OŚWIECENIE


OŚWIECENIE

…od sposobu, w jaki robi się igły, do sposobu odlewania armat...

 

Gdy Hilda zaczęła czytać rozdział o renesansie, usłyszała, że do domu wchodzi matka. Popatrzyła na zegarek. Dochodziła czwarta. Matka wbiegła po schodach na górę i zajrzała do jej pokoju.

- Nie byłaś w kościele?

- Byłam.

- Ale... w co się ubrałaś?

- Tak samo jak teraz.

- W nocnej koszuli?

- Mhm... Byłam w kościele św. Marii.

- Kościele św. Marii?

- To stary średniowieczny kościół z kamienia.

- Hilda!

Dziewczynka odłożyła segregator i spojrzała na matkę.

- Zapomniałam o czasie, mamo. Bardzo mi przykro, ale widzisz, czytam coś naprawdę bardzo interesującego.

Matka nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- To magiczna książka - dodała Hilda.

- Dobrze już, dobrze. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Hildo.

- Chyba już nie mam siły na więcej życzeń!

- Ale ja przecież nie... Odpocznę chwilę, a potem zrobię pyszny obiad. Udało mi się kupić truskawki.

- Ja poczytam.

Matka wyszła, a Hilda znów wsadziła nos w segregator.

Hermes prowadził Zofię przez miasto. Na klatce schodowej domu, w którym mieszkał Alberto, Zofia znalazła kolejną pocztówkę z Libanu. Na stemplu była data „15/6”.

Hilda dopiero teraz pojęła system dat: kartki datowane przed 15 czerwca były „kopiami” pocztówek, które Hilda dostała już wcześniej. Ale te, które nosiły dzisiejszą datę, dostała w segregatorze.

 

Kochana Hildo!

Zofia idzie teraz do domu nauczyciela filozofii. Niedługo skończy piętnaście lat, ale Ty miałaś piętnaste urodziny już wczoraj. A może to dzisiaj, córeczko? Jeśli to dzisiaj, to pora musi już być późna. Ale nasze zegarki nie zawsze chodzą tak samo...

 

Hilda czytała, jak Alberto opowiada Zofii o epoce renesansu i nowej nauce, XVII-wiecznych racjonalistach i angielskich empirystach.

Wzdrygała się raz po raz, gdy dochodziła do nowych kartek z kolejnymi życzeniami, które ojciec wplótł w opowiadanie. Gratulacje z okazji urodzin to wypadały z zeszytu z wypracowaniami, to pojawiały się po wewnętrznej strome skórki banana, to znów wkradały się do komputera. Sprawienie, by Alberto „przejęzyczył się”, nazywając Zofię imieniem Hilda, nie kosztowało ojca ani odrobiny wysiłku. Szczytem było zmuszenie Hermesa, by powiedział ludzkim głosem: „Wszystkiego najlepszego, Hildo!”.

Hilda zgodziła się z Albertem, że ojciec posunął się za daleko, porównując samego siebie z Bogiem i boską opatrznością. Ale właściwie to z kim się zgadzała? Bo czyż to nie ojciec włożył oskarżycielskie - a więc samooskarżycielskie - słowa w usta Alberta? Doszła do wniosku, że porównanie z Bogiem mimo wszystko miało jakiś sens. Dla świata Zofii ojciec był przecież niemal wszechmogący.

Kiedy Alberto rozpoczynał opowiadanie o Berkeleyu, Hilda była tak samo spięta jak Zofia. Co się teraz stanie? Od dawna już wiadomo było, że wydarzy się coś niezwykłego, gdy dojdą do tego filozofa, który zaprzeczył istnieniu materialnego świata poza ludzką świadomością. Hilda skorzystała przecież z podpowiedzi w leksykonie.

Zaczęło się od tego, że stali przy oknie i ujrzeli wysłany przez ojca Hildy samolot, który ciągnął długą wstęgę z życzeniami. Jednocześnie „zaczynały nadciągać ciemne chmury”.

 

„Być albo nie być” nie jest więc całym pytaniem. Pytanie także, czym jesteśmy. Czy jesteśmy prawdziwymi ludźmi z krwi i kości? Czy nasz świat składa się z prawdziwych rzeczy, czy też otacza nas świadomość?

 

Nic dziwnego, że Zofia zaczęła ogryzać paznokcie. Hilda nigdy nie padła ofiarą tego brzydkiego nawyku, ale w tej chwili ona także miała niewyraźną minę.

