BJERKELY |
BJERKELY …stare
zaczarowane lustro, które prababka kupiła od sędziwej Cyganki… Hilda Moller
Knag obudziła się na poddaszu, w pokoiku starej willi kapitańskiej niedaleko
Lillesand. Zerknęła na zegarek. Choć wskazywał dopiero szóstą, na dworze było
całkiem jasno. Szeroka smuga porannego słońca pokrywała niemal całą ścianę. Wstała z
łóżka i podeszła do okna. Po drodze schyliła się nad biurkiem i zerwała kartkę
ze stojącego kalendarza. Czwartek, 14 czerwca 1990. Zgniotła kartkę i wrzuciła
ją do kosza na papiery. Z kalendarza
uśmiechała się teraz do niej kolejna data: piątek, 15 czerwca 1990. Już w
styczniu napisała na tej kartce „15 lat”. Uważała, że jest coś niesamowitego w
tym, że kończy piętnaście lat piętnastego. Niczego podobnego nigdy już nie
przeżyje. Piętnaście
lat! Czy to nie pierwszy dzień w jej „dorosłym” życiu? Nie mogła ot tak, po
prostu, wrócić do łóżka. W dodatku był to ostatni dzień szkoły, od jutra
wakacje. Na dzisiaj zaplanowano tylko spotkanie w kościele o pierwszej. A poza
tym za tydzień tatuś wraca z Libanu. Obiecał, że będzie w domu w wieczór
świętojański. Hilda stanęła
przy oknie, wyjrzała na ogród i dalej ku przystani i czerwonej szopie na
łodzie. Żaglówka nie była jeszcze zwodowana, ale stara łódź wiosłowa kołysała
się przycumowana do pomostu. Musi pamiętać, by wylać z niej wodę po wczorajszej
ulewie. Kiedy tak
rozglądała się po małej zatoczce, przypomniało jej się, jak kiedyś, miała wtedy
może sześć albo siedem lat, wdrapała się do łodzi i sama wypłynęła na fiord.
Wypadła za burtę i ledwie zdołała dobrnąć do lądu; ociekająca wodą przedarła
się przez gęste krzewy. Kiedy już
stała w ogrodzie przed domem, podbiegła do niej matka. Łódź i dwa wiosła
samotnie unosiły się na wodzie fiordu. Nadal zdarzało się, że śniła jej się
opuszczona łódź, kołysząca się samotnie. To było bardzo przykre przeżycie. Ogród nie
zachwycał szczególną bujnością ani też starannym utrzymaniem. Był za to duży,
no i był jej, Hildy. Pochylona do ziemi jabłonka i kilka krzewów, które prawie
nie rodziły owoców, ledwie zdołały przetrzymać zimowe wichury. Między
skałami i zaroślami, na małym trawniku stała stara ogrodowa huśtawka. W ostrym
świetle poranka sprawiała wrażenie opuszczonej i zagubionej. Wrażenie potęgował
fakt, że zdjęto z niej poduszki; najwidoczniej mama późnym wieczorem zbiegła i
uratowała je przed burzą. Cały wielki
ogród otaczały brzozy, chroniąc go przynajmniej trochę przed najmocniejszymi
uderzeniami wiatru. Właśnie z powodu tych drzew posiadłość otrzymała ponad sto
lat temu nazwę „Bjerkely”. Dom w końcu
ubiegłego wieku zbudował pradziadek Hildy, był kapitanem na jednym z ostatnich
żaglowców. Do dzisiaj wiele osób nazywało dom „willą kapitańską” Tego ranka
ogród nosił ślady silnej ulewy, która nadciągnęła późnym wieczorem. Hildę wiele
razy budził dźwięk grzmotu. Teraz na niebie nie było widać ani jednej chmurki. Po letnim
deszczu wszystko zawsze było takie świeże. Przez ostatnie tygodnie panowały
upały i susza, na zielonych sukienkach brzóz zdążyły gdzieniegdzie pojawić się
brzydkie żółte plamy. Teraz świat wyglądał na wypucowany do czysta. Tego ranka
miała poza tym wrażenie, jakby z ulewą spłynęło całe jej dzieciństwo. „Pewno, że to
boli, kiedy pęka pąk..” Czy to nie jakaś szwedzka poetka powiedziała coś
podobnego? A może fińska? Hilda stanęła
przed dużym lustrem w mosiężnych ramach, zawieszonym nad starą komodą po babci. Czy była
ładna? W każdym razie chyba niebrzydka? Ot tak, przeciętnie. Hilda miała
długie, jasne włosy, ale zawsze uważała, że mogłyby być albo trochę jaśniejsze,
albo trochę ciemniejsze. Takie jak teraz, były zupełnie bez wyrazu. Po stronie
plusów zanotowała miękkie loki. Wiele koleżanek mordowało się z układaniem
włosów, by choć trochę układały się w fale, ale włosy Hildy zawsze kręciły się
naturalnie. Do plusów zaliczyła też zielone, bardzo zielone oczy. „Naprawdę są
całkiem zielone?” - pytały zwykle ciocie i wujkowie, pochylając się nad nią, Hilda
zastanawiała się, czy odbicie, któremu się tak bacznie przyglądała, jest
wizerunkiem dziewczynki, czy też młodej kobiety. Doszła do wniosku, że ani tym,
ani tym. Ciało, owszem, ma dość kobiece, ale twarz jak niedojrzałe jabłko. Stare lustro
miało w sobie coś takiego, co sprawiało, że przeglądając się w nim Hilda zawsze
myślała o ojcu. Kiedyś wisiało w „atelier”, pokoiku ojca na strychu szopy na
łodzie, będącego połączeniem biblioteki, bezpiecznej samotni i miejsca pracy
twórczej. Albert, jak nazywała go Hilda, gdy był w domu, zawsze pragnął napisać
coś wielkiego. Kiedyś spróbował sił w powieści, ale nie wytrwał do korka.
