BAROK |
BAROK …istota
nasza równa snów tworzywu... Upłynęło
kilka dni, podczas których Alberto nie dawał znaku życia. Zofia kilka razy
dziennie wychodziła do ogrodu, wyglądając Hermesa. Poprzednio powiedziała
matce, że pies sam trafił do domu, a jego właściciel, stary nauczyciel fizyki,
zaprosił ją do siebie i opowiedział o systemie słonecznym i nowej nauce, która
rozkwitła w XVI wieku. Jorunn
dowiedziała się więcej. Zofia opowiedziała jej o wizycie u Alberta, o widokówce
na klatce schodowej i dziesięciokoronówce, którą znalazła w drodze do domu. Sen
o Hildzie i złotym krzyżyku zachowała dla siebie. We wtorek, 29
maja Zofia wycierała w kuchni naczynia, a matka usiadła w salonie, by obejrzeć
wieczorny dziennik. Kiedy ucichł sygnał początkowy, Zofia usłyszała, że jakiś
major z norweskiego batalionu ONZ poniósł śmierć od wybuchu granatu. Zofia rzuciła
lnianą ścierkę na kuchenny blat i pobiegła do salonu. Przez kilka sekund
widziała na ekranie zdjęcie żołnierza ONZ, ale zaraz nadano następne
wiadomości. - Och, nie! - jęknęła ze szlochem. Matka
podniosła głowę i popatrzyła na nią uważnie. - Tak, wojna jest straszna... Zofia wybuchnęła płaczem. - Ależ Zosiu, aż tak się tym przejmujesz? - Powiedzieli, jak się nazywał? - Taak... Ale nie pamiętam. Chyba był z Grimstad. - Czy to nie to samo, co Lillesand? - Och, nie żartuj. - Ale jeśli ktoś jest z Grimstad, to może chodzić do szkoły w
Lillesand. Przestała już
płakać. Teraz nadeszła pora na reakcję matki. Podniosła się z fotela i
wyłączyła telewizor. - Co się z tobą dzieje, Zosiu? - Nic takiego... - A i owszem. Na pewno masz jakąś sympatię i podejrzewam, że on
jest od ciebie znacznie starszy. Odpowiedz mi natychmiast: znasz jakiegoś
człowieka, który przebywa w Libanie? - Nie, to nie to... - Poznałaś syna kogoś, kto jest w Libanie? - Nie, słyszysz, nie! Nie znam nawet jego córki. - Jakiego „jego”? - Nic ci do tego. - Mnie nic do tego? - A może ja cię o coś zapytam? Dlaczego taty nigdy nie ma w domu?
Czy dlatego, że jesteście zbyt tchórzliwi, żeby się rozwieść? Może ty masz
innego kochanka, o którym ani ja, ani tatuś nie wiemy? I tak dalej, i tak
dalej. Obie mamy parę pytań. - W każdym razie uważam, że powinnyśmy porozmawiać. - Może i tak, ale teraz jestem zmęczona i śpiąca, i idę się
położyć. W dodatku dostałam okres. Pobiegła po
schodach na górę czując, jak płacz dławi ją w gardle. Kiedy tylko
się umyła i położyła pod kołdrę, do pokoju wsunęła się matka. Zofia
udawała, że śpi, choć wiedziała, że matka w to nie wierzy. Wiedziała także, że
matka nie wierzy, że Zofia wierzy, że ona wierzy, że Zofia śpi. A mimo to matka
udawała, że wierzy, że Zofia śpi. Przysiadła na brzegu łóżka i delikatnie
głaskała ją po głowie. Jak trudno
jest prowadzić takie podwójne życie, pomyślała Zofia. Zaczęła się cieszyć, że
kurs filozofii kiedyś się skończy. Może będzie go już miała za sobą w dniu
urodzin, a już na pewno w noc świętojańską, bo wtedy ojciec Hildy wraca do domu
z Libanu... - Chcę wyprawić przyjęcie urodzinowe - oświadczyła. - Doskonale. A kogo zaprosisz? - Dużo osób... Mogę? - Oczywiście. Mamy przecież wielki ogród... Może utrzyma się taka
ładna pogoda. - Ale najbardziej chciałbym wyprawić urodziny w wieczór
świętojański. - Dobrze, wobec tego urządzimy je wtedy. - To bardzo ważny dzień - powiedziała Zofia, myśląc nie tylko o
urodzinach. - O, tak... - Nie uważasz, że ostatnio dorosłam? - Czy to niedobrze? - Nie wiem. Zofia przez
cały czas rozmowy leżała z twarzą wbitą w poduszkę. Usłyszała prośbę matki: - Ale Zosiu... Musisz mi powiedzieć, dlaczego ostatnio jesteś taka...