A potem wpadli na to: „...dla nas tą wolą albo duchem, który jest przyczyną wszystkiego we wszystkim, może być ojciec Hildy”.

 

- Uważasz, że on jest dla nas jak gdyby Bogiem?

- Nieskromny. Powinien się wstydzić!

- A co z samą Hildą?

- Ona jest aniołem, Zosiu.

- Aniołem?

- Hilda jest tym, do kogo zwraca się Duch.

 

Po tym Zofia uciekła od Alberta i wybiegła w burzę. Czy to przypadkiem nie ta sama burza, która dziś w nocy przeszła nad Bjerkely, zaledwie kilka godzin po tym, jak Zofia pędziła przez miasto?

 

Jutro są moje urodziny, myślała. Jakie to gorzkie, kiedy musi się przyznać akurat w przededniu piętnastych urodzin, że życie jest tylko snem. To tak jakby się śniło, że wygrało się milion, a potem nagle tuż przed odebraniem wielkiej nagrody zrozumiało się, że to był sen.

Zofia biegła przez zalane deszczem boisko. Wkrótce dostrzegła, że z przeciwka biegnie ku niej jakaś kobieta. Poznała matkę. W miasto raz za razem trafiały włócznie błyskawic.

Kiedy się spotkały, matka mocno ją przytuliła.

- Co się z nami dzieje, moje dziecko?

- Nie wiem - Zofia wybuchnęła płaczem. - To wszystko jest jak zły sen.

 

Hilda poczuła, że zwilgotniały jej oczy. „To be or not to be - that is the question”.

Rzuciła segregator na łóżko i wstała. Zaczęła chodzić po pokoju tam i z powrotem, tam i z powrotem. W końcu stanęła przed mosiężnym lustrem i wpatrywała się w swoje odbicie aż do chwili, gdy matka zawołała ją na obiad. Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, Hilda nie miała pojęcia, jak długo tak stoi nieruchomo. Miała za to pewność, całkowitą pewność, że ta w lustrze mrugnęła obojgiem oczu.

Podczas obiadu starała się być wdzięcznym dzieckiem świętującym urodziny, ale Zofia i Alberto przez cały czas nie schodzili jej z myśli.

Co się z nimi stanie teraz, kiedy wiedzą już, że to ojciec Hildy decyduje o wszystkim? Chociaż, czy naprawdę wiedzą? Jak mogą wiedzieć cokolwiek? To przecież tylko ułuda. To przecież tylko ojciec udaje, że oni wiedzą. Ale i tak problem pozostawał: ponieważ Zofia i Alberto „wiedzieli”, jak to wszystko się składa, w pewnym sensie znaleźli się u kresu drogi.

O mały włos nie zakrztusiła się sporym kawałkiem ziemniaka, kiedy przyszło jej do głowy, że być może to samo dotyczy także jej własnego świata. Ludzie posuwają się coraz dalej w odkrywaniu i poznawaniu praw przyrody. Czy historia może toczyć się dalej po tym, gdy ostatnie elementy łamigłówki filozofii i nauki znajdą swoje miejsce? Czy ludzie zbliżają się do kresu dziejów? Czyż jest związek między rozwojem myśli i nauki a efektem cieplarnianym i wypalonymi lasami tropikalnymi? Może nazwanie dążenia człowieka do poznania „grzesznym upadkiem” nie było wcale takie głupie?

Zagadnienie to było tak wielkie i tak przerażające, że Hilda starała się o nim zapomnieć. Z pewnością zrozumie więcej, gdy będzie po prostu dalej czytać prezent urodzinowy od ojca.

- „Powiedz mi, czego jeszcze chcesz” - zaśpiewała matka, kiedy już zjadły lody z włoskimi truskawkami. - Będziemy robić dokładnie to, na co w tej chwili masz największą ochotę.

- Wiem, że to może zabrzmieć dziwnie, ale mam największą ochotę czytać dalej prezent od tatusia.

- Nie pozwól tylko, by całkiem namieszał ci w głowie.

- Na pewno nie zamiesza.

- W czasie „Derricka” możemy zjeść pizzę...

- Może i tak...

Hilda zaczęła myśleć o tym, jak Zofia rozmawiała ze swoją matką. Chyba ojciec nie wplótł matki Hildy w tę drugą matkę? Na wszelki wypadek postanowiła nie mówić o białych królikach wyciągniętych z cylindra wszechświata, a w każdym razie nie dzisiaj.