Wiersze i szkice z wybrzeża publikował regularnie w lokalnej gazecie. Hilda
była niemal tak samo dumna jak on, gdy widziała jego nazwisko w druku. ALBERT
KNAG. Miało ono szczególny wydźwięk, przynajmniej w Lillesand. Pradziadek także
nosił imię Albert. Lustro...
Wiele lat temu ojciec zażartował sobie mówiąc, że owszem, można puścić do
siebie oko, patrząc w lustro, ale nie można mrugnąć do siebie obojgiem oczu.
Jedynym wyjątkiem było to właśnie mosiężne lustro, bo ono było starym,
czarodziejskim zwierciadłem, które prababcia tuż po swoim ślubie kupiła od
sędziwej Cyganki. Hilda wiele
czasu spędziła na próbach, ale mrugnięcie do siebie obojgiem oczu okazało się
sztuką równie trudną jak ucieczka od własnego cienia. Stanęło na tym, że miała
to lustro na swój własny użytek. Przez cały okres dorastania regularnie
podejmowała kolejne próby wykonania niemożliwej sztuki. Nic dziwnego,
że dzisiaj jest taka zamyślona. Nic też dziwnego, że tak zajęta sobą.
Piętnaście lat... Dopiero teraz
zerknęła na nocny stolik. Leżała na nim wielka paczka! Opakowana w śliczny,
błękitny papier, przewiązana czerwoną jedwabną wstążką. Prezent urodzinowy! Czy to był
ten prezent? Czy to mógł być owiany aurą tajemniczości wielki PREZENT od taty?
Ojciec wspominał o nim w wielu tajemniczych kartkach z Libanu. Ale „nałożył sam
na siebie surową cenzurę”. Pisał, że
prezent to coś, co „stale rośnie”. Wspomniał też o dziewczynce, którą Hilda
wkrótce pozna, i o tym, że wysyłał jej kopie wszystkich pocztówek. Hilda
próbowała wyciągnąć od matki, o co mu chodzi, ale i matka nie miała o niczym
pojęcia. Najdziwniejsza
była wzmianka o tym, że prezentem, być może, będzie mogła podzielić się z
innymi ludźmi. Nie na darmo ojciec pracował dla ONZ. Gdyby ojciec Hildy miał
tylko jedną idee fixe - a miał ich wiele - byłoby nią na pewno przyznanie
ONZ-owi prawa do rządzenia całym światem. „Oby ONZ-owi naprawdę udało się
kiedyś zjednoczyć ludzkość” - napisał w jednej z kartek. Czy wolno jej
otworzyć paczkę, zanim mama z piosenką na ustach, machając norweską flagą,
przyjdzie na górę z bułeczkami i lemoniadą? Raczej tak, bo przecież chyba
właśnie po to leży tu paczka. Hilda na
palcach przeszła przez pokój i podniosła paczkę ze stolika. Ale ciężka!
