@10


SZEŚĆ TYGODNI PÓNIEJ... ONA: Ubierała się za niskim parawanem z materiału w orientalne kwiaty. W pokoju było okropnie duszno. Jej ginekolog, starszy, siwy mężczyzna w okularach, siedział za biurkiem ustawionym na środku pokoju, w połowie drogi między parawanem a fotelem, na którym przeprowadzał badania. Notował coś w grubym skoroszycie.
Zastanawiała się, dlaczego nie czuła wstydu, gdy leżała na tym okropnym fotelu z rozwartymi nogami, ale gdy tylko badanie się skończyło i musiała przejść od połowy w dół naga z fotela za parawan obok jego biurka, poczuła autentyczne zawstydzenie i skrępowanie.
- Jest pani w szóstym tygodniu ciąży - powiedział, wstając od biurka i przychodząc do niej za parawan. - Musi pani radykalnie zmienić tryb życia, jeżeli chce pani urodzić to dziecko. Po ostatnim poronieniu wie to pani tak samo dobrze jak ja, prawda?
Jej mąż zdecydowanie nie chciał dzieci.
Ja chcę trochę pożyć. Popatrz na Aśkę, jak jest udupiona przez tego dzieciaka. Nie. Absolutnie nie! Nie teraz. Poczekamy jeszcze kilka lat" - mówił i wracał do swoich projektów, które trzymały go w pokoju, gdzie stał komputer, jak kraty w celi.
Kiedyś odstawiła tabletki, nie mówiąc mu o tym. Skończyła trzydzieści lat i czuła, że czas jej ucieka. Taka reakcja wylęknionej, starzejącej się" kobiety, która poczuła się nagle biologicznie bezużyteczna. Kiedy już będzie, on je zaakceptuje - myślała.
Poroniła. Mąż nawet się nie dowiedział. Wysyłała go do apteki po torby podpasek. Zakrwawiła potwornie kilka prześcieradeł. Wmówiła mu, że ma wyjątkowo ciężki okres". Dziwił się, że musi całe pięć dni przeleżeć w łóżku. Gdy płakała, myślał, że z bólu. Miał rację. Ale mylił ból podbrzusza z zupełnie innym bólem.
Z zamyślenia wyrwał ją głos ginekologa.
- Niech się pani nie martwi. Tym razem zadbamy o panią i wszystko będzie dobrze.
- Tak. Oczywiście - odpowiedziała zmieszana, zapinając guziczki spódnicy. - Czy mógłby mi pan dokładnie powiedzieć, kiedy... kiedy zaszłam w ciążę?
- Mówiłem już pani. To, według moich szacunków, szósty tydzień. Plus minus cztery doby.
Spojrzał w kalendarz na biurku.
- Niech pani przyjdzie za tydzień. O tej samej porze. Trzeba ustalić szczegółowy plan utrzymania tej ciąży. Musi się pani liczyć z tym, że ostatnie miesiące spędzi pani na podtrzymaniu w klinice.
Wstał zza biurka, podał jej rękę i powiedział:
- Niech pani teraz unika stresu i dobrze się odżywia.
Wyszła z jego gabinetu prosto na ciemną klatkę schodową, pełną papierosowego dymu.
Oparła się plecami o ścianę obok drzwi prowadzących do gabinetu i oddychała ciężko, z trudem łapiąc powietrze. Po chwili, po omacku, dotykając ścian, zaczęła przesuwać się w stronę windy.
Plus minus cztery doby" - słowa ginekologa odchodziły i powracały jak echo.
ON: To już sześć tygodni - pomyślał, patrząc w kalendarz. Sam dyrektor instytutu zadzwonił i polecił ustalić termin urlopu. W zasadzie wydał mu polecenie służbowe.
- Pan nie bierze urlopów od czterech lat. Właśnie przysłali mi oficjalne upomnienie z administracji. Tak dalej być nie może. Będę miał problemy ze związkami zawodowymi. Jeszcze tylko pojedzie pan do Princeton i potem przez sześć tygodni nie chcę pana tutaj oglądać. Proszę jutro do południa podać mi termin swego urlopu.
Dokładnie sześć tygodni temu przytulił ją do siebie na lotnisku w Paryżu. A potem całował jej nadgarstki, siedząc na tej ławce na lotnisku i patrząc w jej załzawione oczy. A potem wieczorem była naga. Zupełnie naga. I mimo że całował ją całą, wszędzie, wielokrotnie, to i tak jej nadgarstki pamięta najbardziej.
Jest piękna. Oszałamiająco piękna. Jest też wrażliwa, delikatna, romantyczna i mądra. Zachwycająca. Pamięta, jak tej nocy, tuż nad ranem, gdy wtuliła się, wyczerpana, w niego plecami i pośladkami, powiedziała szeptem:
- Wiesz, że przy tobie przypominają mi się wszystkie wiersze, które mnie wzruszały?
