Pokaż mi życie na pustyni - odezwał się Alchemik. - Bowiem tylko ten, kto potrafi dostrzec tu oznaki życia, może również odnaleźć skarb.
Ruszyli razem piaszczystym szlakiem, skąpani w księżycowej poświacie. Nie wiem doprawdy jak zdołam odkryć na pustyni życie - pomyślał młody człowiek. - Ciągle jeszcze nie znam pustyni".
Pragnął odwrócić się i podzielić swoimi rozterkami z Alchemikiem, ale budził on w nim lęk. Dotarli do skalistego miejsca, gdzie przedtem widział jastrzębie. Teraz wszystko tu było jedynie ciszą i wiatrem.
- Nie potrafię dostrzec siadu życia na pustyni - powiedział. - Wiem dobrze, że ono istnieje, tylko ja go nie potrafię zobaczyć.
- Jedno życie przyciąga drugie - odrzekł Alchemik,
Młody człowiek pojął w lor jego słowa. Natychmiast wypuścił z rąk wodze i koń poszedł samopas przez piaski i kamienie. Alchemik podążał za nim w milczeniu, a niestrudzony koń prowadził ich przez dobre pół godziny, aż zupełnie znikły im z oczu wierzchołki daktylowych palm Oazy. Została jedynie ta niezwykła poświata, w której skały mieniły się jak srebro. Nagle, w miejscu, do którego nigdy dotąd nie dotarł, poczuł, że jego koń zwalnia kroku.
- Tu kryje się życie - powiedział do Alchemika. - Wprawdzie ja nie znam języka pustyni, ale mój koń zna język życia.
Zeskoczyli z siodeł. Alchemik skradał się powoli w całkowitym milczeniu, badając wzrokiem pobliskie kamienie. Wreszcie przystanął i przyklęknął z zachowaniem największej ostrożności. W ziemi, pomiędzy kamieniami, widniała jama. Alchemik wsunął tam najpierw dłoń a potem całe ramię. Coś poruszyło się w głębi i oczy Alchemika - chłopiec widział bowiem tylko jego oczy - zmrużyły się z wysiłku. Ramię wydawało się prowadzić walkę z czymś, co było w środku. Gwałtownym ruchem, który przeraził jego towarzysza, wyrwał rękę z jamy i błyskawicznie stanął na nogi. W dłoni ściskał węża.
Młody człowiek uskoczył w tył. Wąż wił się na wszystkie strony, a jego donośne syczenie rozdzierało ciszę pustyni. Była to kobra, której jad uśmiercał człowieka w ciągu kilku sekund.
Uważaj na siebie!" - ostrzegał go w duchu chłopiec. Ale Alchemik został już z pewnością ukąszony, kiedy trzymał rękę w jamie. Jego twarz była jednak pogodna. Anglik opowiadał mu kiedyś, że Alchemik ma z górą dwieście lat. Na pewno wiedział, jak sobie poradzić z pełzającymi gadami pustyni.
Zobaczył, że jego towarzysz zbliżył się swego wierzchowca, odpiął z siodła długą szablę o zakrzywionej jak księżyc klindze i zakreślił nią na piasku koło. Po czym ułożył w samym jego środku kobrę, która natychmiast zastygła w bezruchu.
- Nie obawiaj się - odezwał się Alchemik.
- Wąż nie ruszy się stąd. Odkryłeś ślad życia na pustyni i jest to znak, jakiego potrzebowałem.
- Dlaczego było to tak ważne?
- Ponieważ Piramidy znajdują w samym sercu pustyni.
Młodzieniec nie chciał nic słyszeć o Piramidach. Od wczorajszego wieczoru jego serce było ciężkie i wypełnione bezmiernym smutkiem. Dalsze poszukiwanie skarbu było jednoznaczne z porzuceniem Fatimy.
- Przeprowadzę cię przez pustynię - rzekł wtedy Alchemik.
- Chciałbym osiąść w Oazie - odparł młody człowiek. - Spotkałem Fatimę. Dla mnie znaczy ona więcej niż skarb.