Znalazła bilecik. „Dla Hildy z okazji piętnastych urodzin, od taty”. Usiadła na
łóżku i ostrożnie zaczęła rozwiązywać czerwoną wstążkę. Potem odwinęła papier. W środku był
duży segregator! Czy to był
ten prezent? Prezent na piętnaste urodziny, o którym tyle się mówiło? Czy to
ten prezent, który „stale rósł”, a ponadto można się z nim dzielić z innymi? Jeden rzut
oka wystarczył, by stwierdzić, że segregator pełny jest zapisanych na maszynie
kartek. Hilda poznała charakterystyczną czcionkę maszyny do pisania, którą
ojciec zabrał ze sobą do Libanu. Czyżby
stworzył dla niej całą książkę? Na pierwszej
stronie napisane było odręcznie dużymi literami: ŚWIAT ZOFII A nieco
poniżej, już na maszynie: CZYM PROMIEŃ
SŁOŃCA DLA CZARNEJ ROLI TYM
OŚWIECENIE DLA ŻNIWIARZA N E S.
GRUNDTYIG Hilda
odwróciła kartkę. Od góry następnej strony rozpoczynał się pierwszy rozdział,
pod tytułem „Ogród Edenu”. Hilda usadowiła się wygodnie na łóżku, oparła
segregator o kolana i zaczęła czytać. Zofia
Amundsen wracała ze szkoły do domu. Pierwszy odcinek drogi przeszła razem z
Jorunn. Rozmawiały o elektronicznych robotach. Jorunn twierdziła, że mózg
człowieka jest jak skomplikowany komputer, ale Zofia nie była pewna, czy się z
nią zgadza. Człowiek musi być chyba czymś więcej niż tylko maszyną? Hilda czytała
dalej. Wkrótce zapomniała o całym świecie, nawet o tym, że dziś są jej
urodziny. Czasami jednak jakaś urwana myśl zdołała wcisnąć się między linijki. Czy tatuś
napisał powieść? Nareszcie podjął pisanie swej wielkiej powieści i skończył ją
w Libanie? Wielokrotnie skarżył się, że czas na tych szerokościach
geograficznych potrafi się dłużyć. Ojciec Zofii
także jeździł po świecie. To chyba ona była tą dziewczynką, którą Hilda miała
poznać... Dopiero gdy
świadomość, że pewnego dnia przestanie istnieć, stała się dostatecznie silna,
naprawdę zdała sobie sprawę, jak nieskończenie cenne jest życie... Skąd wziął
się świat?... W końcu coś kiedyś musiało powstać z niczego. Ale czy to możliwe?
Czy nie jest to równie nieprawdopodobne, jak wyobrażenie sobie, że świat
istnieje od zawsze? Hilda czytała
i czytała, podekscytowana rzucała się na łóżku czytając o Zofii Amundsen, która
dostała pocztówkę z Libanu. „Hilda Moller Knag, c/o Zofia Amundsen, Koniczynowa
3”. Kochana
Hildo! Najserdeczniejsze
życzenia z okazji piętnastych urodzin! Jak pewnie rozumiesz, chciałbym Ci
ofiarować prezent, który pomoże Ci dorastać. Wybacz, że wysyłam kartkę do
Zofii. Tak było najłatwiej. Ucałowania, Tatuś Co za
przebiegły drań! Hilda pomyślała sobie, że ojciec zawsze był spryciarzem, ale
dziś kompletnie ją zaskoczył. Zamiast położyć kartkę z życzeniami przy paczce,
wplótł ją bezpośrednio w prezent. Biedna ta Zofia! Wszystko jej się pomieszało! Dlaczego
jakiś ojciec wysłał kartkę z życzeniami urodzinowymi pod adresem Zofii, jeśli
jasne było, że przeznaczone są dla kogoś zupełnie innego? Jaki ojciec chciałby
pozbawić własną córkę przyjemności z otrzymania urodzinowej kartki, wysyłając
ją, ot tak sobie, gdzieś w świat? Dlaczego tak miałoby być „najłatwiej”? I
przede wszystkim: w jaki sposób zdoła odnaleźć Hildę? No tak, w
jaki sposób miałaby tego dokonać? Hilda
przewróciła kartkę i zaczęła czytać drugi rozdział. Nosił tytuł „Cylinder”. Wkrótce
doszła do długiego listu, który tajemnicza osoba napisała do Zofii. Hilda
wstrzymała oddech. Zainteresowanie
sensem i przyczyną istnienia nie jest równie „przypadkowe” jak zainteresowanie
zbieraniem znaczków. Ten, kto szuka odpowiedzi na pytania dotyczące istoty
życia, zajmuje się tym, nad czym ludzie zastanawiali się, odkąd żyjemy na Ziemi... „Zofia była
kompletnie oszołomiona”. Hilda także. Tato nie tylko napisał książkę dla niej
na piętnaste urodziny, w dodatku książkę zadziwiającą i pełną tajemnic. Krótkie
podsumowanie: Z pustego cylindra wyciągnięty zostaje biały królik. Ponieważ
królik jest olbrzymi, sztuczka ta trwa wiele miliardów lat. Na samych
koniuszkach cieniuteńkich włosków króliczego futerka rodzą się ludzkie dzieci.
