część IV


W ciągu następnych trzech dni napotkali na swej drodze wielu wojowników, jeszcze innych dostrzegli na horyzoncie. Serce chłopca zaczęło mówić o lęku. Opowiadało mu historie zasłyszane w Duszy Świata, dzieje śmiałków, którzy wyruszyli na poszukiwanie swoich skarbów i nigdy do nich me dotarli. Czasami straszyło go, że przecież i on może skarbu nie znaleźć i zginąć gdzieś na pustyni. Kiedy indziej mówiło mu, jak jest szczęśliwe, że spotkał swoją miłość i zdobył wiele złotych monet.
- Moje serce jest zdrajcą - rzekł młodzieniec do Alchemika, kiedy zatrzymali się, by dać wytchnie-nie koniom. - Nie chce, żebym szedł dalej.
- To dobrze. Znaczy to, że twoje serce żyje. Obawa przed utratą wszystkiego, co się dotąd zdobyło, za jakiś sen, jest zupełnie naturalna.
- Dlaczego mam zatem słuchać serca?
- Bo nie uciszysz go nigdy, l nawet gdybyś udawał, że nie słyszysz, o czym mówi, nadal będzie biło w twojej piersi i nie przestanie powtarzać tego, co myśli o życiu i o świecie.
- Nawet jeśli jest zdrajcą?
- Zdrada to cios, którego nie oczekujesz. Jeśli poznasz dobrze swoje serce, to nigdy ci takiego ciosu nie zada. Będziesz bowiem zna! jego najtajniejsze marzenia i jego tęsknoty, i będziesz je szanował. Nikt nie może uciec przed własnym sercem. Dlatego już lepiej słuchać, co ono mówi. Aby żaden niespodziewany cios nigdy cię nie dosięgnął.

Młody człowiek dalej więc słuchał swego serca, przemierzając pustynię. Poznał jego wybiegi i fortele i pogodził się z tym, jakie było. Strach i chęć powrotu opuściły go, bo pewnej nocy serce wyznało mu, że jest szczęśliwe. - Nawet jeśli czasem trochę się skarżę - mówiło serce - to tylko dlatego, że jestem sercem ludzkim, a one są właśnie takie. Obawiają się sięgnąć po swoje największe marzenia, ponieważ wydaje się im, że nie są ich godne, albo że nigdy im się to nie uda. My, serca, umieramy na samą myśl o miłościach, które przepadły na zawsze, o chwilach, które mogły być piękne, a nie były, o skarbach, które mogły być odkryte, ale pozostały na zawsze niewidoczne pod piaskiem. Gdy tak się dzieje, zawsze na koniec cierpimy straszliwe męki.

- Moje serce obawia się cierpień - powiedział młodzieniec do Alchemika pewnej nocy, gdy oglądali bezksiężycowe niebo.
- Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia, bo każda chwila poszukiwań jest chwilą spotkania z Bogiem i z Wiecznością.
- Każda chwila poszukiwań jest chwilą spotkania - rzekł młodzieniec do swego serca. - Kiedy szukałem skarbu, wszystkie dni były jasne, bo wiedziałem, że każda godzina stanowi cząstkę marzenią o odkryciu go. Kiedy szukałem skarbu, to po drodze spotkałem to, czego nigdy nie mógłbym odkryć, gdybym nie miał odwagi sięgnąć po rzeczy niemożliwe dla zwykłego pasterza.
Jego serce ucichło na całe popołudnie. I tej nocy spał spokojnie. A kiedy obudził się rankiem serce zaczęło mu opowiadać o Duszy Świata. Powiedziało mu, że człowiek szczęśliwy to ten, kto nosi w sobie Boga. I że szczęście można znaleźć nawet w najmniejszym ziarenku pustynnego piasku - zupełnie tak, jak mówił Alchemik. Bo ziarenko piasku jest chwilą Stworzenia, a Wszechświat poświęcił całe miliony lat, by mogło istnieć.
- Każdy człowiek na kuli ziemskiej ma skarb, który gdzieś na niego czeka - powiedziało mu serce. - My, serca, rzadko o tym mówimy, bo ludzie nie chcą już odnajdywać skarbów. Mówimy o tym jedynie dzieciom. A resztę pozostawiamy życiu, by poprowadziło każdego śladem jego przeznaczenia. Niestety, mało kto podąża wyznaczoną mu drogą, która jest szlakiem do jego Własnej Legendy i do spełnienia. Większości świat jawi się jako groźba i pewnie z tej przyczyny ten świat staje się, w końcu dla nich prawdziwym zagrożeniem. A wtedy my, serca, mówimy coraz ciszej i ciszej, choć nie milkniemy nigdy na dobre, I zaklinamy na wszystkie świętości, aby nie usłyszano naszych słów. Bo nie chcemy, aby ludzie cierpieli, że nie poszli drogą, jaką im wskazywaliśmy. - Dlaczego serca nie mówią ludziom, że powinni podążać śladem własnych marzeń? - spytał młodzieniec Alchemika.
- Ponieważ wówczas serca cierpiałyby najbardziej. A serca nie lubią cierpieć. Od owego dnia młodzieniec słuchał głosu swego serca. Prosił, by nigdy go nie opuściło. Prosił, by ściskało się w jego piersi, by biło na alarm, gdyby czasem zdarzyło mu się zaniechać swych marzeń. I przysiągł być zawsze ostrożnym, kiedy usłyszy bicie na alarm.
Tej nocy rozmawiał długo z Alchemikiem. I Alchemik zrozumiał, że serce młodzieńca powróciło do Duszy Świata.
- Cóż mam teraz począć?
- Idź dalej w stronę piramid - odparł Alchemik. - I uważaj na znaki. Twoje serce potrafi już dziś wskazać ci skarb.
- A więc to jest to, czego dotąd nie wiedziałem ?
- Nie - powiedział Alchemik. - Oto czego brakuje twojej wiedzy:
Zanim marzenie się spełni, Dusza Świata pragnie poddać próbie to wszystko, czego nauczyłeś się w drodze. Jeśli tak czyni, to nie powoduje nią złośliwość, ale chęć, byś zgłębił nauki, których doświadczasz idąc tropem marzeń. I wtedy właśnie większość ludzi wycofuje się. W języku pustyni to tak, jak umrzeć z pragnienia w chwili, gdy na widnokręgu widać już palmy oazy.
Podróż zaczyna się nieodmiennie Szczęściem Początkującego, a kończy Próbą Zdobywcy.
Młodzieniec przypomniał sobie wtedy stare przysłowie z jego kraju o tym, że najciemniej jest tuż przed wschodem słońca.