taka niezrównoważona. - A ty byłaś zrównoważona, kiedy miałaś piętnaście lat? - Na pewno nie. Ale dobrze wiesz, o czym mówię. Zofia odwróciła się do matki. - Ten pies nazywa się Hermes - powiedziała. - Tak? - A jego właściciel ma na imię Alberto. - Ach tak. - Mieszka na Starówce. - Odprowadziłaś psa taki kawał drogi? - Chyba nic w tym złego, prawda? - Powiedziałaś, że ten pies był tutaj już wcześniej wiele razy. - Naprawdę tak powiedziałam? Musiała się
zastanowić. Chciała wyjawić jak najwięcej, ale nie mogła przyznać się do
wszystkiego. - Ciebie prawie nigdy nie ma w domu - zaczęła. - Owszem, jestem bardzo zajęta. - Alberto i Hermes byli tu wielokrotnie. - Ale dlaczego? Czy wpuściłaś ich do domu? - Czy nie możesz przynajmniej zadawać po jednym pytaniu na raz?
Nie wchodzili do domu. Ale często spacerują po lesie. Uważasz, że to takie tajemnicze? - Nie, to w ogóle nie jest tajemnicze. - Jak wszyscy inni, kiedy idą na spacer, przechodzą koło furtki. Kiedyś
wróciłam ze szkoły, spotkałam Hermesa i zaprzyjaźniłam się z nim. W ten sposób
poznałam Alberta. - A co z białym królikiem i całą resztą? - To coś, o czym mówił mi Alberto. On jest najprawdziwszym filozofem.
Opowiedział mi o wszystkich filozofach. - Tak przez płot? - Usiedliśmy sobie, tyle chyba rozumiesz, ale pisał też do mnie listy,
właściwie to nawet dosyć sporo. Listy czasami przynosił listonosz, kiedy
indziej po prostu on sam wrzucał je do skrzynki idąc na spacer. - I to był ten „list miłosny”, który kiedyś dostałaś? - Tak, tylko że to wcale nie był żaden list miłosny. - Pisał tylko o filozofach? - Wyobraź sobie, że tak. I nauczyłam się od niego więcej niż w
ciągu ośmiu lat w szkole. Czy słyszałaś na przykład o Giordanie Brunie, który
zginął spalony na stosie w roku 1600? Albo o prawie powszechnego ciążenia
Newtona? - Nie, jest bardzo wiele rzeczy, których nie wiem... - O ile cię dobrze znam, to nie wiesz nawet, dlaczego Ziemia krąży
wokół Słońca, chociaż to dotyczy twojej planety. - Ile on ma lat, mniej więcej? - Nie mam pojęcia. Na pewno co najmniej pięćdziesiąt. - A co on ma wspólnego z Libanem? Pytanie padło
znienacka. Zofii zabłysnęło w głowie dziesięć myśli naraz. Wybrała jedyną,
którą mogła wykorzystać: - Alberto ma brata, który jest majorem w batalionie ONZ. I on właśnie
jest z Lillesand. To na pewno ten, który kiedyś mieszkał w Chacie Majora,
przekonasz się. - Czy Alberto to nie jest trochę dziwaczne imię? - Może i tak. - Brzmi tak jakoś z włoska. - Wiem. Prawie wszystko, co ma jakieś znaczenie, pochodzi albo z
Grecji, albo z Włoch. - Ale on mówi po norwesku? - Bez odrobiny akcentu. - Wiesz, co myślę, Zosiu? Uważam, że któregoś dnia powinnaś zaprosić
tego swojego Alberta do domu. Nigdy nie spotkałam prawdziwego filozofa. - Zobaczymy. - Może mogłybyśmy go zaprosić na twoje wielkie przyjęcie. To bardzo
miłe łączyć różne pokolenia. Może i mnie pozwoliłabyś zostać. Mogłabym na
przykład podawać do stołu. Nie uważasz, że to dobry pomysł? - Jeśli on
zechce. W każdym razie o wiele ciekawiej się z nim rozmawia niż z chłopakami z
klasy. Ale... - Tak? - Na pewno pomyślą, że Alberto jest twoim nowym kochankiem. - No to powiesz, że wcale tak nie jest. - Zobaczymy. - Tak, zobaczymy. I, Zosiu, to prawda, że między mną a ojcem nie
zawsze układało się najlepiej. Ale nigdy nie było nikogo innego... - Chce mi się spać. Okropnie mnie boli brzuch. - Przynieść ci proszek? - Chyba tak. Kiedy matka
wróciła z tabletką i szklanką wody, Zofia już spała. 31 maja
przypadał w czwartek. Zofia z trudem wytrzymywała ostatnie godziny w szkole. Po
rozpoczęciu kursu filozofii z niektórymi przedmiotami radziła sobie lepiej.
