FREUD


FREUD

…brzydkie, egoistyczne pragnienie, które się w niej odezwało...

 

Hilda Moller Knag wyskoczyła z łóżka z segregatorem w objęciach. Odłożyła go na nocny stolik, chwyciła ubranie i ruszyła do łazienki. Na dwie minuty wskoczyła pod prysznic, ubrała się w biegu i popędziła na dół.

- Będziesz jadła śniadanie, Hildo?

- Muszę najpierw wypłynąć kawałek łodzią.

- Ależ, Hildo!

Dziewczynka wypadła z domu i pomknęła dalej przez ogród. Odcumowała łódź od pomostu i wskoczyła do środka. Wypłynęła na wodę zatoki, zrazu mocno, nerwowo poruszając wiosłami, aż wreszcie spłynął na nią spokój.

„To my jesteśmy żyjącą planetą, Zosiu! To my jesteśmy wielką łodzią, żeglującą przez wszechświat wokół płonącego słońca. Ale każdy z nas jest także łódką, która żegluje przez życie z ładunkiem genów. Jeśli przewieziemy ten ładunek do następnego portu, to znaczy, że nie żyliśmy na próżno...”

Umiała to na pamięć. Bo przecież dla niej właśnie zostało to napisane. Nie dla Zofii, ale dla niej. Wszystko, co zawierał segregator, było listem do niej, Hildy.

Wyjęła wiosła z dulek i ułożyła je na dnie. Pozwoliła łodzi swobodnie się kołysać. Woda z pluskiem uderzała o burtę.

Tak jak łódka unosiła się na powierzchni wody w małej zatoczce w Lillesand, tak ona sama była tylko skorupką orzecha na powierzchni życia.

A gdzie na tym obrazku są Zofia i Alberto? No, właśnie, gdzie Alberto i Zofia?

Hilda nie mogła się pogodzić z tym, że są oni jedynie kilkoma „elektromagnetycznymi impulsami” w mózgu ojca. Nie mogła przyjąć, że są jedynie papierem i tuszem z taśmy jego podróżnej maszyny do pisania. Wobec tego równie dobrze mogłaby powiedzieć, że ona sama jest tylko zbiorowiskiem związków białkowych, które kiedyś połączyły się w „małej, ciepłej sadzawce”. Ale ona była przecież czymś więcej. Była Hildą Moller Knag.

Wielki segregator to naprawdę wspaniały prezent urodzinowy. I ojciec rzeczywiście dotknął w niej czegoś wielkiego. Ale nie podobał jej się ten bezczelny ton, na jaki sobie pozwalał opisując Zofię i Alberta.

Będzie miał o czym myśleć już w drodze do domu. Tyle przynajmniej była winna tym dwojgu, o których czytała. Hilda spróbowała wyobrazić sobie ojca na lotnisku Kastrup. Może będzie chodził w kółko i błądził jak jakiś krasnoludek?

Wkrótce Hilda całkiem się uspokoiła. Założyła wiosła, dopłynęła do pomostu i przycumowała łódź. Później długo siedziała z matką przy śniadaniu. Wspaniale było móc powiedzieć, że jajko jest pyszne, ale może troszeczkę za miękkie.

Dopiero późnym wieczorem znów wzięła do ręki segregator. Niewiele już w nim stron pozostało.

 

I znów ktoś pukał do drzwi.

- Może po prostu zatkamy uszy? - zaproponował Alberto. - Może ten ktoś zrezygnuje.

- Nie, chcę zobaczyć, kto to jest.

Alberto poszedł za Zofią.

Na progu stał nagi mężczyzna. Przybrał pozę bardzo wyniosłą, ale jedyną rzeczą, jaką miał na sobie, była korona na głowie.

- No i jak? - zapytał. - Co państwo sądzą o nowych szatach cesarza?

Alberto i Zofia ze zdziwienia nie mogli wydobyć głosu. Nagiego mężczyznę zbiło to nieco z pantałyku.

- Dlaczego mi się nie kłaniacie? - oburzył się.

Alberto zebrał się na odwagę.

- Jesteśmy zaskoczeni, bo przecież cesarz jest całkiem nagi. Nagi mężczyzna nadal stał w tej samej wyniosłej pozie. Alberto pochylił się i szepnął Zofii do ucha:

- Wydaje mu się, że jest w porządku.

Mężczyzna zrobił groźną minę.

- Czy w tym domu obowiązuje czyjaś cenzura? - spytał, - Niestety - odparł Alberto. - Żyjemy na jawie i jesteśmy przy absolutnie zdrowych zmysłach. Ze względu na bezwstydny wygląd cesarza nie może on przestąpić progu tego domu.

Zofia uznała, że dostojny, ale nagi mężczyzna przedstawia sobą obraz tak komiczny, że wybuchnęła śmiechem. I jakby to właśnie miało być tajemnym sygnałem, mężczyzna w koronie na głowie zorientował się nareszcie, że nie ma na sobie żadnych szat. Próbując zakryć się obiema dłońmi umknął w stronę zagajnika i zniknął. Pewnie spotkał się tam z Adamem i Ewą, Noem, Czerwonym Kapturkiem i Kubusiem Puchatkiem.

Alberto i Zofia stali na progu zaśmiewając się do łez. Wreszcie Alberto powiedział:

- Czas już, byśmy wrócili do środka. Opowiem ci o Freudzie i jego teorii nieświadomości.

Znów usiedli przy oknie. Zofia popatrzyła na zegarek i oświadczyła:

- Jest już pół do trzeciej, a mam jeszcze masę spraw do załatwienia w związku z przyjęciem w ogrodzie.