Pierwszy namacalny znak zagrożenia pojawił się już nazajutrz. W oddali ukazało się trzech wojowników, a kiedy podeszli bliżej, zapytali obu podróżnych, czego tu szukają.
- Przybyłem na łowy z sokołem - odparł Al- chemik.
- Mamy obowiązek przeszukać was i sprawdzić, czy nie ukrywacie broni - rzekł na ro jeden z wojowników.
Alchemik powoli zsiadł z konia. Młody człowiek poszedł za jego przykładem. - Na co ci tyle pieniędzy? - spytał wojownik na widok wypchanej złotem sakiewki.
- Aby dotrzeć do Egiptu - odrzekł młodzieniec.
Człowiek, który przetrząsał juki Alchemika, natknął się na kryształowy flakonik wypełniony płynem i na szklane jajo żółtej barwy, niewiele tylko większe od kurzego.
- Co to takiego? - zapytał.
- Eliksir Długowieczności i Kamień Filozoficzny. Jest to Wielkie Dzieło Alchemików. Kto pije ten płyn, nie choruje nigdy, zaś maleńki okruch tego kamienia przemienia każdy metal w złoto.
Trzej mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem, a Alchemik śmiał się wraz z nimi. Jego odpowiedź przypadła im widać do gustu, bo pozwolili im odejść bez przeszkód.
- Czyś ty postradał rozum? - wykrzyknął młodzieniec, gdy zniknęli im z oczu. - Dlaczego odpowiedziałeś im w ten sposób?
- Aby ci pokazać proste prawo, które rządzi tym światem: nigdy nie dostrzegamy skarbów, które mamy tuż przed oczyma. A wiesz, dlaczego tak się dzieje? Bo ludzie nie wierzą w skarby.
Posuwali się dalej przez piaski pustyni. W miarę upływu dni, serce chłopca milkło coraz bardziej. Nie kłopotało się już ani tym, co było, ani tym co być miało. Podobnie jak on, zadowalało się obserwowaniem pustyni i razem z nim czerpało ze źródeł Duszy Świata. Chłopiec i jego serce stali się wielkimi przyjaciółmi i odtąd nie mogło już być miedzy nimi mowy o zdradzie.
Teraz serce odzywało się po to, by podnieść na duchu młodzieńca, gdy dni wypełnione milczeniem wydawały mu się nużące- Po raz pierwszy serce mówiło o jego cnotach: o odwadze, jakiej było trzeba, by porzucić owce i pójść za głosem Własnej Legendy, o zapale, z jakim pracował w sklepie z kryształami. Opowiedziało mu również o tym, czego nigdy nie dostrzegł - o wszystkich niebezpieczeństwach, które czyhały na niego po drodze. Raz ukrył strzelbę wykradzioną ojcu, którą mógł się przecież łatwo postrzelić. Innym razem rozchorował się w szczerym polu. Wymiotował, a potem spał długo. Nieopodal w tym samym czasie dwaj bandyci dybali na jego owce i na jego życie. Ale, skoro pasterz ciągle nie nadchodził, dali za wygraną, sądząc, że poszedł inną drogą. - Czy serca zawsze przychodzą ludziom z po- mocą? - spytał Alchemika. - Tylko tym, którzy są wierni Własnej Legendzie. Ale pomagają również dzieciom, pijakom i starcom.
- Czy znaczy to, że niebezpieczeństwo nie istnieje?
- Znaczy to tyle, że serca robią to, co jest w ich mocy - odrzekł Alchemik. Pewnego wieczoru przejechali przez obozowisko jednego z wojujących klanów. Wokół roiło się od Arabów przyodzianych w piękne białe szaty, z bronią gotową do strzału. Rozprawiali oni o toczących się walkach i nikt nawet nie zwrócił uwagi na dwóch samotnych jeźdźców.
- Nic nam nie zagraża. - rzeki młodzieniec, kiedy już oddalili się nieco. Alchemik wpadł w gniew.
- Ufaj sercu - powiedział - ale nie zapominaj ani na chwilę, że jesteś na pustyni. Kiedy ludzie prowadzą między sobą wojnę, nawet Dusza Świata słyszy jęki bitewne. Nikt bowiem nie może uciec przed skutkami tego, co dzieje się pod sklepieniem nieba.
Wszystko jest jednym" - pomyślał miody człowiek.
I jakby pustynia chciała przyznać rację staremu Alchemikowi, tuż za nimi pojawili się dwaj jeźdźcy.
- Stać! Nie wolno wam jechać dalej! - wykrzyknął jeden z nich. - Jesteście na ziemiach, gdzie trwają walki.
- Nie jadę daleko - odparł Alchemik, patrząc wojownikom prosto w oczy.
Zawahali się przez chwilę, aż w końcu pozwolili im jechać dalej.
Młody człowiek przyglądał się tej scenie zauroczony.
- Ujarzmiłeś ich wzrokiem - powiedział.
- Bo w oczach tkwi siła duszy - odrzekł Alchemik.
To prawda" - przyznał w duchu młodzieniec. Przypomniał sobie, że kiedy mijali obozowisko, ktoś w tłumie wojowników przyglądał im się bacznie. Jednak odległość nie pozwalała rozróżnić rysów jego twarzy. A mimo to chłopiec był pewien, że tamten ani na chwilę nie spuszcza z nich oka.
Gdy zamierzali przeprawić się przez łańcuch gór widniejących w oddali, Alchemik rzekł, że od Piramid dzielą ich zaledwie dwa dni marszu.
- Skoro już wkrótce mamy się rozstać, naucz mnie proszę tajników Alchemii - poprosił młodzieniec.
- Wiesz już wszystko to, co wiedzieć trzeba. Wystarczy wniknąć w głąb Duszy Świata i odkryć tam skarb, który przypisała każdemu z nas.
- Nie to chcę wiedzieć. Miałem na myśli przemianę ołowiu w złoto.
Alchemik szanował ciszę pustyni i odpowiedział chłopcu dopiero, gdy zatrzymali się na posiłek.
- We Wszechświecie wszystko przeobraża się nieustannie. Dla wtajemniczonych złoto jest metalem najbardziej dojrzałym. Nie pytaj mnie dlaczego, bo tego nie wiem. Wiem jedynie, że to, czego uczy Tradycja, jest zawsze słuszne. Tylko ludzie nie potrafili właściwie przetłumaczyć słów mędrców. l dlatego, zamiast być symbolem rozwoju, szlachetne złoto stało się znamieniem wojny. - Rzeczy mówią wieloma jeżykami - powiedział młodzieniec. - Doświadczyłem już tego, że głos wielbłąda może być tylko zwykłym parskaniem, w chwilę potem zwiastunem niebezpieczeństwa i na powrót zwyczajnym parskaniem.
Zamilkł. Pewnie dla Alchemika wszystko to od dawna było oczywiste.
- Znałem prawdziwych alchemików - podjął Alchemik. - Zamykali się w laboratoriach i, jak złoto, usiłowali dojrzewać. Ci odkrywali Kamień Filozoficzny. Zrozumieli bowiem, że kiedy dojrzewa jedna rzecz, dojrzewa też wszystko wokół. Innym udawało się odkryć Kamień przypadkiem. Ci otrzymywali dar, a ich dusza była bardziej rozbudzona niż dusze innych. Ale oni się nie liczą, gdyż jest ich bardzo niewielu. Inni wreszcie szukali tylko złota. Ci nigdy nie odkryli tajemnicy. Zapomnieli o tym, że ołów, miedź i żelazo też maja Własne Legendy do spełnienia. A ten, kto przywłaszcza sobie Legendę bliźniego, nigdy nie odkryje swojej własnej.
W ustach Alchemika słowa te zabrzmiały jak przekleństwo.
Schylił się i podniósł z ziemi muszlę.
- Kiedyś był tu ocean - rzekł.
- Już to odkryłem - odparł młodzieniec.
Alchemik poprosił, by przytknął muszlę do ucha. Młody człowiek nieraz czynił to będąc dzieckiem i nieodmiennie słyszał w niej szum morza.
- Morze na zawsze zamknięte jest w tej muszli, bo jest to jej Własna Legenda, I nie opuści jej dopóty, dopóki wody oceanu na powrót nie pochłoną pustyni. Wskoczyli w siodła i pośpieszyli w stronę egipskich piramid.