Z tego miejsca potrafią się dziwić nieprawdopodobną, czarodziejską sztuczką.
Ale z czasem są coraz starsze, wślizgują się coraz dalej w głąb króliczego
futra. Tam już zostają... Nie tylko
Zofia przeżywała, że oto właśnie próbowała znaleźć sobie wygodne miejsce w głębi
białego króliczego futra... Dzisiaj Hilda kończyła piętnaście lat. I ją także
ogarnęło uczucie, że nadszedł czas, by obrać drogę, którą miała dalej podążać.
Przeczytała o greckich filozofach przyrody. Hilda wiedziała, że ojciec
interesuje się filozofią. Napisał artykuł w gazecie, w którym proponował, by
filozofię włączono do programu szkolnego jako jeszcze jeden przedmiot. Artykuł
nosił tytuł: „Dlaczego przedmiot «filozofia» musi znaleźć się w programie?”
Poruszył ten problem nawet na zebraniu rodziców w klasie Hildy. Hilda czuła się
wtedy okropnie głupio. Popatrzyła na
zegarek. Było już pół do ósmej. Na pewno upłynie jeszcze godzina, zanim matka
wejdzie na górę z urodzinową tacą. Na szczęście, bo Hilda była przecież teraz
tak pochłonięta Zofią i wszystkimi filozoficznymi problemami. Zaczęła czytać
rozdział pod tytułem „Demokryt”. Najpierw Zofia musiała się zastanowić nad
pytaniem: „Dlaczego klocki Lego są najgenialniejszą zabawką na świecie?”,
później w skrzynce na listy znalazła „dużą żółtą kopertę”. Demokryt
zgadzał się ze swymi poprzednikami, że zmiany zachodzące w przyrodzie nie mogą
być powodowane tym, że coś naprawdę się zmienia. Dlatego właśnie uznał, że
wszystko musi być zbudowane z małych, niewidocznych cząsteczek-cegiełek, z
których każda jest wieczna i niezmienna. Te najmniejsze cząsteczki Demokryt
nazwał atomami. Hildę
ogarnęło wzburzenie, kiedy Zofia pod łóżkiem znalazła jej czerwoną, jedwabną
apaszkę. A więc chusteczka aż tam zawędrowała! Ale jak apaszka mogła po
prostu zawieruszyć się w opowiadaniu? Musiała być chyba w jakimś jeszcze
całkiem innym miejscu... Rozdział o
Sokratesie zaczynał się od tego, że Zofia przeczytała w gazecie „kilka linijek
o norweskim batalionie ONZ w Libanie”. Cały tatuś! Tak bardzo się przejmował,
że ludzie w Norwegii mało interesują się działalnością pokojową oddziałów ONZ.
Jeśli nikt inny się tym nie interesuje, to niech przynajmniej Zofia to robi. W
ten sposób można sobie zmyślić spore zainteresowanie mediów. Czytając „PS”
w liście nauczyciela filozofii do Zofii, musiała się uśmiechnąć: Gdybyś kiedyś
znalazła czerwoną jedwabną apaszkę, proszę, byś dobrze jej pilnowała. Czasami
zdarza się, że takie rzeczy zostają zamienione. Zwłaszcza w szkole i podobnych
instytucjach. A to przecież jest szkoła filozofii. Hilda
usłyszała jakiś odgłos na schodach. To na pewno matka z tacą. Zanim zapukała do
drzwi, Hilda zaczęła już czytać o tym, jak Zofia w swej tajnej kryjówce w
ogrodzie znalazła film wideo z Aten. - Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam... Mama zaczęła śpiewać już w połowie schodów. - ...jeszcze raz, jeszcze raz... - Wejdź - powiedziała Hilda, czytała właśnie o nauczycielu
filozofii, który przemawiał do Zofii bezpośrednio z Akropolu. Był prawie dokładnie