- Ja także. Powiemy sobie tylko parę słów o ZYGMUNCIE FREUDZIE.

- Czy on był filozofem?

- W każdym razie możemy go nazwać filozofem kultury. Freud urodził się w roku 1856 i studiował medycynę na uniwersytecie w Wiedniu. W tym mieście spędził także większą część swego życia. Był to okres wielkiego rozkwitu kulturalnego Wiednia. Freud najpierw specjalizował się w dziedzinie medycyny, którą nazywamy neurologią. Na przełomie stuleci opracował swą psychoanalizę.

 

- Mam nadzieję, że wyjaśnisz mi to dokładniej.

- Przez psychoanalizę rozumiemy zarówno opis ludzkiej psychiki w ogóle, jak i metodę leczenia chorób nerwowych i psychicznych. Nie przedstawię ci pełnego obrazu działalności Freuda, ale poznanie jego teorii nieświadomości jest absolutnie konieczne dla zrozumienia, czym jest człowiek, - Już zdążyłeś rozbudzić moją ciekawość. Mów!

- Freud uważał, że między człowiekiem a jego otoczeniem zawsze powstaje napięcie. Dokładniej, jest to napięcie - czy konflikt - między popędami i potrzebami człowieka a wymaganiami stawianymi mu przez otoczenie. Nie będzie przesadą, jeśli powiemy, że to Freud odkrył ludzkie popędy. Czyni to z niego typowego reprezentanta prądów naturalistycznych, tak wyraźnych w końcu ubiegłego stulecia.

- Co rozumiesz przez „popędy” człowieka?

- Naszym działaniem nie zawsze steruje rozum. Człowiek nie jest więc istotą tak racjonalną, jak wyobrażali to sobie osiemnastowieczni racjonaliści. Często o tym, co myślimy, o czym śnimy i co robimy, decydują irracjonalne impulsy. Takie właśnie irracjonalne impulsy mogą być wyrazem głęboko ukrytych popędów czy pragnień. Równie podstawowy jak potrzeba ssania u niemowlęcia jest popęd płciowy.

- Rozumiem.

- Samo w sobie nie było to nowym odkryciem. Ale Freud wykazał, że takie podstawowe potrzeby mogą się „przebierać” lub „zmieniać kształt” i w ten sposób kierować naszym działaniem, choć jesteśmy tego nieświadomi. Udowodnił również, że popędy płciowe występują także u dzieci. Właśnie owo ujawnienie „seksualizmu dziecięcego” wywołało wrogą reakcję eleganckiego mieszczaństwa w Wiedniu i sprawiło, że Freud stał się bardzo niepopularny.

- Wcale mnie to nie dziwi.

- Mówimy przecież o tak zwanej „epoce wiktoriańskiej”, kiedy wszystko, co związane z seksem, obłożone było tabu. Freud wpadł na trop seksualizmu dziecięcego podczas praktyki terapeutycznej. Swoje twierdzenia oparł więc na podstawach empirycznych. Stwierdził także, że wiele form nerwic i innych zaburzeń psychicznych ma swoje źródło w konfliktach przeżytych w dzieciństwie. Z czasem opracował metodę leczenia, którą możemy określić jako „archeologię duszy”.

- Co przez to rozumiesz?

- Archeolog usiłuje odnaleźć ślady odległej przeszłości, przedzierając się przez warstwy późniejszych kultur. Najpierw znajduje na przykład nóż z osiemnastego wieku. Nieco głębiej w ziemi natrafia na trzynastowieczny grzebień, a jeszcze głębiej odnajduje garnek z czwartego wieku.

- Tak?

- Psychoanalityk w podobny sposób, z udziałem pacjenta, grzebie głęboko w jego świadomości, chcąc dokopać się do przeżyć, które kiedyś wywołały u niego psychiczne cierpienia. Zdaniem Freuda bowiem przechowujemy wszystkie wspomnienia, tyle że ukryte gdzieś głęboko w nas.

- Teraz już rozumiem.

- Psychoanalityk dociera na przykład do przykrego przeżycia, o którym pacjent przez wszystkie lata pragnął zapomnieć, a które jednak tkwiło gdzieś w głębi i niszczyło jego siły. Kiedy pacjent uświadomi sobie to przeżycie, „zobaczy” je, wówczas może się z nim uporać, a więc wyzdrowieć.

- To brzmi dość logicznie.

- Ale zbyt prędko posuwam się naprzód. Zobaczymy najpierw, jak Freud opisuje psychikę człowieka. Czy miałaś kiedyś do czynienia z małym dzieckiem?

- Mam czteroletniego kuzyna.

- Gdy przychodzimy na świat, okazujemy nasze potrzeby psychiczne i fizyczne w sposób bezpośredni, nie wstydząc się ich. Gdy nie dostajemy mleka, zaczynamy krzyczeć. Tak samo zachowujemy się, kiedy mamy mokrą pieluchę. Przekazujemy także wprost, że pragniemy fizycznej bliskości i ciepła ciała. Te tkwiące w nas dążenia do zaspokajania popędów - „zasadę przyjemności” - Freud nazwał id, czyli ono. Jako niemowlęta jesteśmy prawie wyłącznie id.

- Mów dalej!