Przytulił ją. Usta zanurzył w jej włosach. Tak cudownie pachniała. - Po tym, co się zdarzyło z tym samolotem, wydaje mi się, że podarowano mi dzisiaj nowe życie - szepnął.
Przyciągnął jej prawą dłoń do swoich ust. Zaczął ssać delikatnie jej palce. Jeden po drugim. Delikatnie ssał i dotykał językiem.
- I ty jesteś w nim od pierwszego dnia.
Jego ślina mieszała się ze łzami. Odkąd odeszła Natalia, płakał ogromnymi łzami.
- I będziesz zawsze, prawda?
Nie odpowiedziała. Oddychała spokojnie. Spała.
ONA: Wyszła przed blok, w którym znajdował się gabinet ginekologa. Usiadła na metalowej ławce naprzeciwko piaskownicy dla dzieci. Wyciągnęła telefon komórkowy. Wybrała numer Asi.
- Spotkaj się ze mną - powiedziała, nie przedstawiając się nawet. -Teraz! Asia nie pytała o nic. Słyszała tylko, jak z kimś rozmawia w tle. Po chwili powiedziała:
- Za dwadzieścia minut będę przy Freta@Porter na Starym Mieście. Tam gdzie byłyśmy ostatnio z Alicją. Pamiętasz?
Pamiętała. To tam piły wino i oglądały przez cały wieczór zdjęcia z Paryża. Śmiały się i wspominały. Była taka szczęśliwa. W pewnym momencie wszystko stało się mniej ważne. Musiała wyjść na zewnątrz. Wybrała numer jego telefonu w biurze w Monachium i nagrała się na automatyczną sekretarkę:
Jakubku, jestem pijana. Od wina tylko trochę. Najbardziej od wspomnień. Dziękuję ci, że jesteś. I że ja mogę być".
Asia już była. Zajęła miejsce w ogródku na zewnątrz.
Usiadła. Skulona, tuląc torebkę do piersi.
- Ten Jakub cię skrzywdził - rozpoczęła Asia. Spojrzała na nią przerażona.
- Skąd wiesz o Jakubie?
- Gdy ja wymawiałam przez sen imię jakiegoś mężczyzny, to ten skurwiel następnego dnia żenił się z inną. Ale to było bardzo dawno -odpowiedziała Asia bez śladu emocji w głosie.
Asia zdumiewała ją nieustannie. Wbrew pozorom znała ją bardzo mało. - Nie. Jakub nie potrafi nikogo skrzywdzić. Ten model tak ma. Dlatego on jest tak często smutny. Asia przerwała jej:
- Opowiedz. Wszystko. Powiedziałam mężowi, że mogę wrócić dopiero po północy. Ostatnio na wszystko się zgadza bez mrugnięcia okiem.
Opowiadała. O wszystkim. Jak go poznała. Jaki jest. Dlaczego taki jest. O tym, co czuje, gdy jest i czego nie czuje, gdy go nie ma. O piątkach po południu i poniedziałkach rano. Gdy skończyła o Natalii, Asia trzymała ją za rękę i prosiła, aby przez chwilę nic nie mówiła.
Zatrzymała kelnera:
- Podwójny jack daniels i puszka red bulla. Dobrze schłodzona. Asia spojrzała na kelnera i powiedziała:
- Dla mnie to samo. I niech się pan pośpieszy.
Dopiero gdy kelner wrócił ze szklankami, opowiedziała o locie TWA i o tym, co przeżyła na lotnisku w Paryżu. W tym momencie Asia przysunęła się do niej i dotknęła jej twarzy.
- Pamiętasz, gdy spotkałyśmy się na dworcu w Warszawie, przed wyjazdem do Paryża? Przywiózł mnie samochodem mój mąż. Byłam na niego wściekła. Pytałaś, co się stało. Powiedziałam ci, że nie chcę o tym mówić.
Przerwała na chwilę. Wzięła szklankę do ręki.
- Wrócił tej nocy z jakiejś firmowej imprezy. Już spałam. Obudził mnie. Chciał się ze mną kochać. Nie miałam absolutnie ochoty. Od tygodni nie miałam ochoty. On też nie. To tylko alkohol. Poza tym miałam końcówkę okresu. Przysunął się niespodziewanie. Pociągnął za tasiemkę i jednym ruchem wyrwał mi tampon. Złapał mnie za ręce jak policjant, który zamierza założyć kajdanki. Nie miałam szans. Wszedł we mnie. Po kilkunastu ruchach było po wszystkim. Odwrócił się i zasnął. Zostawił we mnie swoją spermę jak węgorz mlecz na ikrze i zasnął.
Wzięła potężny łyk ze szklanki.
- Cztery noce później zawiozłam Jakuba do jego hotelu i rozebrana położyłam się na jego łóżku, czekając, aż we mnie wejdzie. Założył prezerwatywę. Zdjęłam ją ustami. Nie chciałam go czuć przez kauczuk. Chciałam go czuć takim, jakim jest. Tej nocy był we mnie jeszcze kilka razy.