- Wiesz co? - zagadnęła, mając zamiar wstać od stołu.

- Co takiego?

- Nie mogę znaleźć swojego złotego krzyżyka.

Matka popatrzyła na nią z tajemniczym błyskiem w oku.

- Kilka tygodni temu znalazłam go na pomoście. Musiałaś go tam zostawić, panno zawieruszalska!

- Mówiłaś o tym tacie?

- Nie pamiętam. Chociaż, chyba tak...

- Gdzie jest krzyżyk?

Matka wstała, żeby przynieść swoją szkatułkę z biżuterią. Hilda usłyszała okrzyk zdziwienia dobiegający z sypialni. Wkrótce matka wróciła do salonu.

- Wiesz, akurat w tym momencie nie mogę go znaleźć.

- Tak przypuszczałam.

Uściskała matkę i biegiem wróciła do pokoiku na poddaszu. Nareszcie, teraz będzie mogła czytać dalej o Zofii i Albercie. Ułożyła się na łóżku tak jak przedtem, z ciężkim segregatorem na kolanach.

 

Następnego ranka Zofia obudziła się, gdy matka weszła do jej pokoju. Matka przyniosła tacę pełną prezentów, a w butelkę po oranżadzie wetknęła norweską flagę.

- Wszystkiego najlepszego, Zosiu!

Zofia przetarła oczy, odpędzając sen. Starała się przypomnieć sobie wszystko, co wydarzyło się wczoraj. Ale w głowie miała jakby rozsypane kawałki puzzle. Jednym z kawałków był Alberto, innym Hilda i major, jeszcze inne to Berkeley i Bjerkely. Najbardziej tajemniczym ze wszystkich kawałków była gwałtowna burza. Zofia przeżyła załamanie nerwowe. Matka wytarła ją ręcznikiem i zwyczajnie położyła do łóżka z kubkiem gorącego mleka z miodem. Dziewczynka zasnęła, ledwie przyłożyła głowę do poduszki.

- Myślę, że żyję - oznajmiła, nieco od rzeczy.

- Oczywiście, że żyjesz. I kończysz dzisiaj piętnaście lat.

- Pewna jesteś?

- Owszem, całkowicie pewna. Czy matka może nie wiedzieć, kiedy urodziło się jej jedyne dziecko? 15 czerwca 1975 roku... o pół do drugiej, Zosiu. To była najszczęśliwsza chwila w moim życiu.

- Jesteś pewna, że to wszystko nie jest tylko snem?

- W każdym razie musi to być dość przyjemny sen: obudzić się na bułeczki, lemoniadę i prezenty urodzinowe.

Ustawiła tacę z prezentami na krześle i na chwilę wyszła z pokoju. Wróciła z kolejną tacą, tym razem z bułeczkami i lemoniadą. Ustawiła ją w nogach łóżka Zofii.

Teraz nastąpił już zwykły urodzinowy poranek, pełen rozpakowywania prezentów i wspomnień sięgających pierwszych bólów porodowych piętnaście lat temu. Od matki Zofia dostała rakietę tenisową. Nigdy nie grała w tenisa, ale o kilka minut drogi od ulicy Koniczynowej był odkryty kort. Ojciec przesłał mini-telewizor połączony z radiem. Ekran nie był większy od zwykłej fotografii. Dostała też podarunki od starych ciotek i przyjaciół rodziny.

Po pewnym czasie matka zapytała:

- Myślisz, że nie powinnam dzisiaj iść do pracy?

- Nie, a dlaczego?

- Wczoraj byłaś kompletnie oszołomiona. Jeśli to potrwa dłużej, myślę, że powinnyśmy zamówić wizytę u psychologa.

- Daj spokój!

- Czy to tylko burza, czy także ten Alberto?

- A co z tobą? Krzyczałaś: „Co się z nami dzieje, moje dziecko”.

- Myślałam o tym, że zaczęłaś się włóczyć po mieście i spotykać z dziwnymi ludźmi. Może to moja wina...

- Nie jest niczyją „winą”, że w wolnym czasie przerabiam krótki kurs filozofii. Idź do pracy. Mamy się spotkać w szkole o dziesiątej. Tylko rozdanie świadectw i pożegnalny poczęstunek.

- Wiesz, jakie będziesz miała stopnie?