- Id kieruje się zasadą przyjemności i towarzyszy nam także w wieku dorosłym, przez całe życie. Z upływem lat jednak uczymy się panować nad naszymi żądzami i dostosowujemy się do otoczenia. Uczymy się rezygnować z zasady przyjemności na rzecz zasady rzeczywistości. Freud mówi, że budujemy własne ja, czyli ego, które pełni funkcje regulującą. Gdy mamy na coś ochotę, nie zaczynamy po prostu wrzeszczeć tak długo, dopóki nasze potrzeby czy pragnienia nie zostaną spełnione.

- Oczywiście.

- Może się zdarzyć, że pragniemy czegoś bardzo mocno, a jednocześnie nasze otoczenie nie chce tego zaakceptować. Bywa więc, że musimy wyprzeć nasze pragnienia, czyli odepchnąć je od siebie i zapomnieć o nich.

- Rozumiem.

- Ale Freud uważał, że w ludzkiej psychice istnieje jeszcze trzecia „instancja”. Od maleńkości stykamy się z wymaganiami moralnymi rodziców i świata zewnętrznego. Kiedy robimy coś złego, rodzice mówią: „Nie, nie, nie rób tego” albo: „Fuj, ale jesteś niegrzeczny!”. Nawet kiedy jesteśmy już dorośli, towarzyszy nam echo takich moralnych wymagań i uprzedzeń. Tak jakby oczekiwania moralne świata zewnętrznego przeniknęły nas i stały się częścią nas samych. To Freud nazwał nadjaźnią, czyli superego.

- Chodziło mu o sumienie?

- W tym, co nazwał superego, mieści się również sumienie. Ale zdaniem Freuda superego odzywa się, kiedy mamy „brudne” czy „nieodpowiednie” pragnienia. Dotyczy to zwłaszcza dążeń erotycznych czy seksualnych. A jak już mówiłem, Freud stwierdził, że takie nieodpowiednie czy „nieprzyzwoite” żądze budzą się już we wczesnym dzieciństwie.

- Wytłumacz mi to!

- Dzisiaj wiemy już i widzimy na własne oczy, że małe dzieci lubią się bawić swymi narządami płciowymi. Możemy to zaobserwować na każdej plaży, W czasach Freuda dwu - albo trzylatka czekało za to uderzenie po łapach. Może mama krzyknęła: „Fuj!” „Nie rób tak!” albo „Masz trzymać ręce na kołdrze!”.

- To przecież całkiem chore!

- W ten sposób rodzi się poczucie winy w odniesieniu do wszystkiego, co ma związek z narządami płciowymi i seksualizmem. Ponieważ to poczucie winy tkwi w „superego”, wielu ludzi, zdaniem Freuda nawet zdecydowana większość, przez całe życie będzie nosić w sobie poczucie winy związane z seksem. Jednocześnie podkreślał, że potrzeby i pragnienia seksualne są naturalną i ważną częścią ludzkiej konstytucji. A wtedy, moja droga Zosiu, gotowy jest trwający całe życie konflikt pomiędzy żądzą a winą.

- Nie wydaje ci się, że ten konflikt od czasów Freuda został nieco złagodzony?

- Z całą pewnością. Ale wielu pacjentów Freuda przeżywało go tak silnie, że rozwinęły się w nich, jak określa to Freud, nerwice. Na przykład jedna z wielu jego pacjentek kochała się w tajemnicy w swym szwagrze. Kiedy jej siostra zmarła na skutek choroby, pomyślała sobie: „On nareszcie jest wolny i może ożenić się ze mną!”. Ta myśl jednocześnie kolidowała z jej „superego”. Wydała jej się tak straszna, że natychmiast ją - wyparła, jak mówi Freud, czyli zepchnęła głęboko w nieświadomość. Freud pisze: „Ta młoda dziewczyna rozchorowała się i przejawiała wyraźne objawy histerii. Kiedy przybyła do mnie na leczenie, okazało się, że całkowicie zapomniała o tej scenie przy łóżku siostry i o brzydkim, egoistycznym pragnieniu, które się w niej pojawiło. Ale w trakcie leczenia, w najsilniejszym wzburzeniu umysłu, przypomniała sobie ów patogenny moment i dzięki tej kuracji wyzdrowiała”.

- Teraz lepiej rozumiem, co masz na myśli mówiąc o „archeologii duszy”.

- Możemy teraz się zająć ogólnym opisem psychiki człowieka. Po drugim doświadczeniu w leczeniu pacjentów Freud doszedł do wniosku, że świadomość stanowi zaledwie niewielką część psychiki człowieka. To, co uświadomione, jest jak mały fragment góry lodowej, który wystaje nad powierzchnię wody. Pod powierzchnią, czyli pod progiem świadomości, znajduje się podświadomość, czyli to, co nie pojawia się w świadomości.

 

- Nieświadome jest to, co w nas tkwi, ale o czym zapomnieliśmy i już nie pamiętamy?

- Nie wszystkie nasze doświadczenia na zawsze pozostają w świadomości. To, co myśleliśmy lub przeżyliśmy i co możemy sobie przypomnieć, jeśli tylko „się zastanowimy”, Freud nazwał „przedświadomością”. Wyrażenia „nieświadomość” używał w stosunku do przeżyć, które „wyparliśmy”, czyli takich, o których za wszelką cenę staraliśmy się zapomnieć, gdyż są albo „przykre”, albo „nieprzyzwoite”, albo „obrzydliwe”. Jeśli mamy pragnienia i żądze, których nie toleruje nasze superego, spychamy je w głąb, do piwnicy. Koniec z nimi!

- Rozumiem.