Zaczęła łkać.
- Asiu, wracam od ginekologa. Jestem od sześciu tygodni w ciąży. Nie wiem, czyje to dziecko.
Asia wpatrywała się w nią, milcząc. Ona opowiadała dalej.
- Wtedy w Paryżu dwa razy nie wzięłam pigułki. Pierwszy raz, gdy wróciłyśmy z tego przyjęcia z wietnamską świnią, drugi raz w dniu, kiedy on przyleciał do Paryża.
Asia podniosła rękę. Przerwała jej. Wyjęła telefon komórkowy. Wybrała numer.
- Przyjmiesz ją teraz? Nie, to nie może czekać do jutra. Nie. Nie wytłumaczę ci tego. Będziemy za pół godziny - mówiła. - Jedziemy do Mariusza. To mój kuzyn. Robił doktorat z ginekologii. Przyjmie cię zaraz. Musisz się upewnić. Przywołała kelnera, zapłaciła i poprosiła o zamówienie taksówki.
Asia czekała na nią w kawiarni naprzeciwko gabinetu Mariusza.
- Miał częste przypadki poczęć w trakcie miesiączki. Miał też równie częste przypadki poczęć u kobiet, które na dwa dni zapomniały o pigułkach. Szczególnie u takich, które przeżyły taki szok jak ja tam na lotnisku w Paryżu. Mimo to uważa, sądząc po wielkości płodu, że to dziecko mojego męża. Powiedział mi, że jest prawie absolutnie pewien, że płód jest starszy o te cztery dni.
Asia wysłuchała jej bez słowa. Po chwili powiedziała:
- To wiemy chociaż na pewno, że jesteś w ciąży. Nie wierz mu tak do końca. On jest bardzo katolickim ginekologiem. Jeśli opowiedziałaś mu całą historię ze szczegółami, to nie zaśnie dzisiejszej nocy. Zadzwoni do mnie i będzie mnie ostrzegał" przed kobietami takimi jak ty. Jego żona waży ponad sto kilo, on jest ginekologiem, ma trzydzieści dwa lata i jak dotąd pięcioro dzieci. Ale jest bardzo dobrym specjalistą.
Zrobiła przerwę i zapytała szeptem:
- Usuniesz?
Czasami podziwiała u Asi ten jej chłodny pragmatyzm. Ale to była maska. Wiedziała to od czasu wspólnego pobytu w Nimes.
- Nigdy! Gdybym to zrobiła, musiałabym zapomnieć o dzieciach w ogóle i na zawsze. Twój Mariusz też to potwierdził. Nie pytany. W tym momencie zadzwonił telefon komórkowy Asi.
- Nie - powiedziała szybko. - Siedzimy w tej kawiarni naprzeciwko twojego gabinetu i rozmawiamy. Proszę, nie dzwoń później. Doskonale wiem, co chcesz mi powiedzieć. Nie interesuje mnie to. Zupełnie nie. Jutro też nie będzie mnie to interesować. Do widzenia.
Schowała telefon do torebki, wyłączając go przedtem. Zamyśliła się. - Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę - powiedziała po chwili cichym głosem. - Gdybym była na twoim miejscu, pojechałabym teraz do domu, spakowała największą walizkę, wyjęła paszport z szuflady i zamówiła taksówkę na lotnisko. Usiadłabym tam na ławce i czekała na samolot do Monachium. Nawet gdyby następny był dopiero za tydzień.
Przywołała kelnera.
- Jeszcze raz to samo. I niech pan dołoży więcej lodu. Dla tej pani niech pan przyniesie samego red bulla. Bez whisky.
Wyjęła telefon. Włączyła go i podając jej, powiedziała:
- Zadzwoń do niego.
- Do kogo?
- Do Jakuba!
ON: Napisała, że nie będzie jej kilka dni. Zupełnie nieoczekiwanie. Z reguły wiedział o jej urlopach lub wyjazdach służbowych znacznie wcześniej. Na dodatek nie przysłała mu normalnego e-maila, tylko wysłała tę informację jako SMS z telefonu komórkowego. Oznaczało to, że nie miała dostępu do Internetu.
Czuł się opuszczony. Przychodził później do biura. Wychodził po północy. Wydawało mu się, że tydzień składa się tylko z sobót i niedziel. Codziennie pisał do niej ł ta kartka była jak wieczorna modlitwa. Pamiętał z dzieciństwa, jak matka, dwukrotnie rozwiedziona, wielokrotnie ekskomunikowana katoliczka, uczyła ich, że modlitwa wieczorem jest podziękowaniem Bogu za przeżyty dzień. Klękali z bratem na swoich tapczanikach twarzą do krzyżyków przybitych zbyt dużymi gwoździami do ściany. Krzyżyki przybił ich ojciec, który Boga z listy swoich przyjaciół wykreślił bardzo dawno temu, w Stutthofie. Składali ręce, wpatrywali się w małe krzyżyki i powtarzali za matką:
Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój...". Matka modliła się z nimi. Każdego wieczoru. Patrzył czasami na jej złożone dłonie, naznaczone węzłami żył. Wydawało mu się, że nie potrzebują żadnego anioła. Ona im w zupełności wystarczała...