Słońce zaczynało już zachodzić, kiedy serce młodzieńca zaczęło bić na alarm. Zewsząd otaczały ich wysokie wydmy. Alchemik wydawał się chłopcu całkiem spokojny. Pięć minut później tuż przed nimi wyrosło z piasków dwóch jeźdźców. Ich sylwetki odcinały się ostro na widnokręgu. Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek do Alchemika, dwóch jeźdźców zamieniło się w dziesięciu, potem w stu, a na koniec pokryli całkowicie okoliczne wydmy.
Byli to wojownicy odziani na niebiesko, ich turbany przytrzymywała potrójna czarna opaska. Ich twarze zakrywały błękitne szale i tylko czasem widać było spod nich oczy. Nawet z oddali te oczy świadczyły o ogromnej sile ducha. Te oczy mówiły o śmierci.



Zaprowadzono ich obu do obozu wojskowego, nieopodal. Jeden z żołnierzy popchnął ich do namiotu, który w niczym nie przypominał namiotów w Oazie. Znaleźli się oko w oko z wodzem otoczonym licznym orszakiem.
- To są szpiedzy - rzekł jeden z mężczyzn.
- Jesteśmy tylko podróżnikami - odparł spokojnie Alchemik.
- Widziano was trzy dni temu w obozie nieprzyjaciela. Rozmawialiście tam z jednym z żołnierzy,
-Jestem człowiekiem, który wędruje po pustyni i czyta z gwiazd - odparł Alchemik. - Nie wiem nic o oddziałach wojsk ani o ruchach plemion. Służyłem jedynie za przewodnika mojemu przyjacielowi.
- A kim on jest? - spytał dowódca.
- Alchemikiem - odparł Alchemik. - Zna on tajemne moce przyrody i pragnie pokazać wam swoje niezwykłe zdolności.
Młody człowiek słuchał z zapartym tchem. Bał się.
- Czego szuka obcy na obcej ziemi? - spytał jeden z mężczyzn.
- Przynieśliśmy w darze dla waszego klanu złoto - wtrącił Alchemik, nim jeszcze młodzieniec zdołał otworzyć usta.
I chwyciwszy jego kiesę pełną złotych monet podał ją wodzowi. Tamten przyjął ją bez słowa. Było tam dość złota, by kupić pokaźną ilość broni.
- Kto to jest Alchemik? - spytał w końcu Arab.
- To ktoś kto zna świat i przyrodę. I gdyby tylko zapragnął, mógłby zaprzęgając siłę wiatru unicestwić w okamgnieniu cały ten obóz.
Mężczyźni wy buchnęli śmiechem. Przywykli już do okrucieństw wojny i wiedzieli dobrze, że wiatr nie byłby w stanie zadać śmiertelnego ciosu. Ale każdemu z nich ścisnęło się serce w piersi. Byli bowiem ludźmi pustyni i w głębi ducha obawiali się czarowników.
- Chciałbym to zobaczyć na własne oczy - rzeki dowódca.
- Potrzeba nam na to trzech dni - odparł Alchemik. - Wtedy ten młodzieniec przemieni się w wiatr, by pokazać wam swoją nadprzyrodzoną moc. Jeśli mu się nie powiedzie, ofiarujemy pokornie nasze życia w hołdzie dla waszego klanu.
- Nie możesz mi darować czegoś, co już do mnie należy - odparł gniewnie dowódca.
Przyznał jednak podróżnym trzy dni laski.
Przerażonemu chłopcu odebrało władzę w nogach. Alchemik musiał przytrzymać go pod ramię, gdy wychodzili z namiotu.
- Nie pokazuj im, że się boisz - powiedział. - To są ludzie waleczni i gardzą tchórzami.
Młodzieniec stracił głos. Odzyskał go dopiero po dłuższym czasie, kiedy szli przez obozowisko. Nie warto nawet było ich więzić. Arabowie ode- brali im po prostu konie. I tak oto świat raz jeszcze dal im poznać jeden spośród swoich rozlicznych jeżyków - pustynia, która wcześniej była otwartą i nieograniczoną przestrzenią, stalą się murem nie do przebycia.
- Oddałeś im cały mój majątek wykrztusił w końcu młodzieniec. - Wszystko, co zdobyłem w ciągu całego życia!
- A na co ci to, skoro masz umrzeć? Pieniądze uratowały ci życie na trzy dni. Nieczęsto się zdarza, by pieniądze mogły opóźnić czyjąś śmierć.
Młodzieniec był zbyt przerażony, by dotarły do niego słowa mądrości. Zupełnie nie wiedział, jak przemienić się w wiatr. Przecież nie był alchemikiem. Alchemik poprosił jednego z wojowników o herbatę. Skropił nią nadgarstki młodego człowieka. Przyjemna i kojąca fala rozeszła się po jego ciele, podczas gdy Alchemik wypowiadał cichutko jakieś tajemnicze zaklęcia, których chłopiec nie był w stanie zrozumieć.
- Nie poddawaj się rozpaczy - rzekł Alchemik głosem niezwykle łagodnym. - Ona nie pozwala rozmawiać z sercem.
- Nie potrafię zamienić się w wiatr.
- Ten kto żyje Własną Legenda, wie to wszystko, co wiedzieć powinien. I tylko jedno może unicestwić marzenie - strach przed porażką.
-Ja nie lękam się porażki. Po prostu nie potrafię przemienić się w wiatr. - A zatem trzeba, żebyś się tego nauczył. Bo od tego zależy twoje życie. - A jeśli nie będę w stanie?
- Wtedy zginiesz, przeżywszy jednak Własną Legendę. Lepsze to chyba, niż umrzeć jak miliony ludzi, którym nawet się nie śniło o istnieniu ich Legendy. Ale nie obawiaj się, bowiem zazwyczaj widmo śmierci sprawia, że bardziej szanujemy życie.