- Fatima jest córką pustyni. Wie dobrze, że mężczyzna musi odjechać, by móc kiedyś powrócić. Ona odnalazła już swój skarb i to ty nim jesteś. Teraz czeka, abyś ty z kolei odnalazł to, czego szukasz.
- A jeśli mimo to postanowię zostać tutaj?
- Wtedy zasiądziesz w radzie Oazy. Masz dość złota, by kupić spore stado owiec i wielbłądów.
Pojmiesz Fatimę za żonę i będziecie żyć szczęśliwie przez pierwszy rok.
Nauczysz się kochać pustynię i poznasz po kolei każdą z pięćdziesięciu tysięcy palm. Zrozumiesz jak pną się do góry, a one objawią ci świat, który przemienia się nieustannie. W końcu z każdym dniem coraz lepiej potrafił będziesz odczytywać znaki, bo pustynia jest najwyborniejszym z mistrzów.
Drugiego roku przypomnisz sobie o istnieniu skarbu. Znaki zaczną do ciebie przemawiać coraz bardziej natarczywie, a ty będziesz starał się nie zwracać na nie uwagi. Zaczerpniesz z głębokich pokładów twej wiedzy, by wiernie służyć pustyni i jej mieszkańcom. Wodzowie plemion będą ci za to wdzięczni. A wielbłądy przyniosą ci bogactwo i władzę.
W trzecim roku znaki nie przestaną mówić ci o skarbie i twojej Własnej Legendzie. Dniami i nocami błąkał się będziesz po Oazie, a Fatima posmutnieje, gdyż to ona będzie przyczyną, dla której porzuciłeś swoją drogę. Ale nadal będziesz ją kochał, a twoja miłość będzie odwzajemniona. Przypomnisz sobie, że ona nie nastawała nigdy, byś tu został, gdyż kobieta pustyni umie czekać na powrót swego mężczyzny. Nie będziesz zatem miał jej tego za złe. Lecz co noc snuł się będziesz po piaskach i pośród daktylowych palm, dumając o tym, że mogłeś pójść dalej i mocniej ufać swojej miłości do Fatimy. Bowiem to, co zatrzymało cię w Oazie, jest jedynie lękiem przed samym sobą, przed tym, że nigdy tu nie wrócisz. A kiedy już dojdziesz do tego stanu, znaki pokażą ci, że twój skarb na zawsze pochłonęła ziemia.
Czwartego roku znaki opuszczą cię, gdyż nie chciałeś ich widzieć. Kiedy wodzowie to dostrzegą, odbiorą ci przywilej zasiadania w Radzie plemiennej. Pozostaniesz jednak bogatym kupcem, właścicielem nieprzebranej ilości towarów i licznego stada wielbłądów. Ale resztę swoich dni spędzisz błąkając się pośród palm i pustynnych piasków, ze świadomością, że nie spełniłeś Własnej Legendy, a teraz jest już na wszystko za późno.
Musisz wiedzieć, że miłość nigdy nie staje na przeszkodzie temu, kto pragnie żyć Własną Legendą. Jeśli tak się dzieje, znaczy to, że nie była to miłość prawdziwa, miłość, która przemawia Językiem Wszechświata.

Alchemik zasypał krąg zatoczony ostrzem szabli, a wtedy kobra błyskawicznie zniknęła pośród kamieni. Młodzieniec pomyślał o Sprzedawcy Kryształów, marzącym nieustannie o pielgrzymce do Mekki, i o Angliku, poszukującym Alchemika. Pomyślał o dziewczynie, co zaufała bezbrzeżnie pustyni i pewnego dnia ta pustynia przywiodła do niej mężczyznę, którego zapragnęła pokochać. Dosiedli koni i teraz młodzieniec podążał śladem Alchemika. Wiatr niósł ze sobą głosy Oazy i chłopiec próbował wychwycić pośród nich głos Fatimy. Nie czekał na nią dziś przy studni z powodu toczących się walk.
Tej nocy, kiedy przyglądali się kobrze zamkniętej w kole, tajemniczy jeździec z sokołem na ramieniu opowiadał mu o miłości i o skarbach, o kobietach pustyni i o jego Własnej Legendzie.