ONA: Powiedziała mężowi następnego dnia po spotkaniu z Asią. Przygotowała kolację. Upiekła ciasto. Kupiła świece. Otworzyła wino, by pooddychało. Czekała na niego od popołudnia. Nie poszła tego dnia do pracy. Wszedł. Włączył komputer i poszedł do łazienki. Tak było od kilkunastu miesięcy. Przechodząc obok nakrytego uroczyście stołu, zapytał:
- Przeoczyłem coś? Nasza rocznica ślubu?
- Tak, przeoczyłeś. Mnóstwo zdarzeń. Ale to teraz nieważne. Usiądź. Usiadł naprzeciwko niej. Już dawno nie siadał, tak jak kiedyś, obok niej. Zawsze siadał naprzeciwko. Podniosła się i podała mu kieliszek z czerwonym winem.
- Będziemy mieli dziecko - powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. Na chwilę zapadło milczenie.
- Żartujesz, prawda? Umówiliśmy się przecież! Nie możesz mi tego zrobić! Nie jestem przygotowany. Przecież obiecałaś. Słuchaj! Ja mam projekty zaplanowane na cały rok. Nie zrobisz mi tego!!!
Wstała. Spokojnie, bez słowa przeszła do sypialni. Uklękła na dywanie i spod łóżka wyciągnęła walizkę. Postawiła ją na podłodze przed lustrem i zaczęła powoli pakować. Najpierw ze stolika zgarnęła do foliowego worka wszystkie kosmetyki. Worek wrzuciła do walizki. Podeszła do biblioteczki. Wybierała książki i wrzucała do walizki. W pewnym momencie podeszła do stołu i nalała wina do kieliszka. Kieliszek postawiła na stoliku nocnym przy łóżku i wróciła do pakowania książek. Słyszała, jak j ej mąż wykrzykuje do telefonu:
- Niech mama tutaj natychmiast przyjedzie! Ona naprawdę się pakuje. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi!
Zaczął krążyć wokół stołu. Im pełniejsza robiła się walizka, tym szybciej chodził. W pewnym momencie zaczął krzyczeć:
- Nie zrobisz tego, prawda? Przecież masz wszystko. Ja haruję od rana do nocy, żebyś miała wszystko. Czy ty to w ogóle widzisz?! Nigdy tego nie doceniałaś! Nigdy nie byłaś ze mnie dumna. Ja przecież robię to dla nas. Żeby ci było dobrze. Jesteś jedyną kobietą, którą kocham. Ja nie potrafię żyć bez ciebie. Proszę, zostań. Nie odchodź. Przecież będziemy mieli dziecko. To przez to zmęczenie tak zareagowałem. Zostań. Proszę!
Podszedł do niej. Objął ją.
- Proszę, zostań. Kocham cię. Jesteś moją żoną. Będę o ciebie dbał. Zobaczysz! W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi.
Umilkł, a potem pogasił wszystkie światła. Przyłożył palec do ust, nakazując milczenie.
- Nie potrzebujemy ich - wyszeptał jej do ucha. Kiedy się poznali, często szeptał jej coś do ucha. Uwielbiała to wibrujące ciepło jego oddechu na swoim uchu. Teraz było tak samo. Przewrócił ją na łóżko i zaczął rozbierać. Po kilku minutach dzwonek ucichł.
Tak. Jest jego żoną. Składała przysięgi! To jej dom. On tak się stara. Mają takie plany. Rodzice go uwielbiają. Jest pracowity. Dba o dom. Nigdy jej nie zdradził. Wiedzie się im najlepiej ze wszystkich. Teraz będą mieli dziecko. On zrobiłby dla niej dosłownie wszystko. Wie to na pewno. To dobry człowiek. - Jutro zacznę szukać dla nas czegoś większego - powiedział, zapalając papierosa, gdy skończyli się kochać.
Składa obietnice. Będą mieli dziecko. Rodzice go tak lubią. To tylko Internet. On zrobiłby dla mnie wszystko.
Zasnęła.
ON: Otworzył wino. Już druga butelka dzisiaj, pomyślał. Ale było tak przytulnie i dobrze. Piątek wieczór. Puste, ciche korytarze. Puste całe piętra. Włączył Grechutę.
Czy Niemcy mogliby zrozumieć, co się czuje, gdy Grechuta śpiewa bo ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy"? On ostatnio dostaje gęsiej skórki, gdy tego słucha.