Minął pierwszy dzień. W okolicy rozgorzała zaciekła bitwa i do obozu trafiło wielu rannych. Śmierć niczego nie zmienia" - pomyślał chłopiec. Poległych wojowników zastępowano nowymi i życie toczyło się dalej. - Mogłeś umrzeć później, przyjacielu - rzekł jakiś człowiek pochylony nad zwłokami jednego ze swych towarzyszy. - Mogłeś umrzeć, kiedy powróciłby czas pokoju. Zresztą i tak umarłbyś wcześniej czy później.
Pod wieczór młodzieniec podszedł do Alchemika, który wybierał się na pustynię ze swoim nieodłącznym sokołem.
- Żadną miarą nie umiem zamienić się w wiatr
- powtórzył raz jeszcze.
- Pamiętaj o tym, co już ci mówiłem: ten świat jest jedynie widzialną częścią Boga. A alchemia, to przeniesienie doskonałości duchowej do świata materii.
- Co ty robisz?
- Karmię sokoła.
- Jeśli nie uda mi się przemienić w wiatr, zginiemy obaj - powiedział młody człowiek. - Na co zda się jeszcze karmić sokoła?
- To ty zginiesz - odparł Alchemik. - Bo ja potrafię przedzierzgnąć się w wiatr.

Drugiego dnia młodzieniec wdrapał się na skaliste urwisko nieopodal obozu. Straże pozwoliły mu wyjść bez przeszkód. Doszły już do nich słuchy o czarowniku, który przemienia się w wiatr i woleli trzymać się od niego z daleka. A zresztą pustynia stanowiła mur nie do przebycia.
Resztę popołudnia spędził zatopiony w krajobrazie pustyni. Słuchał głosu swego serca. A pustynia słuchała lęku, który w nim mieszkał.
Oboje mówili tym samym językiem.

Trzeciego dnia naczelny wódz zebrał wokół siebie najwyższych rangą wojowników. - Pójdźmy obejrzeć tego młodzieńca, który przemienia się w wiatr - rzekł do Alchemika.
- Chodźmy! - odrzekł Alchemik.
Młody człowiek przywiódł ich do miejsca, do którego dotarł poprzedniego dnia. Poprosił wszystkich, by usiedli.
- Potrzebuję trochę czasu - rzekł.
- Nigdzie nam się nie śpieszy - odrzekł dowódca. - Jesteśmy ludźmi pustyni.



Młodzieniec zatopił wzrok w linii horyzontu.
W dali dojrzeć można było góry, wydmy, skały i pnące rośliny, które uparcie starały się żyć tam, gdzie ich byt był niepewny. Przed nim, jak okiem sięgnąć, rozpościerała się teraz pustynia, i choć przemierzał ją od długich miesięcy, to poznał zaledwie jej znikomą cześć. W tej maleńkiej części zdarzyło mu się spotkać i Anglików, i karawany, i walki plemion, i Oazę z jej pięćdziesięcioma tysiącami daktylowych palm i trzystu studniami.
- Czego żądasz dziś ode mnie? - spytała pustynią. - Czy wczoraj nie patrzyliśmy na siebie wystarczająco długo?
- Ukrywasz gdzieś moją ukochaną. I kiedy spoglądam w twoje piaszczyste przestworza, to tak jakbym i ją widział. Pragnę wrócić do niej i potrzebuję twej pomocy, by przemienić się w wiatr.
- A czym jest Miłość? - spytała pustynia.
- Miłość jest jak sokół, który krąży nad twoimi piaskami. Dla niego jesteś najbujniejszą zielenią, z której zawsze powraca ze zdobyczą. On zna twoje skalne urwiska, twoje wydmy i twoje góry, a i ty jesteś dla niego najbardziej szczodra.
- Sokoli dziób wyrywa mnie po kawałku - powiedziała pustynia. - Karmie całymi latami jego ofiary, poję resztką wody jaką mam, prowadzę je tam, gdzie mogą znaleźć pożywienie. A pewnego dnia sokół spada z nieba właśnie w chwili, gdy mogłabym wreszcie poczuć pieszczotę zwierzyny na moich piaskach. I sokół porywa to, co z takim trudem wykarmiłam.
- Po to właśnie karmiłaś i hodowałaś te wszystkie stworzenia - odparł młody człowiek. - Żeby pożywić sokoła. A sokół będzie żywił człowieka. Zaś człowiek z kolei nasyci twój piasek, z którego znowu zrodzą się zwierzęta. Bo taki jest świat.
- I to jest Miłość?
- Tak. To ona sprawia, że ofiara zamienia się w sokoła, sokół w człowieka, a człowiek w pustynię. To ona sprawia, że ołów przemienia się w złoto, a złoto powraca, by ukryć się w ziemi.
- Nie rozumiem twoich słów - powiedziała pustynia.
- Zrozum chociaż tyle, że gdzieś pośród twoich piasków czeka na mnie kobieta. A by to oczekiwanie spełnić, muszę przemienić się w wiatr.
Pustynia zamilkła na chwilę.
- Daję ci moje piaski, aby wiatr mógł dmuchać po nich do woli. Ale sama niewiele mogę zdziałać. Wezwij na pomoc wiatr.
Zerwał się leciutki wiatr. Wodzowie wojsk przyglądali się z daleka młodemu, przemawiające-
mu w nieznanym im języku człowiekowi.
Alchemik uśmiechał się sam do siebie.