- Idę z tobą - powiedział młodzieniec. I zaraz poczuł lekkość w swoim sercu. - Wyruszymy jutro przed wschodem słońca - rzekł Alchemik na pożegnanie.



Tej nocy nie mógł zasnąć. Na dwie godziny przed świtaniem zbudził jednego z chłopców śpiących obok w namiocie i poprosił go, by mu pokazał, gdzie mieszka Fatima. Poszli tam razem. W zamian dał swojemu przewodnikowi tyle złota, ile warta była jedna owca.
Poprosił jeszcze, by odnalazł jej posłanie, zbudził ją i powiedział, że czeka na nią na dworze. Młody Arab spełnił prośbę i dostał w zamian dość, by kupić jeszcze jedną owcę.
- A teraz zostaw nas samych - rzekł do chłopca, który pobiegł co sił w nogach do swojego namiotu, dumny, że mógł wyświadczyć przysługę radnemu Oazy i uszczęśliwiony myślą o kupnie owiec.
W drzwiach namiotu ukazała się Fatima. Powędrowali razem pośród palmowych drzew. Wiedział, że było to wbrew Tradycji, ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia.
- Muszę wkrótce odejść - rzeki. - Chciałbym, abyś wiedziała, że wrócę. Kocham cię, bo...
- Nie mów nic - przerwała mu Fatima. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.
Ale młodzieniec mówił dalej:
- Kocham cię, bo miałem sen, a potem spotkałem króla, sprzedawałem kryształy, przemierzyłem
pustynię, klany wypowiedziały sobie wojnę i na trafiłem na studnię, by odszukać Alchemika. Kocham etę, bo cały Wszechświat sprzyjał mi w rym, bym mógł dotrzeć do ciebie.
Objęli się. Po raz pierwszy ich ciała się spotkały.
- Wrócę na pewno - powiedział raz jeszcze.
- Przedtem, gdy patrzyłam w pustynię, była we mnie tęsknota. Teraz będę żyć nadzieją. Mój ojciec odszedł pewnego dnia, ale wrócił do matki i odtąd zawsze do niej wraca. Nie powiedzieli już ani słowa. Szli w milczeniu przez palmowy gaj, a porem młody człowiek odprowadził Fatinię do namiotu.
- Wrócę tak samo jak twój ojciec wrócił do twojej matki - powiedział jej na koniec.
Dostrzegł, że oczy Fatimy wypełniły się łzami.
- Płaczesz?
- Jestem kobietą pustyni - odrzekła kryjąc twarz. - Ale nade wszystko jestem po prostu kobietą.

Fatima weszła do namiotu. Za chwilę wstanie słońce. Rankiem wyjdzie do swoich codziennych spraw, chociaż wszystko się zmieniło. Chłopca nie było już w Oazie i Oaza straciła znaczenie jakie miała dotąd, jeszcze przed chwilą. Nie będzie już tym miejscem na ziemi, z pięćdziesięcioma tysiącami palm daktylowych i trzystoma studniami, gdzie szczęśliwi pielgrzymi odpoczywali po trudach długiej podroży. Od dzisiaj Oaza stała się dla niej pustym miejscem.
Od dzisiaj to pustynia zajmie miejsce Oazy. Całymi godzinami Fatima będzie wpatrywać się w pustynną dał, zastanawiając się, która z gwiazd prowadzi jej ukochanego do skarbu. Z wiatrem będzie mu posyłać pocałunki, wierząc, że wiatr mu-śnie jego twarz i szepnie mu do ucha, że ona ciągle żyje i czeka, tak jak kobieta potrafi czekać na dzielnego mężczyznę, który podąża drogą swych marzeń i ukrytych skarbów.
Od tego dnia pustynia będzie tylko jednym: nadzieją jego rychłego powrotu.



- Nie myśl o tym, co zostawiasz za sobą - rzekł Alchemik, kiedy przemierzali konno piaski pustyni. - Wszystko wpisane jest w Duszę Świata i pozostanie w niej na zawsze.