Myślał o tym, jak daleko można posunąć się w udawaniu, że coś nie istnieje. On posunął się chyba jednak zbyt daleko. Ale ona na to przystała. Pewnie z lęku przed tym, że to mogłoby coś zniszczyć. Teraz, po Paryżu, nie może przestać o tym myśleć. Ona nie należy do niego. Należy do innego. Nigdy dotąd żadna kobieta, na której mu zależało, nie należała do innego. Nigdy! To, co jest między nimi, musi być nazwane. Koniecznie! To nie jest przecież jakiś tam romans! To jest sto pięter ponad. Romans? Jak to brzmi! Nazwać romansem to, co jest między nimi, to tak jakby cement na budowę wozić rolls-royce'em. Niby można, ale to nieporozumienie.
Tęsknił za nią. Za dwa dni znów przyjdzie poniedziałek...
ONA: W niedzielę powiedzieli jej rodzicom. Mąż był przy tym taki dumny. Będzie miał syna! W jego rodzinie pierwsze dziecko zawsze było synem. Patrzyła, jak podnoszą z jej ojcem kieliszki z wódką do ust. Zastanawiała się, ile czasu upłynie, zanim zapomni, że jeszcze w piątek po południu powiedział: Nie możesz mi tego zrobić".
Ustalili, że ona weźmie urlop bezpłatny. Mają dość pieniędzy. Nie musi pracować. Jutro pojedzie do biura i załatwi wszystkie formalności. On znajdzie większe mieszkanie i przestanie palić.
Matka siedziała na krześle obok niej i dotykała dłonią jej brzucha. Widać było, jak bardzo jest szczęśliwa. W pewnym momencie powiedziała: - Gdy ja rodziłam ciebie, mieszkaliśmy z ojcem kątem u jego rodziców, toaleta była na korytarzu i kąpałam się w miednicy raz w tygodniu. Nawet nie wiesz, dziecko, jak masz dobrze.
Nigdy, ani tego dnia, ani nigdy potem, nie zapytała, dlaczego nie otworzyli im w piątek. Jej matka była mądrą i doświadczoną kobietą.
W poniedziałek około południa pojechała do biura. Sekretarka zaniemówiła. Wszyscy wiedzieli, że od kilku lat mówiła o dziecku, którego nie mogła mieć. Sekretarka poszła z jej podaniem o urlop do administracji. Została sama. Usiadła w swoim fotelu naprzeciwko monitora. Dotknęła delikatnie klawiatury.
Dzisiaj jest poniedziałek - pomyślała i zaczęła płakać.
ON: Przed ósmą wysłał e-mail z planem swojego urlopu. Weźmie tydzień na przełomie października i listopada. Będzie na grobach rodziców i Natalii. Boże Narodzenie spędzi z bratem i jego rodziną we Wrocławiu, a przed Nowym Rokiem poleci z Warszawy do Austrii na narty.
Minęła niedziela i wciąż nie miał e-mailu od niej. Nie pojawiła się także na ICQ. Po południu, zaniepokojony, zadzwonił do niej do biura w Warszawie. Nikt nie odpowiadał. Nie zostawił żadnej wiadomości.
Z pewnością coś jej ważnego wypadło - pomyślał, wracając do pracy.
ONA: - Zawieziesz mnie na chwilę do biura? - zapytała męża, słysząc, jak umawia się przez telefon z klientem. Słyszała, że wybiera się do miasta, aby oddać gotowy projekt. - Zapomniałam zabrać książki i osobiste rzeczy z biurka. I chciałabym usunąć prywatne e-maile z komputera. Nie chciałabym, aby ktoś je czytał. Spojrzał na nią zdziwiony.
- Dostajesz prywatne e-maile? - zapytał rozbawiony. - Pewnie Asia opisuje ci swoje orgazmy po przeczytaniu jakiegoś wiersza albo inne takie bzdury. Spojrzała na niego z niesmakiem.
- Asia niestety od dawna już nie ma orgazmów. I nie tylko po przeczytaniu wiersza. Bardziej już inne takie bzdury". - Wiedziała, że nie lubił Asi. Z wzajemnością. - Zawieziesz mnie? Możesz mnie odebrać, wracając ze spotkania z klientem. Nie będę potrzebowała wiele czasu.
Tak jak tamtej nocy, kiedy dowiedziała się o Natalii, czuła niepokój, gdy wystukiwała cyfry kodu i czekała na zgrzyt elektromagnesu w zamku okratowanych drzwi prowadzących do biura. Jej biurko było puste. Kubek do kawy - od niego, czarny, przysłany z Monachium ze srebrzystym @ - odstawiony do suszarki, segregatory przeniesione na biurko sekretarki, plastikowe tace na listy przychodzące i wychodzące przestawione na szafy. Higieniczna, błyszcząca gładkością blatu biurka pustka.
Ale najbardziej pusto wyglądał monitor jej komputera. Stał jak obcy, nieznany jej sprzęt, odarty ze wszystkich tych żółtych przylepnych karteczek, na których pisała kolorowymi długopisami nie tylko to, co miała pilnie do załatwienia, ale także to, co chciała mu koniecznie powiedzieć, albo to, co on jej powiedział, a ona chciała koniecznie zapamiętać. Nawet ślady jej palców na ekranie ktoś dokładnie wyczyścił. Ktoś pomaga wymazywać go z jej pamięci...