- Ten mechanizm funkcjonuje u wszystkich zdrowych ludzi. Niektórych jednak utrzymywanie nieprzyjemnych czy zabronionych myśli z dala od świadomości kosztuje tak wiele wysiłku, że może to doprowadzić do zaburzeń psychicznych. To bowiem, co w ten sposób zostało wyparte, próbuje samo z siebie powrócić do świadomości. Niektórzy ludzie muszą więc poświęcać coraz więcej energii na utrzymanie podobnych impulsów z dala od krytyki nadświadomości. Kiedy Freud w roku 1909 przybył do Ameryki, by wykładać o psychoanalizie, zaczął od przykładu działania mechanizmu wypierania.

- Opowiadaj!

- Powiedział: „Przypuśćmy, że tu, na tej sali, znajduje się osoba, która mi przeszkadza i odwraca uwagę od mojego wykładu, śmiejąc się, rozmawiając i szurając stopami. Ja mówię, że w takich warunkach nie mogę kontynuować, a wówczas kilku silnych panów wstaje i po krótkiej walce wyrzuca zakłócającego spokój. Zostaje on więc «wyparty», a ja mogę kontynuować wykład. Aby sytuacja się nie powtórzyła, panowie, którzy usłuchali mej prośby, przestawiają swe krzesła bliżej drzwi i tam zasiadają tworząc «zaporę». Jeśli teraz przyjmiecie te dwie lokalizacje jako «świadomość» i «nieświadomość», otrzymacie całkiem niezłą ilustrację procesu wypierania”.

- Zgadzam się, że to istotnie dobra ilustracja.

- Ale „zakłócacz spokoju” pragnie powrócić, Zosiu. Tak przynajmniej bywa z wypartymi myślami i impulsami. Żyjemy pod ciągłym naciskiem wypartych myśli, które starają się wydostać z nieświadomości. Dlatego często się zdarza, że mówimy albo robimy coś, czego „nie chcieliśmy” zrobić. W taki sposób nieświadome reakcje mogą kierować naszymi uczuciami i działaniem.

- Masz dla mnie jakiś przykład?

- Freud opisuje wiele takich mechanizmów. Przykładem może być to, co nazwał czynnościami pomyłkowymi. Oznacza to, że odruchowo mówimy albo robimy coś, co staraliśmy się wyprzeć. Sam Freud podaje przykład brygadzisty, który miał wznieść toast za szefa. Problem polegał na tym, że ów szef był bardzo nielubiany.

- No i?

- Brygadzista wstał i uroczyście wzniósł kieliszek. A potem powiedział: „Wszystkiego najgorszego, szefie!”

- Zaniemówiłam.

- Brygadziście na pewno także odjęło mowę. Po prostu powiedział to, co myślał, chociaż nie miał takiego zamiaru. Chcesz usłyszeć jeszcze jeden przykład?

- Chętnie.

- Rodzina pewnego pastora, w której było kilka ślicznych i grzecznych córek, oczekiwała pewnego razu wizyty biskupa. Natura obdarzyła tego biskupa nieprawdopodobnie wielkim nosem. Córki zostały surowo pouczone, że absolutnie nie wolno im nic mówić na temat nosa. Często przecież się zdarza, że małe dzieci bardzo szczerze i spontanicznie dzielą się swymi spostrzeżeniami o kimś, ponieważ mechanizm tłumienia nie jest u nich tak silny.

- I co?

- Biskup przybył na plebanię, a czarujące panienki wysilały się jak mogły, byle słowem nie wspomnieć o długim nosie. I co więcej, starały się nawet nie spoglądać na ten nos, próbowały o nim zapomnieć. Aż nadeszła chwila, kiedy jedna z dziewczynek miała podać cukier do kawy. Stanęła przed dostojnym biskupem i zapytała: „Czy mogę zaproponować trochę cukru do nosa?”

- Przykra sytuacja.

- Czasami zdarza się także, że racjonalizujemy. Oznacza to, że zarówno innym ludziom, jak i samym sobie podajemy zupełnie odmienne od rzeczywistych powody naszego postępowania. Na ogół dzieje się to dlatego, że właściwa przyczyna jest zbyt wstydliwa.

- Proszę o przykład.

- Hipnotyzuję cię, żebyś otworzyła okno. Kiedy już jesteś uśpiona, mówię ci, że kiedy zacznę uderzać palcami w stół, masz wstać i otworzyć okno. Bębnię w stół, a ty otwierasz okno. Pytam cię później, dlaczego to zrobiłaś. Może odpowiesz, iż dlatego, że zrobiło ci się gorąco, ale to nie jest prawdziwy powód. Nie chcesz przyznać się przed sobą, że usłuchałaś polecenia wydanego ci, kiedy pogrążona byłaś w hipnozie. Wtedy właśnie „racjonalizujesz”, Zosiu.

- Rozumiem.

- I tak, prawie codziennie zdarza się, że „komunikujemy się podwójnie”.

- Przypomina mi się mój czteroletni kuzyn. Myślę, że nie bardzo ma się z kim bawić, bo bardzo się cieszy, kiedy przychodzę z wizytą. Kiedyś powiedziałam, że muszę wracać do mamy. Wiesz, co mi odpowiedział?

- Bardzo jestem ciekaw.

- „Ona jest głupia!”

- Tak, to dobry przykład tego, co rozumiemy przez racjonalizację. Chłopczyk wcale nie uważał tak, jak powiedział. Chciał powiedzieć, że myśli, że to głupie, że musisz już iść, ale jakby wstydził się do tego przyznać. Czasami zdarza się też, że dokonujemy projekcji.

- Musisz mi to przetłumaczyć.

