ĆWICZENIE POGRZEBANIA ŻYWCEM


Przypomniałem sobie, że nie odważyłem się zalecać do kilku kobiet, ponieważ obawiałem się, że mnie nie zechcą. Wspomniałem także kilka innych sytuacji, gdy stłumiłem własne pragnienia, sądząc, że zdążę je zrealizować w przyszłości. Ogarnął mnie głęboki żal - i nie tylko dlatego, że grzebano mnie żywcem, ale także dlatego, że dotąd bałem się życia. Czym jest obawa przed odtrąceniem, odkładanie planów na później, skoro liczy się przede wszystkim to, by cieszyć się pełnią życia? Stałem się więźniem tej trumny i było już za późno, żeby zacząć od nowa, wykazując odwagę, na którą dawno powinienem się zdobyć. Byłem dla siebie Judaszem, zdrajcą samego siebie. Leżałem tu, nie mogąc poruszyć żadnym mięśniem, i w myśli wołałem o pomoc, podczas gdy tamci ludzie na zewnątrz nurzali się w życiu, pochłonięci myślą o tym, co mają robić dzisiejszego wieczoru; spoglądali na posągi i budowle, których ja miałem już nigdy nie zobaczyć. Ogarnęło mnie poczucie straszliwej niesprawiedliwości, krzywdy, jaką mi wyrządzano, zamykając w grobie, kiedy tamci mieli dalej żyć. Wolałbym już jakąś wielką katastrofę; wolałbym, abyśmy wszyscy razem znaleźli się na statku, sunąc ku czarnemu punktowi, do którego mnie ponieśli. Ratunku! Ja żyję, nie umarłem, mój mózg funkcjonuje prawidłowo!

Ludzie ustawili trumnę nad przygotowanym grobem. Zaraz zostanę pogrzebany! Żona o mnie zapomni, wyjdzie powtórnie za mąż i będzie trwoniła pieniądze, które przez te wszystkie lata staraliśmy się odkładać... i cóż z tego! Chcę z nią teraz być, bo przecież żyję!

Słyszę plącz i czuję, że mnie także łzy kręcą się w oczach. Gdyby w tej chwili ktoś otworzył trumnę, zauważyliby to i byłbym uratowany. Ale trumna bezlitośnie opuszcza się w dół. Nagle wszystko ogarniają ciemności. Dotąd słaba smuga światła docierała do mnie przez szparę pod pokrywą, teraz mrok jest nieprzenikniony. Łopaty grabarzy zasypują grób, a ja przecież żyję! Pogrzebany żywcem! Powietrze staje się ciężkie, woń kwiatów nieznośna, słyszę odgłos kroków ludzi, którzy odchodzą. Wpadam w straszliwe przerażenie. Nie jestem w stanie się poruszyć, a oni już odeszli. Zaraz nastanie noc i nikt nie usłyszy pukania w głębi grobu!

Krzyk dobywający się z mych myśli nie dotarł do żałobników, zostałem sam, a ciemności, duszące powietrze i zapach kwiatów doprowadzały mnie do szaleństwa. I nagle hałas. To robaki, robaki, które pełzną, żeby pożreć mnie żywcem. Staram się ze wszystkich sił poruszyć ręką lub nogą, ale wciąż jestem bezwładny. Robaki wtargnęły już na moje ciało. Są tłuste i zimne. Chodzą mi po twarzy, wpełzają pod spodnie. Jeden wślizguje się do odbytu, inny wyłazi przez dziurkę w nosie. Ratunku! One pożerają mnie żywcem, a nikt nie słyszy mego krzyku, nikt nic nie mówi. Robal wpełza do nozdrza i przedostaje się do gardła. Inny wsuwa się do ucha. Muszę się stąd wydostać! Gdzie jest Bóg, dlaczego nie odpowiada? One zaczęły już zjadać moje gardło, teraz nie będę mógł nawet krzyczeć! Wdzierają się przez każdy otwór, okiem, kącikiem ust, przez penis. Czuję w sobie te tłuste i odrażające stwory, muszę krzyknąć, muszę się oswobodzić! Tkwię w tym mrocznym i zimnym grobie zupełnie sam, pożerany żywcem. Brakuje mi powietrza i zjadają mnie robaki! Muszę się poruszyć. Muszę roztrzaskać trumnę! Boże, pomóż mi zebrać wszystkie siły, bo naprawdę muszę się poruszyć! MUSZĘ STĄD WYJŚĆ, MUSZĘ! PORUSZĘ SIĘ! PORUSZĘ! UDAŁO SIĘ! Deski trumny wzleciały z trzaskiem, grób zniknął, a ja pełną piersią czerpałem czyste powietrze pól wzdłuż Camino de Santiago. Drżałem od stóp do głów, zlany rzęsistym potem. Otrząsnąłem się i po chwili zrozumiałem, że wyrzuciłem z siebie całą zawartość przewodu pokarmowego. Ale takie drobiazgi nie miały znaczenia: żyłem!

Drżenie nie ustępowało, a ja nawet nie usiłowałem go opanować. Ogarnęło mnie wrażenie niewyczerpanego wewnętrznego spokoju, czułem, że ktoś stoi u mego boku. Spojrzałem w stronę tej siły i zobaczyłem oblicze mojej śmierci. Nie była to śmierć, jakiej doświadczyłem przed paroma minutami, ale moja prawdziwa śmierć, przyjaciółka i doradczyni, dzięki której już nigdy, nawet przez jeden dzień życia, nie będę tchórzem. Od tej chwili ona udzieli mi wsparcia pewniejszego niż ręka i rady Petrusa. Nie pozwoli mi już odkładać na potem tego, co mogę przeżyć teraz. Nie pozwoli uchylać się od zmagań życia i pomoże prowadzić Dobrą Walkę. Już nigdy, w żadnej chwili, nie będę czuł się śmieszny dlatego, że pozwalam sobie na jakiś drobny gest. Była tu, zapewniała, że kiedy wyciągnie rękę, by zabrać mnie w podróż ku innym światom, nie będę musiał dźwigać najcięższego spośród wszystkich grzechów: żalu. Pewien, że przy mnie stoi, patrząc w jej życzliwą twarz, wiedziałem teraz, że pobiegnę ukoić pragnienie u źródła żywej wody, jaką jest nasz byt doczesny.

Noc nie kryła już przede mną tajemnic ani lęków. To była szczęśliwa noc, noc spokoju. Kiedy drżenie ustąpiło, podniosłem się i ruszyłem w stronę beczkowozów pozostawionych przez rolników. Uprałem bermudy i przebrałem się w te zapasowe, które miałem w plecaku. Potem wróciłem pod drzewo i zjadłem kanapki od Petrusa. Było to najsmakowitsze jedzenie, jakie kiedykolwiek miałem w ustach, bo przecież żyłem, a śmierć już mnie nie przerażała. Postanowiłem spędzić tu noc. Ciemności nigdy jeszcze nie emanowały takim spokojem.