taki sam jak ojciec Hildy, miał „ufryzowaną czarną brodę” i niebieski beret. - Wszystkiego najlepszego, Hildo! - Mmm... - Ależ Hildo! - Po prostu postaw to tutaj. - Czy nie zamierzasz... - Widzisz przecież, że jestem zajęta. - Pomyśl sobie, że masz piętnaście lat. - Byłaś w Atenach, mamo? - Nie, a dlaczego pytasz? - To takie dziwne, że stare świątynie zachowały się do dzisiaj. Mają
2500 lat. Największa nazywa się „Siedziba Dziewicy”. - Otworzyłaś prezent od ojca? - Jaki prezent? - Popatrz na mnie wreszcie, Hildo. Jesteś całkiem nieprzytomna. Hilda
upuściła wielki segregator na kolana. Matka
pochyliła się nad łóżkiem. Na tacy stały zapalone świece, posmarowane bułeczki
i napój pomarańczowy. Leżała na niej także nieduża paczuszka. Matka miała tylko
dwie ręce, norweską flagę wsunęła więc pod pachę. - Bardzo dziękuję, mamo. Jesteś kochana, ale widzisz, mam mało
czasu. - W kościele spotykacie się przecież o pierwszej. Dopiero teraz
Hilda naprawdę zdała sobie sprawę, gdzie jest, i dopiero teraz matka postawiła
tacę na stoliku przy łóżku. - Przepraszam. Całkiem mnie to pochłonęło. Wskazała na segregator i mówiła dalej: - To od taty... - Co on takiego napisał, Hildo? Byłam tego co najmniej tak ciekawa
jak ty. Od wielu miesięcy nie dało się z nim zamienić jednego rozsądnego słowa. Z jakiegoś
powodu Hilda się zawstydziła. - O, to tylko takie opowiadanie. - Opowiadanie? - Tak, opowiadanie. No i książka do filozofii. Coś takiego. - Nie odpakujesz prezentu ode mnie? Hilda uznała,
że nie może robić różnicy między rodzicami, otworzyła więc i paczuszkę od
matki. Była w niej złota bransoletka. - Prześliczna! Bardzo dziękuję! Hilda podniosła się i uściskała matkę. Przez chwilę rozmawiały. - Oj, idź już - powiedziała w końcu Hilda. - Bo właśnie teraz on
stoi na Akropolu. - Kto taki? - Nie mam pojęcia, Zofia też nie. I na tym polega cały numer. - No dobrze,
zresztą już pora wyjść do biura. Zjedz coś jednak. Sukienka wisi na dole. Nareszcie
matka zeszła po schodach. Nauczyciel filozofii Zofii akurat zrobił to samo,
zszedł po stopniach Akropolu i stanął na wzgórzu Areopag, by nieco później
pojawić się na starym rynku w Atenach. Hilda
wzdrygnęła się, kiedy dawne budowle nagle podniosły się z ruin. Jedną z idee fixe
ojca było odbudowanie wiernej kopii rynku w Atenach przez wszystkie kraje,
które są członkami ONZ. W tym miejscu mogliby się spotykać filozofowie i
uczeni, wymieniać myśli i tworzyć, a także zajmować się problemami związanymi z
rozbrojeniem. Uważał, że taki gigantyczny projekt zjednoczy ludzkość. „Potrafimy
przecież budować platformy wiertnicze i pojazdy do lądowania na Księżycu”. Wkrótce
czytała o Platonie. „Na skrzydłach miłości dusza powróci do domu, do świata
idei. Uwolni się z cielesnego więzienia”. Zofia
przedarła się przez żywopłot i ruszyła za Hermesem, ale zniknął jej z oczu.
Przeczytawszy o Platonie, poszła dalej lasem i wkrótce dotarła do czerwonej
chaty nad wodą. W środku wisiał obraz przedstawiający Bjerkely. Z opisu widać
było wyraźnie, że to Bjerkely, w którym mieszka Hilda. Wisiał tam także portret
mężczyzny, który nazywał się Berkeley. „Czy to nie dziwaczne?” Hilda
położyła segregator na łóżku, podeszła do półki z książkami i zaczęła sprawdzać
w trzytomowym leksykonie Klubu Książki, który dostała na czternaste urodziny.