- Przez projekcję rozumiemy przypisywanie innym różnych cech, które sami posiadamy, ale staramy się je wyprzeć. Ktoś, kto jest bardzo skąpy, skłonny jest charakteryzować innych jako skąpców. Ktoś, kto przed samym sobą nie chce się przyznać, że interesuje się seksem, będzie najgłośniej wykrzykiwał, że inni są opętani seksem.

- Rozumiem.

- Freud uważał, że w naszym codziennym życiu wprost roi się od przykładów podobnych nieświadomych działań. Często zdarza się, że nie możemy sobie przypomnieć imienia danej osoby, rozmawiając mniemy w palcach ubranie albo przestawiamy, wydawałoby się przypadkowo, rzeczy w pokoju. Często też potykamy się o słowa, z ust wychodzą nam przejęzyczenia, które mogą wydawać się całkiem przypadkowe. Freud twierdził, że takie przejęzyczenia nie zawsze są tak przypadkowe i niewinne, jak sądzimy. Uważał, że należy je oceniać w kategorii „objawów”. Takie „czynności pomyłkowe” i „działania przypadkowe” mogą bowiem zdradzić najbardziej intymne tajemnice.

- Od tej chwili mam zamiar dokładnie się zastanawiać nad każdym słowem, które wypowiem.

- Ale i tak nie zdołasz uciec od własnych nieświadomych impulsów. Nie na tym polega sztuka, by wkładać wielki wysiłek w spychanie nieprzyjemnych przeżyć w nieświadomość. To tak, jakby się próbowało zatkać dziurę kreta. Możesz być pewna, że kret pojawi się w jakimś innym miejscu w ogrodzie. Zdrowo jest trzymać drzwi pomiędzy świadomością a nieświadomością półprzymknięte.

- A jeśli ktoś zamyka te drzwi, naraża się na jakieś zaburzenia?

- Tak, neurotyk to właśnie ktoś, kto zużywa zbyt wiele energii na utrzymywanie „tego, co nieprzyjemne” z dala od świadomości. Często są to szczególne przeżycia, których wyparcie wydaje się tej osobie niezmiernie ważne. Freud nazwał takie przeżycia urazami.

- Rozumiem.

- W leczeniu pacjentów Freud uznał za bardzo istotne uchylenie tych zamkniętych drzwi albo otwarcie całkiem nowych. Współpracując z pacjentem starał się wydobyć na powierzchnię wyparte przeżycia. Pacjent nie jest przecież świadomy tego, co wypiera. A mimo to może pragnąć, by lekarz pomógł mu odnaleźć ukryte urazy.

- Jak postępuje lekarz?

- Freud rozwinął technikę wolnych skojarzeń, jak sam ją nazwał. Pozwalał, by pacjent leżał rozluźniony i po prostu mówił o tym, co mu przyjdzie do głowy, bez względu na to, jak nieistotne, przypadkowe, nieprzyjemne czy wstydliwe mogło mu się to wydawać. Sztuka polega na tym, by zniszczyć „kontrolę” nad urazami. Bo właśnie nimi pacjent jest zajęty. One działają przez cały czas, ale nie są uświadomione.

- Im bardziej człowiek wysila się, by o czymś zapomnieć, tym więcej o tym myśli, nie uświadamiając sobie tego?

- Właśnie. Dlatego tak ważne jest wsłuchiwanie się w sygnały pochodzące z nieświadomości. „Królewski trakt” do nieświadomości prowadzi, zdaniem Freuda, przez nasze sny. Jego najważniejsza książka, która ukazała się w roku 1900, nosi właśnie tytuł O marzeniu sennym. Freud pokazał w niej, że to, co nam się śni, nie jest wcale przypadkowe. Przez sny nasze nie uświadomione myśli próbują przedostać się do świadomości.

- Mów dalej!

- Zebrawszy przez wiele lat doświadczenia wśród pacjentów, a przede wszystkim analizując własne sny, Freud stwierdził, że wszystkie nasze sny mają charakter spełnienia życzeń. Jego zdaniem, możemy to wyraźnie zaobserwować u dzieci. Im śnią się lasy i wiśnie. U dorosłych jednak pragnienia - które spełnią się we śnie - są zamaskowane. Bowiem również kiedy śpimy, działa surowa cenzura tego, na co naszym zdaniem możemy sobie pozwolić. Co prawda, podczas snu owa cenzura, czyli mechanizm wypierania, jest osłabiona w stosunku do stanu czuwania. Jest jednak dostatecznie silna, byśmy we śnie „przekręcali” pragnienia, do których nie chcemy się przyznać.

- Dlatego należy umiejętnie odczytywać sny?

- Freud twierdzi, że musimy odróżnić sam sen, taki, jakim go pamiętamy rano, od jego prawdziwego znaczenia. Sam obraz snu - czyli „film” albo „wideo”, które nam się śni, Freud nazwał jawną treścią marzenia sennego. Owa jawna treść snu zawsze czerpie swój materiał - swoje rekwizyty - z wydarzeń dnia. Ale marzenie senne ma także głębsze znaczenie, ukryte przed świadomością. Freud nazwał to ukrytymi myślami sennymi, a owe ukryte myśli, o których opowiada, często pochodzą z dawniejszych czasów - na przykład z najwcześniejszego dzieciństwa.

- Musimy więc przeprowadzić analizę snu, by zrozumieć, o czym on mówi.

- Tak, a jeśli chodzi o ludzi z zaburzeniami, analizy takiej należy dokonać wspólnie z terapeutą. Ale nie lekarz odczytuje sen. On może jedynie pomóc w tym pacjentowi. W takiej sytuacji lekarz pełni rolę sokratesowej „akuszerki”, obecnej i pomagającej przy odczytywaniu snu.