Zwykle z większości przedmiotów krążyła między czwórką a piątką, ale ostatnio
dostała całe piątki z klasówki z wychowania obywatelskiego i wypracowania
domowego. Nieco gorzej było z matematyką. Na ostatniej
lekcji nauczyciel oddał wypracowania, które pisali w klasie. Zofia wybrała sobie
temat „Człowiek i technika”. Napisała o renesansie i przełomie, jaki dokonał
się w nauce, o nowym spojrzeniu na przyrodę, Frandsie Baconie, który
powiedział, że „wiedza, to potęga”, i nowej naukowej metodzie. Starannie
sprecyzowała, że metoda empiryczna pojawiła się przed wynalazkami technicznymi.
Później napisała to, co wpadło jej do głowy o złych stronach rozwoju techniki.
Ale wszystko, co robią ludzie, można wykorzystać dla dobra i zła, zakończyła.
Dobro i zło to jak czarna i biała nitka, które stale splatają się ze sobą.
Czasami są tak mocno splątane, że rozdzielenie ich jest niemożliwe. Nauczyciel
rozdając zeszyty z wypracowaniami kiwnął Zofii głową, zerkając na nią z
przebiegłym błyskiem w oku. Dostała pięć
z plusem i komentarz: „Skąd o tym wszystkim wiesz?”. Zofia wyjęła
flamaster i wielkimi literami napisała pod pytaniem: „Studiuję filozofię”. Już miała
zamknąć zeszyt, kiedy nagle spomiędzy środkowych kartek coś wypadło. Pocztówka
z Libanu. Zofia
pochyliła się nad pulpitem i przeczytała treść kartki: Kochana
Hildo! Kiedy
zaczniesz to czytać, będziemy już po rozmowie telefonicznej o tragicznym
wypadku, który tu miał miejsce. Zdarza się, że sam sobie zadaję pytanie, czy
wojny i gwałtów dałoby się uniknąć, gdyby ludzie potrafili rozsądnie myśleć.
Może najlepszym sposobem uwolnienia się od wojen byłby krótki kurs filozofii?
Co powiesz na krótki podręcznik filozofii wydany przez ONZ, który w prezencie
otrzymywałby każdy nowy obywatel świata w swym oj czystym języku? Przedstawię
ten pomysł sekretarzowi generalnemu ONZ. Mówiłaś mi
przez telefon, że lepiej pilnujesz swoich rzeczy. To świetnie, bo jesteś chyba
najbardziej roztrzepanym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałem. Powiedziałaś,
że jedyne, co zgubiłaś od czasu naszej ostatniej rozmowy, to dziesięciokoronówka.
Zrobię, co mogę, żeby pomóc Ci ją odnaleźć. Jestem co prawda daleko od domu,
ale mam w starym kraju kilka pomocnych dłoni (jeśli znajdę tę dychę, to dołączę
ją do prezentu urodzinowego). Pozdrowienia, Tatuś,
który czuje, że już wyruszył w długą drogę do domu Zofia akurat
zdążyła przeczytać kartkę do końca, kiedy zadzwonił dzwonek na koniec lekcji. W
jej głowie rozpętała się burza myśli. Na dziedzińcu
szkolnym jak zwykle spotkała Jorunn. W drodze do domu Zofia otworzyła plecak i
pokazała kartkę przyjaciółce. - Jaka jest data na stemplu? - zapytała Jorunn. - Na pewno 15 czerwca... - Nie, poczekaj... Tu jest 30 maja 1990. - To wczoraj... Czyli dzień po wypadku w Libanie. - Wątpię, żeby kartka z Libanu mogła dotrzeć do Norwegii w ciągu
jednej doby - stwierdziła Jorunn. - Zwłaszcza gdy popatrzymy na ten dość szczególny adres: „Hilda
Moller Knag, c/o Zofia Amundsen, Szkoła Podstawowa na Sosnowym Wzgórzu”. - Myślisz, że nadeszła pocztą? I nauczyciel po prostu wsadził ją do
twojego zeszytu z wypracowaniami? - Nie mam pojęcia. I chyba nie mam odwagi pytać. Więcej o pocztówce nie rozmawiały. - W wieczór świętojański urządzam wielkie przyjęcie w ogrodzie -
oznajmiła Zofia. - Z chłopcami? Zofia
wzruszyła ramionami. - Nie musimy zapraszać tych najgłupszych. - Ale zaprosisz Jorgena? - Jeśli
chcesz. Wiewiórka pasuje do przyjęcia w ogrodzie. A poza tym może się zdarzyć,