Wiatr przyleciał do młodzieńca i musną! leciutko jego twarz. Posłyszał jego rozmowę z pustynią - wiatry zawsze wiedzą wszystko. Gonią po świecie nie wiedząc ani gdzie się narodziły, ani gdzie umrą.
- Pomóż mi - powiedział chłopiec. Kiedyś usłyszałem w twoim świście głos mojej ukochanej.
- Kto nauczył cię języka wiatru i pustyni?
- Moje własne serce - odpowiedział młodzieniec.
Wiatr nosił wiele imion. Tutaj nazywano go sirocco, bo Arabowie wierzyli, że przybywał z krain obfitujących w wodę i zamieszkałych przez ludzi o czarnej skórze. W dalekim kraju, skąd przybywał młody człowiek, nazywano go lewantem, bo Hiszpanie wierzyli, że niósł ze sobą piasek pustyni i wojenne okrzyki Maurów. A może gdzie indziej, z dala od łąk, gdzie pasły się owce, ludzie sądzili, że ten wiatr przybywa z Andaluzji? Ale wiatr nie przylatywał znikąd ani donikąd nie gnał i dlatego był silniejszy od pustyni. Kiedyś można będzie za- sadzić na pustyni drzewa a nawet hodować tam owce, ale nigdy nie uda się ujarzmić wiatru.
- Nie możesz stać się wiatrem - powiedział do młodzieńca. - Nasze natury są odmienne.
-Nieprawda. Zgłębiłem tajniki alchemii, kiedy razem z tobą przemierzałem świat. Noszę w sobie i wiatry, i pustynie, i oceany, i gwiazdy, i to wszystko, co tylko zostało stworzone we Wszechświecie. Ta sama Ręka nas stworzyła i ten sam Duch w nas mieszka. Chcę stać się takim jak ty, wślizgnąć się do wszystkich zakamarków, przemierzyć morza i oceany, rozwiać piaski kryjące mój skarb i przywołać głos mojej ukochanej.
- Przysłuchiwałem się kiedyś twojej rozmowie z Alchemikiem. Mówił on, że każda rzecz ma swoją Własną Legendę. Dlatego istoty ludzkie nie mogą przemienić się w wiatr.
- Naucz mnie być wiatrem bodaj przez chwilę - poprosił chłopiec. - Abyśmy mogli pomówić razem o nieskończonych możliwościach wiatrów i ludzi.
Wiatr zaciekawił się - istniało coś, o czym jeszcze nie wiedział. Korciło go, żeby pogawędzić, ale zupełnie nie wiedział jak przemienić człowieka w wiatr. A przecież tyle potrafił! Tworzył pustynie, zatapiał okręty, powalał całe lasy i włóczył się po miastach pełnych muzyki i dziwacznych odgłosów. Sądził zawsze, że nie zna żadnych granic, a tu nagle pojawił się ten młokos i upierał się, że wiatr mógłby jeszcze dokonać tysiąca innych rzeczy.
- To się nazywa Miłością - powiedział młodzieniec widząc, że wiatr jest o krok od spełnienia jego prośby. - Kiedy kochamy, to stajemy się częścią Stworzenia. Kiedy kochamy, nie potrzebujemy wcale rozumieć, co się dzieje wokół, bo wtedy wszystko dzieje się w nas samych i wtedy nawet człowiek może przemienić się w wiatr. Oczywiście pod warunkiem, że wiatr przyjdzie mu z pomocą.
Wiatr był próżny i rozgniewały go słowa młodzieńca. Powiał silniej, unosząc w powietrze tumany piasku. Ale mimo że przemierzył świat wzdłuż i wszerz, musiał jednak przyznać, że nie potrafił przemienić człowieka w wiatr. Nie znał też Miłości.
- Podczas mych wędrówek po świecie widziałem mnóstwo ludzi, którzy mówili o miłości patrząc w niebo - powiedział wiatr, rozzłoszczony własną bezsilnością. - Może lepiej wezwać na pomoc niebo.
- Pomóż mi zatem - rzekł młodzieniec. - Zasnuj to miejsce piaskowym kurzem, aby nie oślepiło mnie słońce, gdy będę spoglądał w niebo. Wiatr powiał jeszcze silniej, niebo zasłoniła chmura piasku, a po słońcu został jedynie złoty krążek.

W obozie coraz trudniej było dojrzeć cokolwiek. Ludzie pustyni dobrze znali ten wiatr. Nazywali go samumem, był on gorszy od morskiej wichury, chociaż oni morza nie znali. Konie rżały nerwowo, a ziarenka piasku powoli osiadały na broni wojowników.
Na skalnym urwisku jeden z wysokich rangą wojowników odwrócił się w stronę głównego wodza i powiedział:
- Może starczy już tego widowiska.
Młodzieniec zniknął im niemal z pola widzenia. Wszystkie twarze zakrywał całkowicie błękitny woal, a w błyskających spod niego oczach czytało się strach.
- Skończmy już z tym - nalegał inny jeszcze dowódca.
- Chcę zobaczyć jak wielka jest potęga Allacha - rzekł główny wódz, a jego głos przepojony był szacunkiem - Pragnę ujrzeć na własne oczy, jak człowiek zamienia się w wiatr.
Zanotował jednak w pamięci imiona obu mężczyzn, którzy zdradzili się ze swoim lękiem. Gdy tylko ucichnie wiatr, pozbawi ich dowództwa. W sercach ludzi pustyni nie może zagościć nawet cień bojaźni.
- Wiatr mi powiedział, że ty wiesz, co to jest Miłość - rzekł młodzieniec do Słońca. - A jeśli znasz Miłość, musisz znać również Duszę Świata, która z Miłości powstała.
- Stąd, gdzie się znajduję - odpowiedziało Słońce - mogę z łatwością dojrzeć Duszę Świata. Łączy się ona z moją własną duszą. Oboje pozwalamy rosnąć drzewom i razem prowadzimy owce szukające cienia. Tu, gdzie jestem - a jestem bardzo daleko od świata - nauczyłem się kochać, I wiem, że jeśli choć odrobinę zbliżę się do ziemi, zginie wszystko co ona nosi i unicestwię Duszę Świata. A zatem patrzymy na siebie z oddali i kochamy się wzajemnie. Ja daję jej ciepło i życie, a ona daje mi rację bytu.
- Tak, ty wiesz, co to Miłość - powtórzył młodzieniec.
- l znam też Duszę Świata, bo prowadzimy ze sobą długie rozmowy podczas wędrówki bez końca po orbicie. Powiedziała mi, że największym jej zmartwieniem jest to, że tylko minerały i rośliny pojęły, że wszystko jest jedną i tą samą Rzeczą. A przecież nie potrzeba, aby żelazo było podobne do miedzi a miedź do złota. Każdy wypełnia swoistą rolę w tej jedynej Rzeczy i wszystko mogłoby być Symfonią Pokoju, gdyby Ręka, która to zapisała, zatrzymała się piątego dnia. Ale był i dzień szósty.
-Jesteś mędrcem, bo widzisz wszystko z daleka
- powiedział młody człowiek. - Ale nie znasz Miłości. Gdyby nie było szóstego dnia, nie byłoby i człowieka, miedź pozostałaby na zawsze tylko miedzią, a ołów tylko ołowiem. To prawda, że każdy ma Własną Legendę, ale pewnego dnia owa Legenda się spełni. Trzeba więc przemienić się w coś lepszego i żyć nową Własną Legendę, aż po dzień, gdy Dusza Świata stanie się naprawdę jedną jedyną Rzeczą. Słońce popadło w zadumę i zaświeciło mocniej. A wiatr, któremu spodobała się ta rozmowa, dmuchnął jeszcze silniej, żeby promienie słoneczne nie oślepiły młodzieńca.
- Po to właśnie istnieje Alchemia powiedział chłopiec. - Aby każdy szukał swojego skarbu, odkrywał go i starał się być doskonalszym, niż był w życiu poprzednim. Ołów wypełniał będzie swoją rolę aż do czasu, kiedy świat nie będzie już potrzebował ołowiu. Wówczas będzie musiał przemienić się w złoto. Alchemicy potrafią dokonać tej przemiany. Uczą nas, że kiedy staramy się być doskonalszymi niż jesteśmy, wszystko wokół nas staje się doskonalsze. - Dlaczego mówisz, że nie wiem, co to Miłość?
- spytało Słońce.
- Bo Miłość nie polega na tym, by stać nieruchomo jak pustynia, ani hulać po świecie jak wiatr, ani patrzeć na wszystko z daleka, jak ty. Miłość jest tą siłą, która przemienia i ulepsza Duszę Świata. Kiedy dotarłem do niej po raz pierwszy, wydawała mi się absolutnie doskonała. Ale z czasem odkryłem, że jest odbiciem tego wszystkiego, co zostało stworzone, że nią również miotają i namiętności, i wojny. To my, ludzie, karmimy Duszę Świata, a świat w którym żyjemy stanie się lepszy albo gorszy w zależności od tego, czy my sami będziemy lepsi czy gorsi. Tu właśnie przychodzi z pomocą siła Miłości, bo zawsze, gdy kochamy, to pragniemy być lepsi niż jesteśmy.
- Czego właściwie ode mnie oczekujesz? - spytało Słońce.
- Abyś mi pomogło przemienić się w wiatr
- odpowiedział młodzieniec.
- Cała przyroda wie, że jestem najbardziej rozumnym ze wszystkich stworzeń - odrzekło Słońce - Ale doprawdy nie wiem jak sprawić, byś mógł zamienić się w wiatr!
- Do kogo mam się więc zwrócić?
Słońce zamyśliło się głęboko. Wiatr słuchał wszystkiego i zaraz rozniesie po całym świecie wieść, że wiedza słońca jest ograniczona. Zatem nie mogło odprawić z niczym tego młodego człowieka, który znał Język Wszechświata. - Zwróć się do Ręki, która wszystko zapisała
- rzekło na koniec Sionce.
Wiatr zawył z uciechy i powiat jeszcze silniej. Namioty rozbite na piasku zerwały się do lotu a zwierzęta uwolniły z powrozów. Ludzie na skalistej skarpie czepiali się jedni drugich, by nie porwał ich wiatr.
Młodzieniec zwrócił się w stronę Ręki, która wszystko zapisała. I już chciał coś powiedzieć, gdy nagle poczuł, że Wszechświat milczał, więc on również zamilkł.
Strumień miłości trysnął z jego serca i chłopiec zaczął się modlić. Była to modlitwa jakiej dotąd nie znał, modlitwa bez słów, w której o nic nie prosił. Nie dziękował za znalezienie soczystego pastwiska dla owiec, nie zaklinał, by udało mu się sprzedać więcej kryształów, nie błagał , by kobieta, którą spotkał, czekała na jego powrót. W ciszy, która nastała, zrozumiał, że i pustynia, i wiatr, i słońce tak samo jak on szukały znaków, które zapisała ta Ręka. One również pragnęły iść własną drogą i pojąć słowa wyryte na zwyczajnym szmaragdzie. Wiedział, że znaki te były rozsiane po ziemi i po przestworzach. Na pozór nie miały żadnej racji bytu, żadnego znaczenia i ani pustynie, ani wiatry, ani słońce, ani nawet ludzie nie wiedzą, dlaczego zostali stworzeni. Ale ta Ręka o tym wiedziała i ona jedna zdolna była czynić cuda, prze mieniąc oceany w pustynie, a ludzi w wiatr. Ponieważ ona jedna rozumiała, że jakieś wyższe przeznaczenie popychało Wszechświat do punktu, w którym owe sześć dni tworzenia przemienia się w Wielkie Dzieło.
Młodzieniec zanurzył się w Duszy Świata i ujrzał, że Dusza Świata jest częścią Duszy Boga, a Dusza Boga jest jego własną duszą.
I odtąd mógł czynić cuda.