- Rozumiem.

- Samo przekształcanie „ukrytych myśli marzenia sennego” w „jawną treść marzenia sennego” nazwał Freud opracowaniem marzenia sennego. Możemy mówić o „maskowaniu” czy „kodowaniu” tego, o czym naprawdę mówi sen. Przy odczytywaniu snu należy przeprowadzić proces odwrotny. Trzeba „zdemaskować” czy „zdekodować” „motyw” marzenia sennego, by dotrzeć do tego, co jest „tematem” snu.

- Czy możesz mi podać jakiś przykład?

- W książkach Freuda pełno takich przykładów. Ale sami możemy także ułożyć prosty i bardzo freudowski przykład. Powiedzmy, młodemu mężczyźnie śni się, że dostaje dwa baloniki od swojej kuzynki...

- No i co?

- Wypróbuj swoje siły jako interpretator snów.

- Hmm... A więc „jawna treść marzenia sennego” będzie dokładnie taka, jak powiedziałeś: dostaje dwa baloniki od swej kuzynki.

- I co dalej?

- Powiedziałeś też, że wszystkie rekwizyty we śnie czerpane są z wydarzeń dnia. Ten młody człowiek był na przykład w wesołym miasteczku albo widział zdjęcie balonów w gazecie.

- Tak, a możliwe także, że widział gdzieś samo słowo „balon” albo coś, co mogło przypominać balonik.

 

- A jakie są „ukryte myśli senne”, o czym właściwie mówi sen?

- To ty masz go odczytać.

- Może on po prostu pragnie mieć dwa baloniki.

- Nie, to zbyt proste. Masz rację, że we śnie następuje spełnienie pragnień. Ale dorosłego mężczyznę trudno podejrzewać, by aż tak gorąco pragnął stać się posiadaczem dwóch baloników. A gdyby nawet tak było, nie musiałby o tym śnić.

- No, to myślę, że już wiem: w rzeczywistości on pragnie swojej kuzynki, a te dwa baloniki to jej piersi.

- Tak, to bardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Warunkiem jest tylko, by uważał swe pragnienie za choć trochę wstydliwe.

- To znaczy, że także w naszych snach pojawiają się takie balony i temu podobne?

- Tak. Freud uważał, że sen to „przebrane spełnienie wypartych pragnień”. Ale to, co wypieramy, mogło się znacznie zmienić od czasów, gdy Freud był lekarzem w Wiedniu. Natomiast sam mechanizm maskowania treści snu może pozostawać nietknięty.

- Rozumiem.

- Psychoanaliza Freuda zyskała wielkie znaczenie w latach dwudziestych naszego wieku, przede wszystkim jako metoda leczenia pacjentów szpitali psychiatrycznych. Jego teoria nieświadomości odegrała też dużą rolę w sztuce i literaturze.

- To znaczy, że artyści zaczęli się zajmować nieświadomym życiem duchowym człowieka?

- Owszem. Choć, co prawda, w literaturze rozkwitło to już w ostatnich dziesięcioleciach ubiegłego wieku, a więc zanim poznano psychoanalizę Freuda. Oznacza to, że fakt, iż psychoanaliza powstała w ostatniej dekadzie XIX stulecia, nie był wcale przypadkiem.

- Chcesz powiedzieć, że nadszedł na nią czas?

- Freud nie uważał wcale, że to on „wynalazł” zjawiska takie, jak wypieranie, czynności pomyłkowe czy racjonalizowanie. On jedynie jako pierwszy włączył te ludzkie doświadczenia do psychiatrii. Sprytnie też umiał posłużyć się przykładami literackimi dla zilustrowania swej teorii. Ale jak już mówiłem - od lat dwudziestych naszego stulecia psychoanaliza Freuda miała bardziej bezpośredni związek ze sztuką i literaturą.

- W jaki sposób?

- Poeci i malarze próbowali wykorzystać nieświadomość w swej pracy twórczej. Dotyczyło to szczególnie surrealistów.

- Co to znaczy?

- „Surrealizm” to francuskie słowo, które można przetłumaczyć jako „nadrzeczywistość”. W roku 1924 ANDRŚ BRETON wydał Manifest surrealistyczny. Stwierdził w nim, że sztukę powinna tworzyć nieświadomość. Artysta pod wpływem niczym nie ograniczonego natchnienia powinien przywoływać obrazy ze snu i wznosić się ku „nadrzeczywistości”, gdzie nie ma już granicy między snem a jawą. Dla artysty bowiem ważne może być przełamywanie cenzury świadomości, aby słowa i obrazy mogły napływać zupełnie swobodnie.

- Rozumiem.

- Freud w pewnym sensie dostarczył dowodu, że wszyscy ludzie są artystami. Sen jest wszak małym dziełem sztuki, a co noc przychodzi nowy. By znaleźć wytłumaczenie dla snów patentów, często musiał się przedzierać przez zagęszczone symbole, mniej więcej tak, jak odczytujemy obraz czy tekst literacki.

- I śnimy każdej nocy?

- Nowsze badania wykazują, że marzenia senne zajmują około dwudziestu procent naszego snu, to znaczy około 2-3 godzin co noc. Jeśli zakłóci się nam fazy snu, stajemy się nerwowi i skłonni do irytacji. Oznacza to, że wszyscy ludzie mają wrodzoną potrzebę wyrażania swej egzystencjalnej sytuacji w sposób artystyczny. Marzenia senne mówią przecież o nas samych. To my je reżyserujemy, my wyciągamy rekwizyty, my odgrywamy wszystkie role. Ktoś, kto mówi, że nie zna się na sztuce, źle zna samego siebie.