Berkeley... jest! Berkeley
George, 1685-1753, ang. filozof, biskup w Cloyne. Zaprzeczał istnieniu świata
materialnego poza ludzką świadomością. Nasze wrażenia zmysłowe wywołane są
przez Boga. B. krytykował abstrakcyjne wyobrażenia ogólne. Główne dzieło: A
Treatise Concerning the Principles of Human Knowledge (1710). Rzeczywiście
dziwaczne. Hilda przez kilka sekund stała zamyślona, zanim wróciła do łóżka i
do segregatora. W pewnym
sensie to ojciec zawiesił tam oba obrazki. Czy za podobieństwem nazw krył się
jeszcze jakiś inny związek? Berkeley był
więc filozofem, który zaprzeczał istnieniu materialnego świata poza ludzką
świadomością. Naprawdę dużo różnych dziwnych rzeczy można twierdzić. Ale nie
zawsze łatwo jest udowodnić fałszywość tych twierdzeń. Do świata Zofii ten opis
dość dobrze pasował. Jej wrażenia zmysłowe zostały wszak wywołane przez ojca
Hildy. Na pewno
dowie się czegoś więcej, kiedy poczyta dalej. Hilda oderwała oczy od
segregatora i wybuchnęła głośnym śmiechem, kiedy przeczytała o tym, jak Zofia
ujrzała w lustrze odbicie dziewczynki, mrugającej obojgiem oczu. „Jakby
dziewczynka w lustrze mrugnęła właśnie do Zofii. Jakby chciała powiedzieć:
Widzę cię, Zosiu. Jestem tu, po drugiej stronie”. Znalazła też
zielony portfelik z pieniędzmi i całą resztą! Jak mógł tam zawędrować? Głupstwa! Na
sekundę czy dwie Hilda uwierzyła, że Zofia naprawdę go znalazła. Ale i później
także starała się wczuć, jak musiała to przeżywać Zofia. Dla niej wszystko
przecież było niezbadane i tajemnicze. Pierwszy raz
Hilda odczuła pragnienie, by spotkać Zofię osobiście. Miała nawet ochotę
porozmawiać z nią o tym, jak wszystko łączy się ze sobą. Ale teraz
Zofia musiała jak najprędzej wyjść z chaty, by nie zostać przyłapaną na gorącym
uczynku. Łódź, rzecz jasna, kołysała się na wodzie daleko od brzegu. A więc
znów musiał przypomnieć jej o tej starej historii! Hilda upiła
łyk lemoniady i zaczęła jeść bułkę z sałatką z krewetek, czytając list o „porządnickim”
Arystotelesie, który krytykował teorię idei Platona: Arystoteles
twierdził, że w świadomości nie istnieje nic, czego przedtem nie
doświadczyliśmy zmysłami. Platon mógłby powiedzieć, że w naturze nie istnieje
nic, czego przedtem nie było w świecie idei. Arystoteles uważał, że Platon w
ten sposób „podwaja liczbę przedmiotów”. Hilda do tej
pory nie zdawała sobie sprawy z tego, że to Arystoteles wynalazł zabawę w „królestwo
roślin, królestwo zwierząt, królestwo minerałów”. Arystoteles
pragnął więc zrobić gruntowne porządki w panieńskim pokoiku przyrody. Starał
się udowodnić, że wszystkie rzeczy w przyrodzie należą do różnych grup i
podgrup. Gdy
przeczytała o poglądach Arystotelesa na kobiety, poczuła się zawiedziona i
mocno zirytowana. Że też można być takim bystrym filozofem, a mimo wszystko
takim głupcem. Arystoteles
zainspirował Zofię do uporządkowania jej własnego „panieńskiego pokoju”. I
wtedy w całym bałaganie znalazła białą podkolanówkę, która przed miesiącem
wyparowała z szafy Hildy! Zofia wpięła wszystkie kartki, które dostała od
Alberta, do segregatora. „Miała ich już ponad pięćdziesiąt”. Hilda natomiast
doszła już do strony 138, ale ona przecież poza wszystkimi „listami z kursem”
od Alberta Knoxa miała jeszcze dodatkowo całą historię o Zofii. Kolejny
rozdział nosił tytuł „Hellenizm”. Pierwszym wydarzeniem w tym rozdziale było
znalezienie przez Zofię widokówki ze zdjęciem dżipa ONZ. Na stemplu widniał
napis „Batalion ONZ, 15/6”. Kolejna kartka do Hildy, którą ojciec wkleił w
opowiadanie, zamiast wysłać pocztą: Kochana
Hildo! Zakładam,
że nadal świętujesz piętnaste urodziny. A może jest już dzień później? No, to
nie ma znaczenia, dopóki prezent trwa. W pewnym sensie będzie trwał całe życie.