Samum wiał tego dnia jak nigdy dotąd. Z pokolenia na pokolenie Arabowie przekazywali sobie legendę o chłopcu, który przemienił się w wiatr i niemal zdmuchnął z. powierzchni ziemi obozowisko, załamując potęgę największego wodza pustyni.
A kiedy samum ucichł, wszyscy skierowali wzrok do miejsca, gdzie wcześniej siedział młodzieniec, ale jego już tam nie było. Był za to z drugiej strony obozu, obok wartownika, niemal całkowicie pokrytego piaskiem. Ludzie byli przerażeni tymi czarami. Tylko dwie osoby uśmiechały się: Alchemik, bo odnalazł prawdziwego ucznia, i naczelny wódzs bo ten uczeń posłyszał hymn na chwałę Boga.
Nazajutrz wódz pożegnał młodzieńca i Alchemika. I polecił kilku swoim ludziom, by towarzyszyli im do miejsca, gdzie chcieli się udać.



Dzień cały wędrowali. O zmierzchu dotarli do bram koptyjskiego klasztoru. Tam Alchemik od-
prawił eskortę i zsiadł z konia.
- Dalej pójdziesz już sam -powiedział. - Od piramid dzielą cię tylko trzy godziny marszu.
- Dziękuję ci za wszystko - rzeki młodzieniec.
- To ty nauczyłeś mnie Jeżyka Wszechświata.
- Przypomniałem ci jedynie to, o czym zawsze wiedziałeś.
Alchemik zakołatał w klasztorną furtę. Otworzył im mnich odziany w czarny habit. Zamienili ze sobą kilka zdań po koptyjsku, po czym Alchemik poprowadził za sobą młodzieńca.
- Poprosiłem go, by pozwolił nam wejść do klasztornej kuchni - powiedział. Udali się tam obaj. Alchemik rozpalił ogień, a mnich przyniósł grudkę ołowiu, którą Alchemik stopił w żeliwnym saganku. Gdy ołów stał się ciękły, wyjął z torby owo dziwaczne jajo z żółtego szkła. Zeskrobał z niego płatek grubości włosa, otoczył go woskiem i wrzucił do naczynia z ciekłym ołowiem. Mieszanina przybrała barwę krwi. Alchemik zsunął saganek z ognia i odstawił do ostudzenia- Czekając, rozprawiał z mnichem o wojnie klanów.
- Ta wojna potrwa jeszcze długo - rzekł do mnicha.
Mnich wydawał się zaniepokojony tą wieścią. Od dawna już liczne karawany stały w Gizie czekając końca wojny.
- Niech stanie się wola Boga - powiedział.
- Niech się stanie - odparł Alchemik.
Kiedy ostygła mieszanka w naczyniu, mnich i młodzieniec oniemieli, bowiem metal, który osadził się na ściankach, nie był już wcale ołowiem. Było to szczere złoto.
- Czy nauczysz mnie kiedyś tej sztuki? - spytał młody człowiek.
- To jest moja Własna Legenda, a nie twoja - odrzekł Alchemik - Chciałem ci jedynie udowodnić, że jest to możliwe.
Wrócili pod bramę klasztorną. Alchemik podzielił złoty krążek na cztery równe części.
- Ta jest dla ciebie - powiedział podając jedną ćwiartkę mnichowi. - Za gościnność z jaką przyjmujesz pielgrzymów.
- Twoje podziękowanie przerasta moją hojność - zaklinał się mnich.
- Nie mów tak. Jeszcze los usłyszy i dostaniesz mniej następnym razem.
Potem zbliżył się do młodzieńca.
- A ta dla ciebie- W zamian za złoto, które zostało w rękach wodza.
Chłopiec chciał już powiedzieć, że jest to warte wiele więcej niż wszystko, co stracił, ale zamilkł przypomniawszy sobie odpowiedź jaką Alchemik dał mnichowi. - Ta część jest dla mnie - rzekł Alchemik - bo w drodze powrotnej raz jeszcze przedrzeć się muszę przez pustynię, gdzie ciągle toczy się wojna.
Sięgnął po czwartą część i znowu wręczył ją mnichowi.
- Zaś tą zostawiam dla tego chłopca na wypadek, gdyby znowu znalazł się w potrzebie.
- Przecież idę po skarb - powiedział młodzieniec - I jestem już tak blisko.
- Z całą pewnością go znajdziesz - odparł Alchemik.
- Po co więc ta dodatkowa ćwiartka dla mnie?
- Ponieważ już dwa razy straciłeś w drodze cały swój majątek - raz za sprawą złodzieja, a drugi za sprawą wodza klanu. Jestem starym zabobonnym Arabem i wierzę w porzekadła ludowe. Jedno z nich mówi, że wszystko, co zdarza się raz, może już nie przydarzyć nigdy więcej, ale to, co zdarza się dwa razy, zdarzy się na pewno i trzeci.
Dosiedli koni.