że zaproszę też Alberta Knoxa. - Całkiem już zwariowałaś. - Wiem. Na tym
rozmowa musiała się zakończyć, bo rozstały się przy sklepie spożywczym. Zofia
natychmiast po powrocie do domu rozejrzała się za Hermesem. I rzeczywiście,
kręcił się wśród jabłoni. - Hermes! Pies na
krótką chwilę zamarł w bezruchu. Zofia wiedziała dokładnie, co odbywa się w
czasie tej sekundy. Hermes usłyszał wołanie Zofii, rozpoznał jej głos i
postanowił sprawdzić, czy ona rzeczywiście jest tam, skąd dobiega głos. Dopiero
gdy ją zobaczył, zdecydował się podbiec. Wreszcie cztery łapy zaczęły poruszać
się tak szybko jak pałeczki werblisty. Sporo jak na
jedną sekundę. Podbiegł do
Zofii jak szalony merdając ogonem i zaczął skakać na powitanie. - Hermes,
dobry piesek, dobry! No już, już... Nie, nie liż mnie, nie liż. Połóż się, o
tak! Zofia
otworzyła drzwi domu. Z krzaków wypadł teraz także Shere Khan, dość niechętnie
nastawiony do obcego zwierzęcia. Zofia napełniła mu miseczkę jedzeniem,
nasypała ziarenek do ptasiego korytka, położyła liść sałaty żółwiowi w łazience
i napisała kartkę do matki. Poinformowała,
że idzie odprowadzić Hermesa i że jeśli nie stawi się w domu o siódmej, to
zadzwoni. Ruszyli przez
miasto. Tym razem Zofia pamiętała o zabraniu ze sobą pieniędzy. Miała ochotę
pojechać autobusem razem z Hermesem, ale doszła do wniosku, że powinna najpierw
uzyskać zgodę Alberta. Maszerując za
Hermesem, zastanawiała się, czym jest zwierzę. Jaka jest
różnica między psem a człowiekiem? Pamiętała, co mówił na ten temat
Arystoteles, że zarówno ludzie, jak i zwierzęta są żywymi istotami o wielu
ważnych cechach wspólnych. Między człowiekiem a zwierzęciem jest też jednak
pewna istotna różnica, a mianowicie - ludzki rozum. Jak mógł być
tak pewien tej różnicy? Demokryt ze
swej strony uważał, że ludzie i zwierzęta są bardzo do siebie podobni, ponieważ
i ludzie, i zwierzęta zbudowani są z atomów. Jego zdaniem dusza także składa
się z maleńkich atomów, które rozpierzchają się na wszystkie strony, kiedy
człowiek umiera. Uważał więc, że dusza ludzka nierozerwalnie związana jest z
mózgiem. Ale jak dusza
może składać się z atomów? Przecież duszy nie można dotknąć, wziąć do ręki, jak
resztę ciała. Jest czymś „duchowym”. Minęli Wielki
Rynek i zbliżali się do starej części miasta. Kiedy doszli do miejsca, gdzie
poprzednim razem leżało dziesięć koron, Zofia odruchowo zerknęła na chodnik. I
tam, dokładnie w tym samym miejscu, w którym przed kilkoma dniami pochyliła się
i podniosła z ziemi monetę, leżała teraz widokówka zdjęciem do góry. Fotografia
przedstawiała gaj z palmami i drzewkami pomarańczowymi. Zofia
nachyliła się i podniosła kartkę, Hermes od razu zaczął warczeć, jakby nie
podobało mu się, że Zofia dotyka pocztówki. Na kartce
napisane było: Kochana
Hildo! Życie
składa się z jednego długiego łańcucha przypadków. Nie jest wcale
nieprawdopodobne, by zgubione przez Ciebie dziesięć koron znalazło się akurat
tutaj. Może podniosła je na rynku w Lillesand jakaś starsza pani, która czekała
na autobus do Kristiansand. Z Kristiansand pojechała dalej pociągiem, w odwiedziny
do wnuków, i wiele, wiele godzin później mogła zgubić dziesiątkę akurat tutaj,
na Nowym Rynku. Bardzo możliwe, że tę samą dychę podniosła trochę później
dziewczynka, której akurat pieniądze były potrzebne na autobus. Nigdy nic nie
wiadomo, Hildo, ale jeśli naprawdę tak jest, to trzeba przynajmniej zadać sobie
pytanie, czy nie kryje się za tym taka czy inna opatrzność. Ucałowania od ojca,