- Ludzie częściej marzą o powrotach niż o odjazdach - odparł młodzieniec, który na nowo przywykł do pustynnej ciszy.
- Jeśli to, co odnalazłeś, powstało z materii czystej, nie zmurszeje nigdy. I będziesz mógł po to kiedyś powrócić. Jeśli zaś jest to jedynie przebłysk światła podobny smudze kreślonej przez spadającą gwiazdę, nie zastaniesz tu po powrocie nic. Ale przynajmniej było ci dane zobaczyć blask światła. I już samo to warto było przeżyć.
I choć Alchemik mówił do niego językiem Alchemii, to młody człowiek wiedział, że słowa te dotyczyły Fatimy.
Trudno było nie myśleć o tym, co zostawiał za sobą. Pustynia i jej monotonny krajobraz nieustannie wypełniały zjawami jego wyobraźnię. Wszędzie widział daktylowe palmy, studnie i twarz ukochanej kobiety. Widział Anglika pochłoniętego pracą w swoim laboratorium i przewodnika karawany, który był mistrzem, nie wiedząc nawet o tym. Być może Alchemik nigdy nie kochał nikogo?" - pomyślał w duchu.
Teraz jechał przed nim z sokołem na ramieniu. Ptak znał świetnie mowę pustyni i na wszystkich postojach zrywał się do lotu w poszukiwaniu pożywienia. Pierwszego dnia upolował zająca. A nazajutrz dwa ptaki.
Wieczorami rozściełali na ziemi swoje derki, ale nie rozpalali nigdy ognia. Noce na pustyni były chłodne, stawały się też coraz bardziej mroczne w miarę jak nikła na niebie tarcza księżyca. Przez tydzień posuwali się w milczeniu, rozmawiając jedynie o tym, jak zachować niezbędne środki ostrożności, by nie wpaść w wir plemiennych walk. Wojna bowiem trwała nadal i niekiedy wiatr przynosił ze sobą słodkawy zapach krwi. Jakaś potyczka musiała toczyć się w okolicy, a wiatr przypominał młodemu człowiekowi o istnieniu Języka Znaków, który zawsze był gotów pokazać mu to, czego nie mogły dojrzeć jego oczy. Siódmego dnia pod wieczór Alchemik postanowił rozbić obóz wcześniej niż zazwyczaj. Sokół poleciał na łowy. Alchemik wyciągnął swój bukłak z wodą i podał go młodzieńcowi.
- Wkrótce dotrzesz do celu twej podróży - rzeki. - Cieszy mnie to, że poszedłeś za głosem Własnej Legendy.
- Prowadzisz mnie bez słowa. A ja sądziłem, że nauczysz mnie tego wszystkiego, co wiesz. Nie tak dawno temu znalazłem się w towarzystwie człowieka, który posiadał wiele alchemicznych ksiąg. Ale nie zdołałem się z nich nauczyć niczego.
- Jest tylko jeden sposób nauki - odparł Alchemik. - Poprzez działanie. Wszystkiego, co ci było potrzebne, nauczyła cię ta podróż. Brakuje ci zaledwie jednej rzeczy.
Młody człowiek chciał za wszelką cenę dowiedzieć się, co to takiego, ale Alchemik utkwił wzrok w linii horyzontu wypatrując powrotu sokola. - Dlaczego nazywają cię Alchemikiem?
- Dlatego, że nim jestem.
- A co stanęło na przeszkodzie innym alchemikom, którzy poszukiwali złota i nigdy go nie znaleźli?
- Zadowalało ich poszukiwanie złota. Ciekawił ich jedynie skarb Własnej Legendy, ale nigdy nie pragnęli przeżyć samej Legendy.
- Powiedz proszę, czego brakuje mojej wiedzy? - nalegał młodzieniec. Alchemik wpatrywał się ciągle w widnokrąg. Po jakimś czasie sokół powrócił ze zdobyczą. Wykopali dół i rozpalili ogień głęboko w ziemi, by nikt nie mógł dojrzeć płomieni.
