@11


SZEŚĆ MIESIĘCY PÓNIEJ
ON: Tydzień spędzała w klinice, tylko na weekendy wracała do domu. Ordynator był dobrym znajomym jej ojca i załatwił wszystko tak, aby miała pokój praktycznie tylko dla siebie.
Mieszkali już w nowym mieszkaniu. Od wschodniej strony, tam gdzie był balkon, okna wychodziły na las. Na pokój dziecinny przeznaczyli ten najbardziej nasłoneczniony. Był już praktycznie urządzony. Dla chłopca. Wiedziała, że będzie miała syna. Widziała to u ginekologa na ekranie i potem na wydruku USG.
Wszyscy tak niewiarygodnie dbali o nią. Matka obiecała, że wprowadzi się do nich na kilka pierwszych tygodni po urodzeniu. Była taka dobra dla niej. Tylko czasami pytała:
- Dlaczego ty się tak mało uśmiechasz?
Tego czwartku w klinice odwiedziła ją Asia. Wiedziała, że dzisiaj nie będzie jej męża, więc przyszła. Wyglądała świetnie. Schudła. Skróciła i rozjaśniła włosy. Uśmiechała się cały czas.
Zaczęły wspominać Paryż. Śmiały się. Było jak dawniej.
- A pamiętasz tego recepcjonistę z hotelu? - zapytała w pewnym momencie Asia. - Widać było, że tylko ty mu się podobasz. Alicja nie mogła tego przeżyć. A pamiętasz...
Przerwała jej i zapytała szeptem, rozglądając się dokoła:
- Asiu, zrobisz coś dla mnie? Asia spojrzała na nią z uwagą.
- Mogłabyś pójść do mojego biura i odczytać pocztę komputerową, która do mnie przyszła? Ja wiem, że to już pół roku, ale jestem pewna, że Jakub coś napisał.
- Spuściła głowę na dół i wyszeptała: - Chciałabym wiedzieć, że mi przebaczył.
Podała Asi kartkę z kodem i hasłem do jej skrzynki pocztowej.
- Jestem prawie pewna, że nie zmienili kodu w bramie prowadzącej do naszych biur. Idź tam późno, kiedy już nikogo nie będzie. Pójdziesz?
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała Asia poważnym głosem.
- Tak. Od kilku tygodni zasypiam, myśląc tylko o tym. I budzę się z tą samą myślą. Chcę wiedzieć, czy mi przebaczył. Rozumiesz?! Tylko to.
- Nie płacz, do cholery! Oczywiście, że pójdę. Jutro jest piątek. Położę małą i pójdę. Zadzwonię do ciebie w sobotę rano. Objęły się mocno na pożegnanie. Było tak jak dawniej.
- Zadzwoń. Nie zapomnij. Będę czekać.
Joanna: A co będzie, jeśli jednak zmienili kod? - myślała, czując się jak włamywacz. Gdy stanęła przed drzwiami biura, chciała uciekać. Podniosła do oczu kartkę i w mdłym świetle żarówki awaryjnej odczytała kod. Podeszła do kraty, powtarzając na głos cyfry kodu. Wystukała wszystkie. Drzwi puściły.
Drugie po prawej. Pierwsze biurko. Naprzeciwko okna.
Kartkę z hasłem dostępu do skrzynki pocztowej położyła obok klawiatury. Biurko było całkowicie puste. Nikt przy nim nie pracował.
Uruchomiła program pocztowy. Podała hasło. W skrzynce nieprzeczytanych e-maili było ponad 150 wiadomości! Prawie wszystkie od Jakuba. Każda miała w temacie słowo Kartka", potem następował kolejny numer, data, miejsce wysłania i w większości, w nawiasach, jakieś słowo opisujące treść. Zaczęła czytać.
- Co pani tutaj robi o tej porze?! - zapytał młody mężczyzna w granatowym mundurze i z latarką w dłoni. Zaczytana, nie słyszała, gdy wszedł.
- Nie widzi pan?! - odpowiedziała, podnosząc głowę. - Płaczę.
- Ma pani upoważnienie?!
- Nie. Płaczę bez upoważnienia. Oboje jak na komendę roześmieli się.
- Proszę wygasić wszystkie światła, gdy pani będzie wychodzić, i wyłączyć komputer.
Nie pytał o nic więcej i wrócił na korytarz.
Jeszcze nigdy nie czytała czegoś takiego. I nigdy już pewnie nie przeczyta. Rozmowa z kobietą, która odeszła. Zostawiła go. Poprosiła o przebaczenie. Przebaczył, ale nie mógł jej zapomnieć. Więc pisał do niej e-maile. Każdego dnia. Tak jak gdyby była. Ani słowa żalu. Ani słowa pretensji. Pytania bez odpowiedzi. Odpowiedzi na pytania, których ona nie postawiła, ale on zrobił to za nią. E-maile wysyłane z komputerów we Wrocławiu, Nowym Jorku, Bostonie, Londynie, Dublinie. Ale najczęściej z Monachium.
Listy do kobiety, która ich nie czyta. Pełne czułości i troski. Wspaniałe historie opowiadane komuś, kto jest najważniejszy. Żadnej pretensji czy skargi. Tylko czasami jakieś prośby lub błagania o coś dla niego. Tak jak wtedy, gdy z Wrocławia pisał, tuż przed Wigilią, z komputera jego brata:

Zapakowałem prezent dla Ciebie. Położę z innymi pod choinką. Tak bardzo chciałbym, żebyś go mogła rozpakować, a ja żebym mógł widzieć, jak się cieszysz.

Ostatnia kartka miała numer 294. Wysłana 30 stycznia z komputera w Monachium. Była jak wołanie o pomoc. Pisał:

Dlaczego wszyscy mnie zostawiają? Dlaczego?! Znajdź mnie dzisiaj. Tak jak przed rokiem. Proszę, znajdź mnie. Uratuj!

Zostawiła na ekranie otwarty ten ostatni e-mail. Siedziała oparta łokciami o blat biurka i wpatrywała się w to zdanie. Zastanawiała się, kogo jej bardziej żal.
Wstała. Znalazła dyskietkę na sąsiednim biurku. Sprawdziła, że jest pusta. Skopiowała wszystkie kartki od niego na dyskietkę, a oryginały usunęła z komputera.
Było bardzo późno. Z telefonu na biurku zamówiła taksówkę. Zamknęła biuro i zjechała windą na dół. Po chwili nadjechała taksówka. W radiu Geppert śpiewała Landrynki". Taksówkarz pozwolił zapalić światło. Zmyła czarne plamy od łez i poprawiła makijaż.
Gdyby nie było tak późno i gdybym nie bała się tak ciemności, pojechałbym teraz pod moje drzewo - pomyślała, dotykając delikatnie palcami dyskietki w torebce.
Rano zadzwoni, jak obiecała. Powie, że Jakub przebaczył. Tak będzie najlepiej. I taka jest przecież prawda. Prawda to bardzo ogólne pojęcie. ON: Do Polski poleciał jeszcze dwa razy.
Zaduszki. Było potwornie zimno i padał deszcz. Na grób Natalii poszedł bardzo późnym wieczorem. Prawie nocą. Nie miał ochoty kogokolwiek spotkać. Chciał jej wszystko opowiedzieć. Był na jej grobie co wieczór. Niektóre znicze nie gasły przez całe trzy dni.
Na grób rodziców poszedł z rodziną brata. Potem w domu pili herbatę z rumem, który on przywiózł, i wspominali. Listy od matki. Każdego dnia. Przez pięć lat...
Potem wrócił do Monachium i po kilku dniach poleciał do Princeton. Kończył projekt z Warszawą.
Drugi raz przyleciał na święta Bożego Narodzenia. Polska Wigilia w domu brata. Było przepięknie. Spadł śnieg. Poszli na pasterkę. Modlił się, aby minął mu ten smutek. I ten lęk. Bał się.
Pisał do niej. Nic się nie zmieniło. Pisał każdego dnia. E-mail jak wieczorna modlitwa.