który duchem siedzi już na pomoście w domu w Lillesand. PS Pisałem przecież, że
pomogę Ci odnaleźć tę dychę. Na pocztówce
był adres: „Hilda M0ller Knag, c/o przypadkowy przechodzień...” Na stemplu była
data „15/6”. Zofia wbiegła
za Hermesem na górę po schodach. Gdy tylko Alberto otworzył drzwi, powiedziała: - Z drogi, staruszku, listonosz idzie! Uznała, że ma powód, by się tak zachować. Wpuścił ją do
środka, a Hermes, tak jak ostatnio, ułożył się pod wieszakiem z półką. - Czyżby
major zostawił kolejną wizytówkę, moje dziecko? Zofia podniosła głowę i
popatrzyła na Alberta. Dopiero teraz zorientowała się, że przebrał się w nowy
kostium. W oczy rzuciła jej się przede wszystkim długa peruka, cała z
loczków. Miał też na sobie obszerny, workowaty strój przybrany masą koronek. Na
szyi zawiązał sobie strojny jedwabny żabot, a na ramiona zarzucił czerwoną
pelerynę. Na nogach miał białe pończochy i cienkie lakierki z kokardami. Cały
kostium przypomniał Zofii obrazy przedstawiające dwór Ludwika XIV. - Ale z ciebie strojniś! - wykrzyknęła, podając mu kartkę. - Hm... I naprawdę znalazłaś dziesięć koron w tym miejscu, gdzie
umieścił pocztówkę? - Dokładnie tam. - Robi się coraz bezczelniejszy. Ale może to i dobrze. - Dlaczego? - Bo łatwiej będzie go odkryć. Ale ta aranżacja była pompatyczna i
wstrętna. Czuć ją tanimi perfumami. - Tanimi perfumami? - Tylko udaje elegancję, ale wszystko to tylko oszustwo. Widzisz, jak
ośmiela się porównywać własny nadzór nad nami z boską opatrznością? Postukał
palcem w kartkę i zaraz podarł ją na drobne kawałeczki, tak jak poprzednią. By
nie psuć mu jeszcze bardziej humoru, Zofia nie wspomniała o kartce, którą
znalazła w szkole w zeszycie z wypracowaniami. - Usiądziemy w salonie, droga uczennico. Która godzina? - Czwarta. - Będziemy dzisiaj mówić o XVII wieku. Przeszli do
pokoju o spadzistym suficie z oknem. Zofia zauważyła, że Alberto schował kilka
rzeczy, które stały tu ostatnio. Zamiast nich wystawił nowe przedmioty. Na stoliku
stała stara skrzynka ze zbiorem różnych szkieł optycznych. Obok niej leżała
rozłożona książka, widać, że bardzo, bardzo stara. - Co to jest? - zapytała Zofia. - Książka. Pierwsze wydanie słynnego dzieła Kartezjusza Rozprawa
o metodzie. Opublikowano ją w roku 1637 i jest jedną z najdroższych mi
rzeczy, jakie posiadam. - A skrzynka... - ...to unikalny zbiór soczewek, czyli szkieł optycznych. Zostały oszlifowane
przez holenderskiego filozofa Spinozę gdzieś w połowie XVII wieku. Sporo mnie
kosztowały, ale należą do moich najcenniejszych skarbów. - Na pewno lepiej zrozumiałabym, jak bardzo wartościowe są ta książka
i ta skrzynka, gdybym wiedziała, kim byli ten twój Spinoza i Kartezjusz. - Dowiesz się, oczywiście. Ale najpierw spróbujemy wczuć się w
epokę, w której żyli. Usiądźmy. Siedzieli tak
jak poprzednio, Zofia w głębokim fotelu, a Alberto Knox na kanapie. Dzielił ich
stół, na którym leżała książka i skrzynka. Alberto, zanim usiadł, zdjął perukę
i położył ją na sekretarzyku. - Będziemy mówić o wieku XVII, nazywanym epoką baroku. - Barok? To taka dziwna nazwa... - Wyraz „barok” pochodzi od słowa oznaczającego „nierówną perłę”.
Dla sztuki baroku charakterystyczne były formy pełne kontrastów, w
przeciwieństwie do sztuki renesansowej, prostej i bardziej harmonijnej. W ogóle
wiek XVII cechuje napięcie pomiędzy kontrastami, które trudno pogodzić. Z
jednej strony nadal kultywowano renesansową pochwałę życia, a z drugiej wiele
osób popadało w przeciwną skrajność - odrzucenie świata i religijną melancholię.