- Rozumiem.

- Freud przedstawił ponadto imponujący dowód na to, jak wspaniała jest ludzka świadomość. Praca z pacjentami przekonała go, że wszystko, co widzieliśmy i przeżyliśmy, przechowujemy gdzieś w głębi świadomości. Wszystkie takie wrażenia można ponownie wydobyć. Kiedy najpierw czujemy kompletną pustkę w głowie, później „mamy coś na końcu języka”, a jeszcze później „nagle samo wpada nam to do głowy”, to mówimy właśnie o czymś, co tkwiło w nieświadomości i w pewnej chwili przemyka się przez półotwarte drzwi do świadomości.

- Ale czasami idzie to bardzo wolno.

- Wszyscy artyści zdają sobie z tego sprawę. A potem nagle otwierają się wszystkie drzwi i wszystkie szuflady są otwarte. Wrażenia napływają same i możemy z nich wybrać akurat te słowa i obrazy, których w danej chwili potrzebujemy. Następuje to wtedy, gdy „uchylimy lekko pokrywę” do nieświadomości. To jest to, co nazywamy natchnieniem, Zosiu. Wrażenie, jakby to, co rysujemy czy piszemy, nie pochodziło od nas.

- To musi być fantastyczne uczucie.

- Z pewnością sama to przeżyłaś. Taki stan natchnienia łatwo jest obserwować u bardzo zmęczonych dzieci. Zdarza się, że dzieci są tak zmęczone, że sprawiają wrażenie wyjątkowo rozbudzonych. Nagle zaczynają opowiadać - używają słów, których nigdy do tej pory się nie uczyły. Ale one przecież musiały je znać, słowa i myśli spoczywały głęboko ukryte i dopiero teraz, kiedy cała ostrożność, cała cenzura puściła, wypływają na powierzchnię. Również dla artysty może być ważne, by rozum przestał kontrolować mniej lub bardziej świadomy napływ wrażeń. Czy mam ci opowiedzieć bajkę, która to zilustruje?

- Chętnie posłucham!

- Ale to bardzo poważna i bardzo smutna bajka.

- Opowiedz, proszę!

- Była sobie kiedyś stonoga, która przepięknie potrafiła tańczyć na wszystkich swoich stu nogach. Kiedy zaczynała tańczyć, wszystkie zwierzęta z lasu gromadziły się wokół niej i patrzyły z podziwem. Bardzo imponował im ten wyrafinowany taniec. Ale znalazło się jedno zwierzę, któremu nie podobał się taniec stonogi. Był to żółw...

- Na pewno był zwyczajnie zazdrosny.

- „Co mam zrobić, żeby stonoga przestała tańczyć?” - zastanawiał się żółw. Nie mógł powiedzieć po prostu, że nie lubi tańca stonogi. Nie mógł też oświadczyć, że sam tańczy lepiej, bo padłby ofiarą własnej głupoty. Ale wreszcie uknuł szatański plan.

- Jaki?

- Zasiadł do pisania listu do stonogi. „O, wyjątkowa Stonogo! - pisał. - Jestem oddanym wielbicielem twego kunsztu tanecznego. Bardzo chciałbym dowiedzieć się, co robisz, kiedy tańczysz? Czy unosisz najpierw lewą nogę numer 74, a potem prawą nogę numer 59? A może rozpoczynasz taniec od podniesienia prawej nogi numer 26, zanim podniesiesz prawą nogę numer 99? Z niecierpliwością oczekuję na odpowiedź. Z wyrazami szacunku, Żółw”.

- O kurczę!

- Kiedy stonoga dostała list, od razu zaczęła się zastanawiać, co właściwie robi, kiedy tańczy. Którą nogę unosi jako pierwszą? A którą jako następną? Jak myślisz, Zosiu, co się później stało?

- Sądzę, że stonoga nie zatańczyła już nigdy więcej.

- Tak, tak właśnie się to skończyło. I tak już bywa, kiedy opory rozumu zabiją fantazję.

- Zgadzam się, że to bardzo smutna historia.

- Dla artysty „wyrwanie się na swobodę” może więc być bardzo ważne. Surrealiści starali się to wykorzystać, wprowadzając się w stan, w którym słowa napływały same z siebie. Mieli przed sobą białą kartkę papieru i po prostu zaczynali pisać, nie myśląc o tym, co piszą. Nazwali to zapisem automatycznym. Wyrażenie przejęte jest właściwie ze spirytyzmu - „medium” sądziło, iż to duch zmarłego prowadzi pióro. Ale myślałem, że o tym porozmawiamy sobie jutro.

- Bardzo chętnie.

- Również artysta-surrealista jest w pewnym sensie medium, czyli przekaźnikiem, ogniwem łączącym. Jest on medium swej własnej nieświadomości. Ale być może coś z nieświadomości tkwi w każdym procesie twórczym. Bo co właściwie nazywamy „twórczością”?

- Nie mam pojęcia. Czy nie to, że tworzy się coś nowego?

- Owszem. A jest to możliwe dzięki odpowiedniemu współdziałaniu fantazji z rozumem. Zbyt często jednak dochodzi do zdławienia fantazji przez rozum. A to bardzo poważna sprawa, bo bez fantazji nie powstanie nic naprawdę nowego. Moim zdaniem fantazja jest jak system darwinowski.

- Bardzo mi przykro, ale tego ostatniego nie załapałam.