Ale jeszcze raz życzę Ci wszystkiego najlepszego. Być może zrozumiałaś już,
dlaczego wysyłam kartki do Zofii. Pewien jestem, że ona Ci je przekaże. PS Mama
mówiła mi, że zgubiłaś portfel. Obiecuję niniejszym zwrócić Ci te 150 koron. W
szkole na pewno wydadzą Ci nową legitymację jeszcze przed wakacjami. Ucałowania,
Tatuś Całkiem
nieźle, a więc jest o 150 koron bogatsza. Ojciec uznał na pewno, że własnoręcznie
wykonany prezent nie wystarczy. Okazało się,
że urodziny Zofii również wypadają piętnastego czerwca, ale kalendarz Zofii
dotarł zaledwie do pierwszej połowy maja. Ojciec pewnie właśnie wtedy pisał ten
rozdział i opatrzył „kartkę urodzinową” dla Hildy wcześniejszą datą. Biedna Zofia
biegła spotkać się z Jorunn pod sklepem spożywczym. Kim jest
Hilda? Jak jej ojciec może przyjmować za pewnik, że Zofia ją odnajdzie? Bez
względu na wszystko i tak nic nie tłumaczy, dlaczego wysyła kartki do Zofii, a
nie bezpośrednio do córki. Czytając o
Plotynie, Hilda także miała wrażenie, że unosi się w przestrzeni. We wszystkim,
co istnieje, jest jakaś część boskiego misterium. Widzimy jego delikatny
odblask w słoneczniku i czerwonym maku. Więcej owego niezgłębionego misterium
dostrzegamy w motylu, który podrywa się do lotu, czy w złotej rybce pływającej
w akwarium. Ale najbliżej Boga znajdujemy się my, nasza dusza. Tylko tam możemy
się połączyć z owym wielkim misterium życia. Tak, w rzadkich chwilach możemy
nawet doznać, że sami jesteśmy owym wielkim boskim misterium. Było to
najbardziej oszałamiające ze wszystkiego, co Hilda do tej pory przeczytała, a
zarazem najprostsze: Wszystko jest jednym, a to „jedno” to boskie misterium,
którego jesteśmy częścią. Właściwie nie
trzeba nawet w to wierzyć, pomyślała Hilda. Po prostu tak jest. A słowo „boskie”
każdy może rozumieć, jak chce. Zabrała się
za następny rozdział. Zofia i Jorunn szykowały się na biwak. Miały zamiar
spędzić noc z szesnastego na siedemnastego maja pod namiotem. Poszły do Chaty
Majora... To
najbezczelniejszy z dotychczasowych chwytów. Ojciec pozwolił, by w małej chatce
w lesie dziewczęta znalazły kopie wszystkich widokówek, które wysłał do Hildy w
pierwszej połowie maja. I kopie te były prawdziwe. Hilda zwykle czytała kartki
od ojca po kilka razy, poznawała teraz każdziuteńkie słowo. Kochana
Hildo! Mało nie
pęknę od wszystkich tajemnic związanych z Twoimi urodzinami i wiele razy
dziennie muszę się powstrzymywać, żeby do Ciebie nie zadzwonić i wszystkiego
nie opowiedzieć. To cały czas rośnie. A jak wiesz, kiedy coś się stale
powiększa, coraz trudniej jest też zatrzymać to dla siebie... Zofia dostała
kolejny odcinek kursu od Alberta. Opowiadał o Żydach, Grekach i dwóch wielkich
kręgach kulturowych. Hildę bardzo ucieszyło spojrzenie na historię z lotu
ptaka. W szkole nie uczyli się w taki sposób. Ciągle musieli wbijać sobie do
głowy szczegóły, szczegóły i jeszcze raz szczegóły. Kiedy przeczytała list do
końca, zrozumiała, że ojciec pozwolił jej spojrzeć z całkiem nowej perspektywy
na Jezusa i chrześcijaństwo. Spodobał jej
się cytat z Goethego mówiący o tym, że „komu trzy tysiące lat nie mówią nic,
ten w ciemności niewiedzy żyje z dnia na dzień”. Następny
rozdział zaczynał się od tego, że do kuchennego okna przykleił się kartonik.
Były to oczywiście kolejne pozdrowienia dla Hildy. Kochana
Hildo! Nie wiem,
czy kiedy będziesz czytać tę kartkę, nadal trwać będą Twoje urodziny. W pewnym
sensie mam taką nadzieję, a przynajmniej mam nadzieję, że nie upłynęło od nich
zbyt wiele dni. Jeśli dla Zofii minął tydzień lub dwa, nie musi to wcale
znaczyć, że i dla nas upłynęło tyle samo czasu. Wracam do domu w wigilię świętego
Jana. Usiądziemy wtedy na ogrodowej huśtawce i razem będziemy patrzeć na morze,
Hildo. Wiele mamy sobie do powiedzenia... Później
Alberto zatelefonował do Zofii; wtedy po raz pierwszy usłyszała jego głos. - Czy tu chodzi o jakąś wojnę? - Nazwałbym to radej walką duchową. Musimy przykuć uwagę Hildy i
przeciągnąć ją na naszą stronę, zanim jej ojciec wróci do domu, do Lillesand. Tak doszło do
tego, że Zofia spotkała Alberta Knoxa przebranego za średniowiecznego mnicha, w
starym kamiennym kościele z XII wieku. O właśnie,
kościół. Hilda zerknęła na zegarek. Kwadrans po pierwszej... Całkiem zapomniała
o czasie. Wagary w dniu
urodzin nie były może tak wielkim przestępstwem, ale zirytowało ją właśnie to,
że są jej urodziny. Sama pozbawiła się wielu życzeń. Choć, co prawda, na ich
brak także nie mogła narzekać. Wkrótce i tak
musiała wysłuchać długiego kazania. Alberto bez problemów wszedł w rolę
księdza. Kiedy czytała
o Sophii, która w wizjach objawiła się Hildegardzie, znów musiała zajrzeć do
leksykonu. Nie znalazła tam jednak nic, ani o jednej, ani o drugiej. Czy to nie
typowe? Gdy tylko chodziło o kobiety lub o coś związane z kobietami, leksykon
pozostawał niemy jak krater na Księżycu. Czyżby ocenzurowało go jakieś męskie
stowarzyszenie samoobrony? Hildegarda z
Bringen była autorką kazań, pisarką, lekarką, zajmowała się botaniką i badaniem
przyrody. Mogła poza tym „stanowić symbol tego, że w średniowieczu kobiety
trzymały się bliżej ziemi, interesowały się nauką”. Ale w leksykonie Klubu
Książki nie wspomniano o niej ani słowem. Wstyd! Hilda nigdy
przedtem nie słyszała, że Bóg ma jakąś „kobiecą stronę” czy „naturę matczyną”.