Zarówno w sztuce, jak i w życiu tej epoki stykamy się z pompatycznym i
jaskrawym rozkwitem form. Jednocześnie zaś powstawały ruchy klasztorne,
głoszące odwrócenie się od świata. - A więc wspaniałe pałace i zamknięte klasztory. - Owszem, można to tak podsumować. Jednym z haseł baroku było
łacińskie porzekadło „carpe diem”, które znaczy: „chwytaj dzień”. Innym
powszechnie używanym łacińskim hasłem było „memento mań”, co znaczy: „pamiętaj
o śmierci”. W sztuce malarskiej jeden i ten sam obraz mógł przedstawiać pełną
przepychu scenę, a w rogu na dole szkielet. Pod wieloma względami epokę baroku cechowała
próżność czy afektacja. Wielu ludzi zajmowało się jednak także drugą
stroną medalu, przemijaniem wszystkiego, a więc tym, że całe piękno, które
nas otacza, kiedyś umrze i ulegnie rozkładowi. - Bo to przecież prawda. Uważam, że to bardzo smutne myśleć o tym,
że nic nie trwa wiecznie. - Myślisz dokładnie tak samo, jak wielu ludzi w XVII wieku. Również
pod względem politycznym epoka baroku to okres wielkich sprzeczności. Po
pierwszą, Europą targały wojny. Najstraszniejsza była „wojna trzydziestoletnia”,
która w okresie od roku 1618 do 1648 ogarnęła znaczną część kontynentu. W
rzeczywistości chodziło o całą serię wojen, które przyniosły wiele zniszczeń,
zwłaszcza w Niemczech. „Wojna trzydziestoletnia” była jedną z najważniejszych
przyczyn wzrostu potęgi Francji, która z czasem uzyskała w Europie dominującą
rolę. - A o co szła walka? - Była to przede wszystkim wojna pomiędzy protestantami a
katolikami, ale w dużej mierze chodziło także o władzę polityczną. - To mniej więcej tak jak w Libanie. - Poza tym w XVII wieku występowały duże różnice klasowe. Na pewno
słyszałaś o francuskiej szlachcie i o dworze w Wersalu. Nie wiem, czy równie
dużo uczyłaś się o ubóstwie ludu. Ale po to, żeby cieszyć się przepychem, potrzeba
władzy. Mówi się, że sytuację polityczną okresu baroku można przyrównać
do sztuki i architektury epoki. Barokowe budowle odznaczają się licznymi
załomami i zakamarkami, zaś w życiu politycznym posługiwano się skrytobójstwem,
intrygą i oszustwem. - Chyba któryś ze szwedzkich królów został zastrzelony w teatrze? - Myślisz o Gustawie III i jest to rzeczywiście dość dobry
przykład tego, o czym mówię. Zabójstwo Gustawa III miało co prawda miejsce
dopiero w roku 1792, ale okoliczności były iście barokowe. Zamordowano go na
wielkim balu maskowym. - Sądziłam, że w teatrze. - Bal maskowy odbywał się w operze. Możemy powiedzieć, że dopiero
z morderstwem Gustawa III zakończyła się szwedzka epoka baroku. Za jego czasów
panował „oświecony absolutyzm”, podobnie jak we Francji Ludwika XIV, prawie sto
lat wcześniej. Gustaw III był także ogromnie próżnym człowiekiem, uwielbiał
wszelkie francuskie ceremonie i konwenanse. Warto też dodać, że kochał teatr... - I tam znalazł śmierć. - Ale w epoce baroku teatr był czymś więcej niż formą sztuki. Stanowił
także symbol owych czasów. - Symbol czego? - Życia, Zosiu. Nie wiem, ile razy w XVII wieku powtarzano, że „życie
to teatr”, ale na pewno bardzo wiele. Właśnie w epoce baroku narodził się
współczesny teatr z całym wyposażeniem kulis i maszyn teatralnych. W teatrze
budowano na scenie iluzję, w ten sposób teatr stał się odzwierciedleniem życia
ludzi. Teatr mógł pokazywać, że „pycha jest przyczyną upadku”. Mógł bezlitośnie
obnażać ludzką małość. - Czy SZEKSPIR żył w okresie baroku? - Stworzył swe wielkie sztuki około roku 1600, jedną nogą stał więc
jeszcze w renesansie, a drugą w baroku. Ale już u Szekspira aż roi się od
stwierdzeń, że życie jest jak teatr. Chcesz usłyszeć kilka przykładów? - Bardzo chętnie. - W sztuce Jak wam się podoba mówi: Cały świat
to scena, A ludzie