Biurko było zamknięte na klucz, nie mogła go znaleźć w umówionym miejscu. Będę musiała przyjechać jutro - pomyślała i zrobiło jej się nagle smutno. - Po mnie też zacierają ślady.
- Ale teraz żadnych sentymentów - powiedziała głośno, włączając komputer. Była przygotowana. Nie słuchała cały dzień muzyki. Czytała książkę o macierzyństwie. Potem zadzwoniła do swojej matki. Rozmawiały prawie dwie godziny. To znaczy, głównie matka mówiła. Potrzebowała tego. Aby się utwierdzić. Nie dzwoniła ani nie odbierała telefonów od Asi. Asia zawsze dzwoniła na jej telefon komórkowy. Głównie po to, aby uniknąć kontaktu z jej mężem.
Alicja przyszła osobiście.
- Boże, jak ci zazdroszczę - zaczęła już od progu. - Kiedy idziecie kupować łóżeczko? Ale, ale... pamiętaj, żebyś pisała pamiętnik. Właśnie teraz. To ważne. Opisuj każdy dzień ciąży. Potem, gdy skończy osiemnaście lat, dasz to jej przeczytać. Wyglądasz absolutnie na córkę. Patrzyła na Alicję i myślała, że nie chciałaby, aby jej córka przeczytała, co myślała w siódmym tygodniu ciąży jej matka. Byłaby przerażona. Późnym popołudniem zadzwonił mąż. Umówił się na środę na oglądanie tego większego mieszkania. Prawie dokładnie na granicy miasta. Pod lasem. Podpisał umowę przedwstępną. Jest słoneczne i śliczne. Była gotowa do tego e-mailu.


Jakubku,
Odkąd Cię znam, pisałeś lub opowiadałeś mi o prawdzie. O prawdzie w nauce, w życiu, wszędzie. Wszystko w Tobie jest prawdziwe. Dlatego wierzę, że mnie zrozumiesz. Zrozumiesz, że ja nie mogę dalej tak żyć. Jestem w ciąży. Teraz oszukiwałabym już dwie osoby. Nie mogę tego robić.
Podarowałeś mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszyłeś we mnie coś, o istnieniu czego nawet nie wiedziałam. Jesteś i zawsze będziesz częścią mojego życia. Zawsze.
Jakubku, mówiłeś mi, że bardzo chcesz, abym była szczęśliwa, prawda? Zrób coś teraz dla mnie, proszę. Coś bardzo ważnego. Coś najważniejszego. Zrób to dla mnie. Proszę Cię. Będę szczęśliwa, gdy mi wybaczysz.
Wybaczysz?
Nie będzie mnie przez następne miesiące. Nie pracuję już tutaj. Aby utrzymać ciążę, muszę być w domu, a później spędzę kilka miesięcy w klinice. Dziękuję Ci za wszystko.
Uważaj na siebie.


Gryzła palce do bólu i płakała. Gryzła wargi do krwi. Podeszła do butelki z wodą do podlewania kwiatów stojącej na parapecie. Podniosła do ust i napiła się.
Była znowu spokojna. Wywołała program poczty elektronicznej. Czekały na nią kartki z całego poprzedniego tygodnia i ta z dzisiejszego poranka. Przeniosła je do poczty usuniętej" bez czytania.
- Nie mogę teraz tego czytać. Już postanowiłam - powiedziała na głos, jak gdyby sobie wydając polecenie.
Wpisała jego adres: Jakub@epost.de.
Po raz ostatni - pomyślała, wysyłając e-mail. Poczuła ulgę.
To przecież tylko Internet...
Otworzyła folder, w którym przechowywała wszystkie e-maile od niego.
Zaznaczyła wszystkie do usunięcia. Program pytał:

Jesteś pewny, że chcesz usunąć te wiadomości? (Tak/Nie)


Siedziała chwilę nieruchomo, wpatrując się w ekran.
- Idiotyczne pytanie! - pomyślała z wściekłością. Nagle poczuła się tak, jakby od jej odpowiedzi na to idiotyczne pytanie zależało czyjeś życie. Czerwony czy niebieski przewód?! Jeśli przetnie niewłaściwy, wszystko wyleci w powietrze. Jak w tych idiotycznych filmach, w których przystojny i opalony półidiota przecina zawsze właściwe przewody. Przypomniała sobie, że w żadnym filmie nie przecinał czerwonego przewodu...
Zadzwonił telefon. Mąż czekał już w samochodzie na dole. Kliknę-ła na Tak". Nic się nie wydarzyło. Świat istniał dalej. Widownia odetchnęła z ulgą.
Wyłączyła komputer. Wstała. Dotknęła prawą dłonią ekranu monitora. Był jeszcze ciepły. Do widzenia, Jakub...
Zgasiła światło i wyszła.