Nazywała się ona „Sofia”, ale i ona nie była warta farby drukarskiej. W leksykonie
najbliższa Sofii była wzmianka o kościele Sofii w Konstantynopolu. Kościół
nazywał się Hagia Sofia, a oznacza to „świętą mądrość”. Imieniem
mądrości nazwano jedną stolicę i niezliczoną ilość królowych, ale ani słowem w
leksykonie nie wspomniano, że była płci żeńskiej. Czy to nie cenzura? Poza tym
prawdą było, że Zofia objawiła się „wewnętrznemu wzrokowi Hildy”. Wydawało jej
się, że przez cały czas ma przed oczami dziewczynkę o czarnych włosach... Kiedy Zofia
wróciła do domu, spędziwszy prawie całą noc w kościele św. Marii, stanęła przed
lustrem w mosiężnych ramach, które przyniosła z chaty w lesie. Wyraźnie
widziała swoją pobladłą twarz, obramowaną czarnymi włosami, które za nic nie
dawały się ułożyć w inną fryzurę niż w naturalne „proste włosy”. Ale gdzieś za
tą twarzą czaił się obraz jakiejś innej dziewczynki. Nagle obca
dziewczynka energicznie zamrugała obojgiem oczu, jak gdyby chciała
zasygnalizować, że naprawdę znajduje się tam, po drugiej stronie. Trwało to
zaledwie kilka sekund i obca dziewczynka zniknęła. Ile to razy
sama Hilda stawała przed lustrem, jakby szukając czyjegoś odbicia? Ale skąd
tatuś mógł o tym wiedzieć? A może szukała w nim wizerunku ciemnowłosej kobiety?
Prababcia kupiła przecież lustro od Cyganki... Hilda
poczuła, że jej dłonie trzymające wielki segregator drżą. Miała wrażenie, że
Zofia naprawdę istnieje gdzieś „po drugiej stronie”. Zofia śniła o
Hildzie i o Bjerkely. Hilda jej nie widziała ani nie słyszała, a potem Zofia na
pomoście znalazła złoty krzyżyk Hildy. A kiedy obudziła się ze snu, złoty
krzyżyk - z wygrawerowanymi inicjałami Hildy - leżał w jej, Zofii, łóżku! Hilda musiała
się zastanowić. Nie zgubiła chyba także i krzyżyka? Podeszła do komody i
wyciągnęła kasetkę z biżuterią. Złoty krzyżyk, który dostała w dniu chrztu w
prezencie od babci, zniknął! To znaczy, że
naprawdę zdołała go gdzieś zgubić. No cóż. Ale skąd tatuś mógł o tym wiedzieć,
jeśli ona nie zdawała sobie z tego sprawy? A poza tym było coś jeszcze: Zofii najwyraźniej śnił się powrót ojca
Hildy z Libanu. Ale do tego momentu wciąż pozostawał jeszcze tydzień. Czy sen
Zofii był proroczy? Czy ojciec uważał, że kiedy wróci do domu, to Zofia w jakiś
sposób także tu będzie? Napisał, że spotka nową koleżankę... Podczas
jasnej jak słońce, lecz trwającej ledwie mgnienie oka wizji, Hilda poczuła, że
Zofia z całą pewnością jest czymś więcej niż tuszem z taśmy maszyny do pisania.
Ona istnieje naprawdę. |