na nim to tylko aktorzy. Każdy z
nich wchodzi na scenę i znika, A kiedy na
niej jest, gra różne role. A w Makbecie
mówi: Życie jest
tytko przechodnim półcieniem, Nędznym
aktorem, który swoją rolę Przez parę
godzin wygrawszy na scenie W nicość
przepada - powieścią idioty, Głośną,
wrzaskliwą, a nic nie znaczącą. - To bardzo pesymistyczne. - Ale on bardzo się przejmował tym, że życie jest krótkie. Może słyszałaś
najbardziej znany cytat z Szekspira? - „To be or not to be - that is the question”. - Tak, powiedział to Hamlet. Jednego dnia chodzimy po ziemi, następnego
już nas nie ma. - Dziękuję, z tego już zaczęłam zdawać sobie sprawę. - Kiedy poeci barokowi nie przyrównywali życia do teatru,
porównywali je do snu. Już Szekspir powiedział na przykład: „Istota nasza równa
snów tworzywu, a krótki żywot nasz snem okolony...” - To bardzo poetyczne - Hiszpański poeta CALDERON, urodzony w roku
1600, napisał sztukę pod tytułem Życie snem. Mówi on w niej: Czym jest
życie? Szaleństwem? Czym
życie? Iluzji tłem, Snem
cieniów, nicości dnem. Cóż
szczęście dać może nietrwałe, Skoro snem
życie jest całe I nawet sny tylko snem! - Może ma rację. Czytaliśmy w szkole taką sztukę, nazywa się Jeppe
na górze. - Tak, napisał ją LUDVIG HOLBERG. W Skandynawii był bardzo znaną
osobą, postacią łączącą epokę baroku z czasami oświecenia. - Jeppe zasypia w rowie... A budzi się w łóżku barona. Wydaje mu
się wtedy, że śniło mu się, iż był kiedyś ubogim wieśniakiem. Potem znów
zasypia i znów się budzi w rowie. Wtedy wydaje mu się, że śnił, iż leży w łóżku
barona. - Ten motyw Holberg zaczerpnął od Calderona, a Calderon zapożyczył
go z arabskich Baśni tysiąca i jednej nocy. Ale porównanie życia do snu
znajdujemy jeszcze wcześniej w historii, zwłaszcza w Indiach i Chinach. Stary
chiński mędrzec Czuang-tsy powiedział na przykład: „Śniłem kiedyś, że jestem
motylem, i teraz nie wiem już, czy jestem Czuang-tsy, który śnił, że jest
motylem, czy też jestem motylem, który śni, że jest Czuang-tsy”. - W każdym razie niemożliwe jest rozstrzygnięcie, co jest prawdą. - W Norwegii mieliśmy barokowego poetę z prawdziwego zdarzenia,
nazywał się PETTER DASS i żył w latach 1647 -1707. Z jednej strony zajmował się
opisywaniem życia „tu i teraz”, a z drugiej podkreślał, że tylko Bóg jest
wieczny i stały. - „Bóg jest Bogiem, nawet jeśli zginą wszystkie kraje. Bóg jest Bogiem,
nawet jeśli umrą wszyscy ludzie...” - Ale w tym samym psalmie opisuje także przyrodę północnej Norwegii,
pisze o kawałku kamienia, czarniakach, dorszach i wątłuszach. To typowo
barokowa cecha. W tym samym utworze Dass opisuje życie ziemskie - doczesne, i
niebiańskie - w zaświatach. Może to trochę przypominać Platona i podział między
konkretnym światem zmysłów a niezmiennym światem idei. - A co z filozofią? - I ją także charakteryzują mocne zderzenia całkowicie przeciwnych
sposobów myślenia. Jak już wspomnieliśmy, niektórzy uważali, że byt w swojej
istocie jest natury duchowej. Taki pogląd nazywamy idealizmem. Przeciwny
pogląd to materializm, czyli filozofia, która chce sprowadzić wszystkie
zjawiska bytu do konkretnych wielkości fizycznych. W XVII wieku materializm
także miał swoich wyznawców, najbardziej znanym był angielski filozof THOMAS
HOBBES. Uważał on, że wszystkie zjawiska - także ludzie i zwierzęta - składają
się wyłącznie z cząsteczek materii. Nawet ludzka świadomość czy dusza to tylko
ruch drobniutkich cząsteczek mózgu. - To znaczy, że myślał tak samo jak Demokryt dwa tysiące lat temu. - Zarówno idealizm jak i materializm przeplatają się niczym czerwone
nici przez całą historię filozofii. Rzadko jednak te dwa poglądy występowały
tak wyraźnie równolegle, w tej samej epoce, jak to było w okresie baroku.