ON: Na kilka godzin przed południem odłączyli ich od Internetu. Straszne. Wszyscy kręcili się po instytucie, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nagle w kuchni przy automacie do kawy zakłębił się tłum. Ale cel usprawiedliwiał tę tolerowaną spokojnie szykanę: mieli dostać dwudziestokrotnie szybsze łącze.
Po południu odebrał kilka e-maili. Nie było nic od niej. Niepokoił się. Na dwudziestą był umówiony na wideokonferencję z uniwersytetem w Princeton. U nich na wschodnim wybrzeżu dochodziła czternasta. Zastanawiał się, dlaczego Amerykanie zakładają, że można zrobić wideokonferencję o dwudziestej w Europie i wszyscy będą jeszcze o tej porze w biurach. To pewnie ta ich mocarstwowość, jeszcze im nie przeszła - pomyślał.
Po wideokonferencji wrócił na chwilę do swojego biura. Było już dobrze po dwudziestej drugiej. Chciał tylko wyłączyć komputer i pójść do domu. Ta konferencja z Amerykanami zmęczyła go.
Był e-mail od niej! Nareszcie! Zaczął czytać.
ONA: Umówiła się z sekretarką kwadrans po dwunastej. Otworzyła jej kluczem obie strony biurka.
- Niech pani zabierze wszystkie swoje osobiste rzeczy, a resztę zostawi. Ja to przejrzę i uporządkuję - powiedziała. - Proszę nie siadać na podłodze! - wykrzyknęła. - Pani musi teraz uważać, ja zaraz przyniosę to małe krzesełko z sekretariatu.
Sekretarka wpatrywała się w jej brzuch, po którym nic jeszcze nie było widać, jak oczarowana. Ona tymczasem przyniosła kosz na śmieci spod okna. Otworzyła torbę. Siedziała okrakiem na małym krzesełku z sekretariatu, po prawej stronie miała kosz, a po lewej dużą sportową torbę Nike. Zaczęła opróżniać szuflady. Jedna po drugiej. Gdy sekretarka wyszła na lunch, otworzyła drugą szufladę od dołu po prawej stronie. Tę najważniejszą. Jego szufladę.
Najpierw wyjęła wypaloną zieloną świecę, którą przysłał jej kiedyś, aby mogli zjeść kolację przy świecach". Otworzyli Chat na ICQ, otworzyli wina, zamówili pizzę, on w Monachium, ona w Warszawie, zapalili świece i zaczęli jeść. To podczas tej kolacji zapytała go, jak wygląda jego matka. Powiedział, że jest piękna. Mówił o niej niezwykłe rzeczy. W czasie teraźniejszym. Dopiero miesiąc później dowiedziała się, że umarła, gdy on był jeszcze studentem. Do kosza.
Potem natrafiła na kserokopię jego świadectwa maturalnego. Chciał - żartując -jej udowodnić, że naprawdę ma maturę. Do kosza.
Poplamiona winem pocztówka z Nowego Orleanu. Odwróciła ją i przeczytała:

Dziękuję za to, że jesteś. Zbyt dawno tego nie robiłem. Tutaj, w tym mieście, jest to odświętne. Jakub.

Do kosza.
Książka o genetyce. Pełna jego uwag, pisanych ołówkiem na marginesach. Na 304 stronie, w rozdziale o genetycznym dziedziczeniu, ten tekst, który ją sparaliżował, gdy odkryła go po kilku miesiącach. Wymazany gumką, ale widoczny pod światło: Chciałbym mieć z Tobą dziecko. Tak bardzo chciałbym. Do kosza.
Nie! Ona nie może tak robić. Nie wytrzyma tego. Jednym ruchem wyszarpnęła szufladę i wytrząsnęła całą jej zawartość do kosza. Wsunęła pustą szufladę na miejsce i włożyła resztę swoich osobistych rzeczy do torby. Czekała, aż wróci sekretarka, siedząc z pochyloną głową na krzesełku. W pewnym momencie spojrzała na kosz. Na samej górze leżał model podwójnej spirali z pleksiglasu. Jego maskotka dla niej.
Jestem złą, okrutną, wstrętną kobietą - pomyślała. - Jak mogę mu coś takiego robić?! Właśnie jemu?
Sięgnęła do kosza. Zamknęła oczy. AT, CG, potem znowu CG i potem trzy razy AT... Do pokoju weszła sekretarka.
- Niech pani nie płacze. Wróci pani do nas. Urodzi pani dzidziusia, trochę podchowa i wróci do nas.
Nie. Nie wrócę tutaj. Już nigdy tutaj nie wrócę - pomyślała. Wstała. Podniosła torbę.

Pożegnała się z sekretarką i wyszła z biura.
Mąż czekał na dole w samochodzie. Palił papierosa i czytał gazetę. Gdy ją zauważył, natychmiast wysiadł z samochodu, aby pomóc wstawić torbę z rzeczami do bagażnika. Ruszyli.