- A na koniec chciałbym ci opowiedzieć historię o snach - rzek] Alchemik.
Młodzieniec zbliżył się do niego na swoim wierzchowcu.
- W starożytnym Rzymie w czasach Tyberiusza żył pewien zacny człowiek, który miał dwóch synów. Jeden zaciągnął się do wojska i wysłany został do najdalszych prowincji Cesarstwa. Drugi był poetą i oczarowywał Rzym wierszami. Pewnej nocy ojciec miał sen. Zjawił mu się we śnie anioł i rzekł, że słowa jednego z jego synów staną się sławne i będą powtarzane na całej kuli ziemskiej z pokolenia na pokolenie.
Starzec zbudził się płacząc ze szczęścia, bo życie było dla niego łaskawe i objawiono mu coś, co napełniłoby dumą serce każdego ojca.
Krótko potem zginął, niosąc ratunek jakiemuś dziecku, które dostało się pod koła wozu. A skoro przez cale życie był prawy i uczciwy, poszedł prosto do nieba i spotka) anioła, który niegdyś odwiedził go we śnie.
- Byłeś zawsze dobrym człowiekiem - rzekł do niego anioł. - Żyłeś otoczony miłością i umarłeś godnie. Mogę zatem dzisiaj spełnić każde twoje życzenie. - Życie również łaskawie się ze mną obeszło - odrzekł starzec. - Gdy zjawiłeś się w moim śnie pojąłem, że moje starania nie idą na marne. Poematy mojego syna pozostaną w ludzkiej pamięci na wieki. Dla siebie o nic nie proszę, niemniej każdy ojciec szczyciłby się sławą dziecka, które pielęgnował w dzieciństwie i wychowywał, gdy był dorastającym młodzieńcem. Pragnąłbym posłyszeć słowa mojego syna w przyszłości.
Anioł dotkną! leciutko ramienia starca i obaj przenieśli się w daleką przyszłość. Ukazał się przed nimi ogromny plac, gdzie tysiące ludzi porozumiewało się przedziwnym jeżykiem.
Radość wypełniła oczy starca łzami.
- Wiedziałem zawsze - rzekł do anioła - że strofy mojego syna są piękne i nieśmiertelne. Czy mógłbyś mi powiedzieć, który z poematów recytują ci ludzie? Wówczas anioł zbliżył się do niego ostrożnie i usiedli na jednej z ławek ustawionych na placu.
- Wiersze twojego syna poety były bardzo sławne w Rzymie - powiedział anioł - Wszyscy czytali je z rozkoszą. Jednak gdy dobiegły końca rządy Tyberiusza, poszły w niepamięć. Słowa powtarzane przez tych oto ludzi wyszły z ust twojego drugiego syna, tego który był żołnierzem.
Starzec słuchał anioła nie dowierzając własnym uszom.
- Syn twój służył w odległej prowincji, gdzie został mianowany setnikiem. Był to człowiek pełen dobroci i sprawiedliwości. Pewnej nocy jeden z jego sług ciężko zachorował i bliski był śmierci- Twój syn słyszał kiedyś wieści o rabinie, który uzdrawiał chorych. Ruszył zatem bez zwłoki na jego poszukiwanie. Po długich dniach wędrówki dowiedział się, że człowiek, którego szuka, jest Synem Boga. Spotkał po drodze ludzi przez niego uleczonych, poznał jego nauki, i mimo że był rzymskim setnikiem, przyjął jego wiarę. Pewnego ranka stanął wreszcie przed obliczem owego Rabina.
Powiedział mu, że jeden z jego sług zaniemógł i Rabin był gotów pójść do jego domu. Setnik ów był jednak człowiekiem wiary i gdy powstali wszyscy wokół, a on spojrzał Rabinowi głęboko w oczy, pojął, że naprawdę stoi przed obliczem Syna Bożego.
- A oto słowa twego syna - rzekł anioł do starca. - Słowa, którymi przemówił do Rabina, i których nie zapomniano nigdy: Panie, nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiony sługa mój.

Alchemik popędził konia.
- Każda ziemska istota, cokolwiek by czyniła - rzekł - odgrywa zawsze główną rolę w dziejach świata. Oczywiście, nic o tym nie wiedząc.
Młodzieniec uśmiechnął się. Nigdy nie przypuszczał, że zwykłe życie pasterza mogło być tak ważne.
- Żegnaj - powiedział Alchemik.
- Żegnaj - odrzekł chłopiec.