Uważaj na siebie uważnie. Jakub

ONA: Otworzyła oczy. Jej włosy były mokre od potu i łez, które spływały jej po policzkach, zatrzymując się na szyi.
- Niech pani patrzy, jaki wielki! - powiedział młody lekarz, podnosząc jej syna i zasłaniając rażące ją światło lampy.
Widziała tylko pomazane czerwono-granatową mazią ciałko z ogromną głową bez włosów. Lekarz położył noworodka na jej odsłoniętych piersiach.
Prawie nic nie czuła, kiedy ją zszywał. Przytuliła niemowlę do siebie. Zaczęła płakać. Już dawno tak nie płakała. Położna ścierała pot z jej czoła.
- Niech pani nie płacze. Już po wszystkim. Ma pani zdrowego synka. Ma dużą głowę, to porozrywał panią trochę, ale za to będzie mądry! Młody lekarz, cały czas zakładając jej szwy, powiedział:
- Niech pani zanotuje. Godzina narodzin czwarta zero osiem rano. Po szyciu da pani coś mocnego na spanie i przepchnie do czternastki. Do karmienia dopiero jutro późnym popołudniem.
Obudziła się, słysząc głosy. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie jest. Podniosła głowę. Przy łóżku siedzieli rodzice i mąż. Czuła potworny ból w kroczu. Uśmiechali się do niej. Podniosła się na łóżku, poprawiła włosy.
- Gdzie on jest? - zapytała.
- Później przyniosą ci go do karmienia - odpowiedziała matka. Mąż podniósł się i podał jej bukiet czerwonych goździków. Pocałował ją w policzek.
- Marcin waży ponad cztery i pół kilo. Ja też byłem taki duży przy urodzeniu. Wyprostowała się. Szpitalna koszula rozsunęła się, ukazując nabrzmiałe od pokarmu piersi.
- On będzie miał na imię Jakub - powiedziała cicho. Mąż spojrzał na jej rodziców, jak gdyby szukając poparcia.
- Rozmawialiśmy o tym i wydawało mi się, że uzgodniliśmy, że on będzie miał na imię Marcin.
- Tak, rozmawialiśmy o tym, ale nic nie ustaliliśmy. Marcin to tylko jedno z imion, które rozważaliśmy.
- Ja sądziłem, że to już ustalone. Dałem dzisiaj rano wydrukować zawiadomienia. To kosztuje tysiąc złotych. Nie będę nic teraz zmieniał. Już za późno.
- O co ci chodzi? - zdziwiła się matka. - Marcin to teraz bardzo modne imię. Nie mogła tego słuchać. Zsunęła nogi i usiadła na łóżku. Wsunęła stopy w kapcie. Mimo potwornego bólu podeszła powoli do szafki z ubraniami przy umywalce. Z płaszcza wyjęła portmonetkę z pieniędzmi. Zaczęła odliczać banknoty. Brakujące do tysiąca uzupełniła bilonem. Wróciła do łóżka. W nogach, tam gdzie siedział mąż, położyła pieniądze i powiedziała:
- Tutaj jest twój tysiąc złotych. Mój syn będzie miał na imię Jakub. Słyszałeś?! Jakub!
- O co ci chodzi, nie histeryzuj - włączyła się matka.
- Czy moglibyście teraz wyjść i zostawić mnie samą? Wszyscy.
Wstali. Słyszała, jak jej matka mówi do męża coś o szoku poporodowym. Nie płakała już więcej. Położyła się. Była bardzo spokojna. Niemal radosna. Patrzyła na goździki leżące na pościeli. Przecież nie znosi goździków! Dlaczego on tego nie wie?!
Z półsnu wyrwała ją pielęgniarka.
- Chce pani karmić? - zapytała, trzymając w dłoniach becik, z którego wystawała główka jej synka.
- Tak. Chcę. Bardzo.
Podniosła się i usiadła na łóżku. Odsłoniła pierś. Wzięła z namaszczeniem becik z dzieckiem. Otworzyło szeroko oczy. Powiedziała, uśmiechając się do niego:
- Jakubku, tęskniłam za tobą. Niemowie zaczęło płakać, przestraszone.