- Mówiłam ci tyle razy, abyś nie zawracał tutaj w ten sposób! Blokujesz cały ruch. Mają rację, że trąbią na ciebie.
- Co oni mnie obchodzą? - odpowiedział, nie wyjmując papierosa z ust. Stali w poprzek ulicy, blokując oba pasy ruchu. Nacisnął pedał gazu i z piskiem opon ruszyli.
- Proszę, zatrzymaj się na chwilę. Zatrzymaj natychmiast!
- Nie mogę tutaj. Jednak zwolnił.
Nie. To nie mógł być on. To tylko ktoś podobny. To niemożliwe -pomyślała i powiedziała:
- Jedź dalej. Przepraszam. Wydawało mi się, że zobaczyłam znajomego. Przyśpieszył, mrucząc coś pod nosem. Skręcili w małą uliczkę za kioskiem z gazetami.
ON: Żaden samolot nie odlatuje z żadnego niemieckiego lotniska do Warszawy po dwudziestej drugiej. Z Zurychu, Wiednia i Amsterdamu także nie. Zadzwonił do Avis i kazał im podstawić auto o północy przed budynek instytutu. O wpół do siódmej leci samolot LOT-u z Frankfurtu nad Menem. Około piątej zaparkował wypożyczonego golfa na parkingu terminalu II lotniska we Frankfurcie.
Żeby odchodziła ode mnie powoli, krok po kroku, żeby mi łamała serce po kawałku, stopniowo, byłoby łatwiej - myślał, jadąc autostradą z Monachium do Frankfurtu. - Wybaczę jej. Ale niech mi powie wprost, że mam odejść. Nie w Internecie ani w e-mailu. Niech mi powie, stojąc przede mną. Już raz dostałem list i potem był piątek i wszystko się skończyło.
Samolot wystartował zgodnie z planem mimo mgły na lotnisku.
- Co panu podać do śniadania? Kawę czy herbatę? - pytała uśmiechnięta stewardesa.
- Niech pani mi nie przynosi żadnego śniadania. Ale czy mogłaby mi pani podać bloody mary? Podwójna wódka, mało soku. Tabasco i pieprz.
Spojrzała na niego, tracąc ten przyklejony służbowy uśmiech, po czym zaśmiała się i powiedziała:
- Nareszcie jakaś odmiana po tym nudnym kawa czy herbata"! Podwójna wódka, mało soku. Zamiast śniadania.
Na ławce przed budynkiem jej biura usiadł około dziesiątej. Często wyobrażał sobie, jak może wyglądać to miejsce. Był trochę pijany. Zanim wylądowali, stewardesa przyniosła mu jeszcze jedną bloody mary. Podwójna wódka, mało soku. Tabasco i pieprz". Na tacy stały dwie szklanki. Gdy zdjął swoją, ona wzięła do ręki tę drugą i powiedziała:
- Wypiję z panem. Zamiast śniadania. Żeby poczuć, jak to jest. Zaraz i tak kończę pracę.
Stuknęli się szklankami.
Czuł się trochę jak znieczulony. To dobrze - myślał - nie poczuję tak mocno tych skaleczeń.
Do budynku jej firmy prowadziła szeroka brama upstrzona różnokolorowymi szyldami. Szyld jej firmy był wśród nich. Upewnił się zaraz rano. Około południa bramę zasłonił duży terenowy samochód z przyciemnionym szybami. Ktoś wysiadł z niego po tamtej stronie i wszedł do budynku. Kierowca zaparkował dokładnie na wprost bramy, ignorując zakaz parkowania w tym miejscu. Otworzył okno, zapalił papierosa i czytał spokojnie gazetę. Czasami spoglądał na zegarek. Widać było, że czeka na kogoś.
W pewnym momencie wysiadł i zaczął obchodzić samochód, oglądając z uwagą opony. Jedną po drugiej. Gdy skończył, przeszedł przez ulicę, kierując się w stronę kiosku z gazetami. Przechodząc obok ławki, na której on siedział, uśmiechnął się. W kiosku kupił papierosy i wrócił do samochodu.
Po chwili pośpiesznie wysiadł i obiegł samochód, żeby odebrać torbę od osoby wychodzącej z bramy. Ruszyli. Ignorując całkowicie inne auta na ruchliwej ulicy, zaczął zawracać, blokując całkowicie ruch. Zrobił się nagle straszny tumult.
W pewnej chwili samochód znalazł się dokładnie na wprost ławki. Spojrzał na kierowcę. Obok siedziała ona! W tym momencie samochód przyśpieszył. Po chwili zniknął w uliczce za kioskiem.
Tego samego wieczoru wrócił do Frankfurtu. Wysiadł z samolotu zbyt pijany, aby jechać samochodem. Oddał go w Avis na lotnisku we Frankfurcie i wrócił do Monachium pociągiem. Trwał w półśnie wymuszonym przez zmęczenie i alkohol. Kierowca tamtego samochodu cały czas uśmiechał się do niego.