- Darwinizm wskazuje, że w przyrodzie często dochodzi do mutacji, ale tylko nieliczne są korzystne. Niewiele mutantów jest w stanie przeżyć.

- I co?

- Podobnie jest, kiedy myślimy, kiedy jesteśmy natchnieni i przychodzi nam do głowy mnóstwo nowych pomysłów. „Mutanty myślowe” pojawiają się w naszej świadomości jeden za drugim, a przynajmniej dzieje się tak, gdy nie nakładamy sobie zbyt surowej cenzury. Ale zaledwie niektóre z tych myśli można wykorzystać, rozum także upomina się o swoje prawa. I on także sprawuje istotną funkcję. Gdy mamy już całodzienny połów, nie wolno nam zapominać o tym, by go posortować.

- To bardzo trafne porównanie.

- Pomyśl tylko, co by się stało, gdyby wszystko, co „wpadnie nam do głowy” - a więc wszystkie „pomysły” - zostało głośno wypowiedziane! Albo wyszło z notesu lub opuściło szufladę biurka. Świat utonąłby w przypadkowych pomysłach. Nie byłoby żadnego „doboru”, Zosiu.

- I to rozum dokonuje doboru myśli spośród wszystkich nagłych pomysłów?

- A ty tak nie sądzisz? Być może to fantazja tworzy coś nowego, ale nie fantazja dokonuje wyboru. To nie fantazja „komponuje”. Kompozycja - a jest nią każde dzieło sztuki - powstaje w wyniku zadziwiającego, harmonijnego współdziałania fantazji i rozumu, gdzieś między przeżyciem a przemyśleniem. W procesie twórczym istnieje bowiem zawsze element przypadkowości. W pewnej fazie istotne może okazać się puszczenie wodzy fantazji. Nie wolno od razu zamykać drogi przypadkowym pomysłom. Owce trzeba najpierw wypuścić na pastwisko, zanim zgoni sieje do zagrody.

Alberto zapatrzył się w okno. Kiedy tak siedział, Zofia dostrzegła nad brzegiem jeziorka gwałtowny ruch. Była tam cała gromada postaci z filmów Disneya, lśniąca wszystkimi kolorami tęczy.

- To Pluto! - zawołała. - I Kaczor Donald, i jego siostrzeńcy... i Dolly... i wujek Sknerus. Widzisz Chipa i Daleka? Słyszysz, co mówię, Alberto? Tam jest Myszka Miki i Bambi!

Alberto odwrócił głowę w jej stronę.

- Tak, to bardzo smutne, moje dziecko.

- O co ci chodzi?

- Siedzimy tu sobie i stajemy się bezbronnymi ofiarami owiec majora puszczonych samopas. Ale to naturalnie moja wina. To ja zacząłem mówić o swobodnych pomysłach.

- Nie powinieneś się o nic obwiniać.

- Chciałem tylko powiedzieć, że fantazja jest ważna także dla nas, filozofów. Aby wymyślić coś nowego, musimy mieć dość odwagi, by dać się swobodnie ponieść. Ale teraz zrobiło się chyba zbyt swobodnie.

- Nie bierz sobie tego tak do serca.

- Chciałem powiedzieć coś o znaczeniu spokojnego przemyślenia. A tu nagle ta kolorowa zgraja. Powinien się wstydzić!

- Czy teraz ironizujesz?

- To on jest ironiczny, nie ja. Ale mam pewną pociechę - i ona jest kamieniem węgielnym mojego planu.

- Nic już nie rozumiem.

- Mówiliśmy o marzeniach sennych. Również w tym kryje się odrobina ironii. Bo czymże innym jesteśmy niż obrazami ze snu majora?

- Oooch!

- A mimo wszystko jest coś, czego nie wziął pod uwagę.

- Co to może być?

 

- Być może jest on całkowicie świadomy swego snu. Orientuje się we wszystkim, co mówimy i robimy, tak jak osoba, która śni, pamięta jawną treść marzenia sennego. To przecież on prowadzi pióro. Ale choć pamięta wszystko, co do siebie mówimy, nadal nie jest w pełni rozbudzony.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- On nie zna ukrytych myśli marzenia sennego, Zosiu, Zapomina, że również i one są przebranym snem.

- Mówisz dziwne rzeczy.

- Major też tak uważa, a to dlatego, że nie rozumie mowy własnego snu. Powinniśmy się z tego cieszyć. To bowiem daje nam minimum wolności. Dzięki tej swobodzie wkrótce wyrwiemy się z jego zabagnionej świadomości, tak jak krety uciekają ze słońca w ciepły letni dzień.

- Myślisz, że nam się to uda?

- Musi się nam udać. Za parę dni pokażę ci nowe niebo. Major nie będzie już wiedział, gdzie są krety, ani gdzie się znów pokażą.

- Ale chociaż jesteśmy tylko obrazami ze snu, to ja jestem także córką swojej matki. Jest już piąta. Muszę wracać do domu, przygotowywać przyjęcie w ogrodzie.

- Mhm... Czy możesz mi wyświadczyć przysługę w drodze do domu?

- O co chodzi?

- Spróbuj ściągnąć na siebie uwagę. Postaraj się, by major przez całą twoją powrotną drogę nie spuszczał cię z oka. A kiedy wrócisz do domu, myśl o nim, to i on będzie myślał o tobie.

- Po co?

- Będę mógł bez przeszkód dalej pracować nad naszym tajemnym planem. Rzucam się w głębię nieświadomości majora, Zosiu. Zostanę tam do czasu, kiedy znów się spotkamy.