Od dwóch i pól godziny cwałował przez pustynie, próbując słuchać uważnie głosu swego serca. To ono bowiem miało mu wskazać, gdzie jest ukryty jego skarb. Tam gdzie jest twój skarb, jest i twoje serce" - powiedział mu kiedyś Alchemik.
Ale jego serce mówiło o czymś innym. Opowiadało z dumą historię pasterza, który porzucił swoje owce, by podążać śladem snu, jaki dwukrotnie go nawiedził. Mówiło o Własnej Legendzie i o tych wszystkich, którzy tak jak on wyruszyli odkrywać dalekie kraje, szukać pięknych kobiet, próbując stawić czoła poglądom i przekonaniom innych ludzi. Podczas tej wędrówki jego serce mówiło o odkryciach, o księgach, o wielkich wydarzeniach.
Ale gdy szykował się właśnie, by wejść na jedną z wydm, szepnęło mu do ucha: Zapamiętaj dokładnie miejsce, w którym zapłaczesz, tam bowiem jestem i tam znajduje się twój skarb".
Powoli wdrapywał się na wydmę. Ugwieżdżone niebo rozświetlał znowu księżyc w pełni, a zatem cały miesiąc wędrowali przez pustynię. Księżyc oświetlał również wydmę, a gra cieni upodobniała pustynię do wzburzonego morza. Przypomniał też chłopcu tamten dzień, kiedy wypuścił z rąk wodze swojego konia i tym samym uczynił znak, na jaki czekał Alchemik. Księżycowy blask skąpał pustynną ciszę i całą długą drogę, jaką ludzie przemierzają w poszukiwaniu skarbów.
Kiedy po upływie kilku minut dotarł na szczyt wydmy, serce zatrzepotało mu gwałtownie w piersi. Rozświetlone jasną poświatą księżyca i bielą pustynnego piasku, wyrosły przed jego oczyma wyniosłe i dostojne Piramidy Egiptu. Upadł na kolana i zapłakał. Dziękował Bogu za wiarę we Własną Legendę, za spotkanie z sędziwym Królem, Sprzedawcą Kryształów, Anglikiem i Alchemikiem. A nade wszystko za dziewczynę z pustyni, która pozwoliła mu zrozumieć, że Miłość nie musi wcale odwodzić człowieka od jego Własnej Legendy.
Całe stulecia spoglądały z wysokości Piramid na mężczyznę klęczącego u ich stóp. Jeśli by tylko zapragnął, mógłby zaraz wrócić do Oazy, poślubić Fatimę i żyć sobie jak zwyczajny pasterz. Bo przecież Alchemik też żył na pustyni, mimo że rozumiał Język Wszechświata i potrafił przemienić ołów w złoto. Przed nikim nie musiał błyszczeć ani rozległością swej wiedzy, ani zręcznością swej sztuki. Podążając szlakiem Własnej Legendy, nauczył się wszystkiego, co pragnął wiedzieć, i przeżył to wszystko, o czym śnił.
W końcu dotarł do swojego skarbu, ale dzieło poty nie będzie dokonane, póki ostateczny cel nie zostanie osiągnięty. Tu właśnie, na szczycie tej wydmy, zapłakat. Spuścił wzrok i ujrzał skarabeusza, wędrującego po piasku tam, gdzie upadły jego łzy. Podczas pobytu na pustyni dowiedział się, że w Egipcie skarabeusze były symbolem Boga.
Z pewnością chodziło o jakiś znak. Zaczął więc kopać w tym miejscu, myśląc z rozrzewnieniem o Sprzedawcy Kryształów. Nawet jeśli ktoś przez całe życie układałby kamienie na stosie, nigdy nie uda mu się wybudować piramidy w swoim ogrodzie.

Całą noc kopał, nic nie znajdując. Z wierzchołka Piramid przyglądały mu się w milczeniu całe wieki dziejów. Nie poddawał się jednak. Kopał i kopał bez ustanku, zmagając się z wiatrem, który wielokrotnie zasypywał dół piaskiem. Jego mięśnie osłabły z wysiłku, krwawiły dłonie, ale on ufał swojemu sercu. A serce kazało mu kopać tam, gdzie upadły łzy.
Nagle, kiedy próbował wydobyć z piasku kamienie, na które natrafił, posłyszał za sobą odgłos kroków. Zbliżało się kilku mężczyzn, a że szli pod światło księżyca, nie mógł dojrzeć ani ich oczu ani ich twarzy.
- Czego tu szukasz? - spytał jeden z przybyłych. Nie odrzekł nic. Bał się. Był tuż tuż od skarbu i opanował go lęk.
- Jesteśmy uchodźcami wojennymi - rzekł jeden z nich. - Chcemy wiedzieć, co tu ukrywasz. Potrzebujemy pieniędzy.
- Nie ukrywam niczego.
Jeden z mężczyzn wyciągnął go siłą z dołu, który kopał. Drugi przeszukał go i znalazł złoto ukryte w kieszeni.
- On ma złoto - powiedział jeden z napastników.
Blask księżyca oświetlił na chwilę twarz mężczyzny, który go przeszukiwał, i w jego oczach chłopiec dojrzał śmierć.
- Na pewno ukrył więcej złota w ziemi - powiedział inny.
Zmusili go, by kopał dalej. Ponieważ nie znajdował niczego, zaczęli go okładać pięściami. Ciosy spadały na niego, aż ukazały się pierwsze promienie słoneczne. Jego ubranie było z strzępach, przeczuwał nadchodzącą śmierć.
Na co zdadzą się pieniądze, jeśli trzeba umrzeć? Rzadko pieniądze mogą wybawić kogoś od śmierci." - mawiał Alchemik.
- Szukam skarbu - wydusił z siebie w końcu.
I mimo ran na twarzy, i spuchniętych od uderzeń warg, opowiedział swym oprawcom o tym, że śnił dwa razy z rzędu o skarbie ukrytym w pobliżu egipskich Piramid.
Mężczyzna, który wyglądał na ich dowódcę, milczał. W końcu zwrócił się do jednego ze swych kompanów.
- Puśćmy go wolno. Nie ma już nic więcej. A to złoto zapewne ukradł. Chłopiec upadł twarzą na piasek. Jakieś oczy szukały jego wzroku. Były to oczy herszta bandy, ale młody człowiek spoglądał na Piramidy.
- Jedźmy dalej - zawołał przywódca do swoich towarzyszy. I zwrócił się do leżącego:
- Nie umrzesz dzisiaj - rzekł. - Będziesz żył długo i kiedyś zrozumiesz, że nie wolno być tak głupim. Dokładnie w tym samym miejscu jakieś dwa lata temu śniło mi się parę razy z rzędu, że muszę jechać do Hiszpanii, odszukać ruiny starego kościoła stojące gdzieś w szczerym polu, tam gdzie pasterze zatrzymują się na nocleg ze swoim stadem i gdzie rośnie sykomora w miejscu dawnej zakrystii. Śniło mi się, że jeśli będę kopać u stóp drzewa, znajdę tam ukryty skarb. Nie jestem jednak na tyle naiwny, by przemierzać całą pustynię tylko dlatego, że przyśniło mi się to dwa razy.
I oddalił się.
Młody człowiek nie bez trudu stanął na nogach j raz jeszcze spojrzał w stronę Piramid. Uśmiechały się one do niego i chłopiec z sercem przepełnionym radością uśmiechnął się do nich.
Znalazł swój skarb.