-Jestem Alchemikiem, ponieważ jestem Alchemikiem - powiedział, gdy przygotowywali wspólnie wieczerzę. - Przejąłem tę wiedzę od moich przodków, którzy ją dostali w darze od swoich przodków i tak dalej, aż do początku świata. W tamtych czasach cala mądrość Wielkiego Dzieła mogła zostać spisana na zwyczajnym szmaragdzie. Ale ludzie nigdy nie dawali wiary prostocie, zaczęli więc pisać traktaty, komentarze, studia filozoficzne. Głosili również, że znają drogę lepiej od innych.
- A co było napisane na Szmaragdowej Tablicy? - spytał młodzieniec. Alchemik wyrysował jakieś wzory na piasku, nie zajęło mu to nawet pięciu minut. Kiedy je kreślił, młodzieniec przypomniał sobie postać Starego Króla i plac, na którym spotkali się niegdyś, i wydało mu się, że od tamtego czasu upłynęło wiele wiele lat.
- Oto co było napisane na Szmaragdowej Tablicy - rzekł Alchemik, gdy skończył. Młodzieniec zbliżył się i przeczytał słowa wypisane na piasku. - Ależ to jakiś zawiły szyfr - powiedział nieco rozczarowany Szmaragdową Tablicą. - To samo znalazłem w księgach Anglika.
- Nieprawda - odrzekł Alchemik. - To trochę tak jak jastrzębi lot - nie można go pojąć samym rozumem. Szmaragdowa Tablica jest najprostszą drogą wiodącą do Duszy Świata.
Już dawno temu mędrcy zrozumieli, że świat przyrody jest jedynie powielonym obrazem Raju. Sarn fakt, że ten świat istnieje, jest dowodem na to, że istnieje też świat doskonalszy. Bóg go stworzył, aby za pośrednictwem rzeczy widzialnych ludzie mogli pojąć jego nauki duchowe i dojrzeć objawienia jego mądrości. To właśnie nazywam Działaniem.
- A czy muszę zrozumieć Szmaragdową Tablicę? - spytał młodzieniec.
- Gdybyś znajdował się w alchemicznym warsztacie, miałbyś teraz wymarzoną okazję, by szukać najlepszego sposobu odczytania Szmaragdowej Tablicy. Ale jesteś na pustyni. A zatem zanurz się raczej w niej. Pustynia bowiem pomaga zrozumieć świat równie dobrze jak każda inna rzecz na ziemi. Nawet nie potrzebujesz pustyni rozumieć - wystarczy przyjrzeć się zwykłemu ziarenku piasku a ujrzysz w nim wszystkie cuda stworzenia.
- A jak mogę zanurzyć się w pustyni?
- Słuchaj po prostu głosu twego serca. Ono wie wszystko, bo wyszło z Duszy Świata i pewnego dnia tam powróci.



Jechali w ciszy przez następne dwa dni. Alchemik stał się przezorniejszy, gdyż zbliżali się do strefy najbardziej zagorzałych walk. Młodzieniec zaś w skupieniu wsłuchiwał się w głos swego serca.
Było to serce trudne do zrozumienia. Kiedyś zawsze tak chętne do wyjazdu, teraz chciało dotrzeć za wszelką cenę do miejsca przeznaczenia. Niekiedy opowiadało historie pełne tęsknoty, kiedy indziej znów zachwycało się wschodem słońca na pustyni i wyciskało skrywane łzy z oczu chłopca. Biło szybciej, gdy opowiadał mu o skarbie i zwalniało, gdy jego wzrok ginął w dali pustynnego horyzontu. Ale nie milkło nigdy, nawet jeśli nie zamieniał ani jednego słowa z Alchemikiem.
- Dlaczego musimy słuchać głosu serca? - spytał tego wieczoru, gdy zatrzymali się na nocleg.
- Bo tam, gdzie będzie twoje serce, będzie i twój skarb.
- Moje serce jest niespokojne - rzeki młody człowiek. - Marzy, lęka się, jest zakochane w dziewczynie z pustyni. Wypytuje mnie o tysiące spraw, a w nocy nie pozwala zmrużyć oka, gdy myślę o niej.
- To dobrze. Twoje serce jest żywe. Słuchaj dalej, co ci powie.