Dzięki rozwojowi nauk przyrodniczych materializm miał stale nową pożywkę.
Newton wskazał, że te same prawa ruchu obowiązują wszędzie, w całym
wszechświecie. Uważał, że wszystkie zmiany w przyrodzie - zarówno na Ziemi, jak
i w przestrzeni niebieskiej - wywołane są siłą ciążenia i prawami ruchu ciał.
Wszystkim więc kieruje ta sama niezłomna prawidłowość, czyli ta sama mechanika.
Jest więc zasadniczo możliwe obliczenie z matematyczną dokładnością każdej
zmiany zachodzącej w przyrodzie. W ten sposób Newton umieścił na właściwym
miejscu ostatnie cegiełki tego, co nazywamy mechanistycznym obrazem świata. - Czy wyobrażał sobie świat jako wielką maszynę? - Właśnie tak. Słowo „mechanistyczny” pochodzi od greckiego słowa mechane,
co oznacza maszynę. Warto jednak zauważyć, że ani Hobbes ani Newton nie
dostrzegali żadnych sprzeczności pomiędzy mechanistycznym obrazem świata a
wiarą w Boga. Wśród materialistów XVIII i XIX wieku nie zawsze tak było.
Francuski lekarz i filozof LA METTRIE napisał w połowie osiemnastego wieku
książkę pod tytułem Uhomme machinę. Znaczy to „Człowiek-maszyna”. Tak jak
w nodze są mięśnie, dzięki którym możemy chodzić, tak w mózgu są „mięśnie”,
dzięki którym możemy myśleć. Później matematyk francuski LAPLACE dał wyraz
skrajnie mechanistycznemu poglądowi następującą myślą: „Inteligencja, która by
w danej chwili znała wszystkie siły ożywiające przyrodę i wzajemne położenie
rzeczy, które wchodzą w skład przyrody, (...) ogarnęłaby tą samą formułą ruchy
zarówno największych ciał wszechświata, jak i najmniejszego atomu; nic nie
byłoby dla niej niepewnym i przyszłość byłaby jej przytomna, podobnie jak
przeszłość”. A zatem Laplace uważa, że wszystko, co się dzieje, jest
postanowione z góry. To, co się zdarzy, jest „z góry określone”. Taki pogląd
określany jest jako determinizm. - To znaczy, że człowiek nie może mieć wolnej woli. - Nie, bo wtedy wszystko jest produktem procesów mechanicznych,
nawet nasze myśli i sny. W wieku XIX niemieccy materialiści twierdzili, że
procesy myślowe mają się do mózgu tak jak mocz do nerek, a żółć do wątroby. - Ale przecież mocz i żółć są materialne. Trudno to powiedzieć o
myślach. - Wpadłaś tu na coś ważnego. Opowiem ci historyjkę, która wyraża
mniej więcej to samo. Pewnego razu w Rosji astronauta i neurochirurg
dyskutowali o religii. Neurochirurg w przeciwieństwie do astronauty był
wierzący. „Wiele razy byłem w przestrzeni kosmicznej - chwalił się astronauta -
ale nigdy nie widziałem ani Boga, ani aniołów”. „A ja zoperowałem wiele mądrych
mózgów - odparł neurochirurg. - Ale nigdy nie widziałem ani jednej myśli”. - A to wcale nie znaczy, że myśli nie istnieją. - Ale
podkreśla, że myśli są czymś zupełnie innym niż to, co można zoperować albo
podzielić na coraz mniejsze cząstki. Nie tak łatwo jest na przykład usunąć
operacyjnie jakieś błędne mniemanie, tkwi ono jakby zbyt głęboko. Wybitny
osiemnastowieczny filozof LEIBNIZ wskazał, że jest ogromna różnica między tym,
co zrobione jest z materii, a tym, co z ducha, właśnie dlatego,
że materialną rzecz można podzielić na coraz mniejsze kawałki, a duszy na pół
nie da się podzielić. - Nie, zresztą jakiego noża trzeba by do tego użyć? Alberto tylko
pokręcił głową, a potem wskazując ręką na stół, powiedział: - Najważniejszymi filozofami XVII wieku byli Kartezjusz i Spinoza.
Także oni zastanawiali się nad stosunkiem między „duszą” a „ciałem”. Ich
poglądom przyjrzymy się nieco bardziej szczegółowo. - Dobrze, startuj. Ale jeśli nie uporamy się z tym przed siódmą, będę
musiała skorzystać z telefonu. |