- Na pewno więcej piątek niż na semestr.

 

Wkrótce po wyjściu matki rozdzwonił się telefon.

- Zofia Amundsen.

- Mówi Alberto.

- Ooo...

- Major wczoraj nie szczędził prochu.

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- O burzę, Zosiu.

- Nie wiem, w co mam wierzyć.

- To najprzedniejsza cnota prawdziwego filozofa. Dumny jestem, że tak wiele się nauczyłaś w tak krótkim czasie.

- Boję się, że nic nie jest rzeczywiste.

- Określane jest to jako lęk egzystencjalny i z reguły bywa tylko etapem do nowego poznania.

- Chyba potrzebna mi jest krótka przerwa w kursie.

- Tak dużo żab jest w twoim ogrodzie?

Zofia zaczęła się śmiać. Alberto mówił dalej:

- Myślę, że raczej powinniśmy kontynuować. A przy okazji, wszystkiego najlepszego. Musimy skończyć kurs przed nocą świętojańską. To nasza ostatnia nadzieja.

- Ostatnia nadzieja na co?

- Siedzisz wygodnie? Potrzebuję trochę czasu.

- Owszem, dość wygodnie.

- Pamiętasz Kartezjusza?

- „Myślę, więc jestem”.

- W naszym metodycznym zwątpieniu absolutnie nie mamy w tym momencie czego się trzymać. Nie wiemy nawet, czy myślimy. Być może okaże się, że jesteśmy myślą, a to zupełnie co innego niż myśleć samemu. Mamy powody, by przypuszczać, że jesteśmy wymyśleni przez ojca Hildy i stanowimy tylko rozrywkę urodzinową dla córki majora z Lillesand. Słuchasz mnie?

- Tak...

- Ale wobec tego wszystko sobie przeczy. Jeśli jesteśmy wymyśleni, to nie mamy prawa w cokolwiek wierzyć. W takiej sytuacji cała ta rozmowa telefoniczna jest czystą fantazją.

- I wtedy nie mamy ani odrobiny wolnej woli. Major planuje wszystko, co mówimy i robimy. Równie dobrze więc możemy odłożyć słuchawki.

- Nie, zbytnio upraszczasz.

- Wyjaśnij!

- Czy sądzisz, że człowiek planuje wszystko, o czym śni? Owszem, może być prawdą, że ojciec Hildy zdaje sobie sprawę ze wszystkiego, co robimy. Ucieczka od jego wszechwiedzy może okazać się równie trudna jak ucieczka przed własnym cieniem. Ale - i właśnie w związku z tym zacząłem opracowywać pewien plan - nie jest wcale pewne, że major z góry postanowił o wszystkim, co się będzie działo. Możliwe, że czasem podejmuje decyzję dopiero w ostatniej chwili, w momencie tworzenia. Właśnie w takich momentach mamy szansę wykazać się odrobiną własnej inicjatywy i pokierować tym, co mówimy i myślimy. Nasza inicjatywa ograniczona będzie, rzecz jasna, do impulsów niezmiernie słabych w porównaniu z hałaśliwymi posunięciami majora. Jesteśmy co prawda bezbronni wobec natrętnych okoliczności zewnętrznych, takich jak mówiące psy, samoloty ze wstęgami, wiadomości w bananie i burze z piorunami na zamówienie. Ale nie możemy wykluczyć, że w pewnym, niewielkim zakresie mamy wolną wolę.

- Jak to możliwe?

- W naszym małym świecie major jest oczywiście wszechmogący. Ale musimy próbować żyć tak, jakby to była nieprawda.

- Chyba rozumiem, o czym myślisz.

- Cała sztuka polega na tym, żeby udało nam się chyłkiem zrobić coś całkowicie samodzielnie, coś, czego nawet major nie mógłby odkryć.

- Jak to możliwe, jeśli nie istniejemy?

- A kto powiedział, że nie istniejemy? Pytanie nie brzmi, czy jesteśmy, lecz czym jesteśmy i kim. Choćby się nawet miało okazać, że jesteśmy zaledwie impulsami w rozdwojonej wyobraźni majora, nie odbiera nam to wcale naszej odrobiny egzystencji.

- Ani też naszej wolnej woli?

- Pracuję nad tą sprawą, Zosiu.

- Ale przecież tego, że „pracujesz nad tą sprawą”, ojciec Hildy musi być także aż do bólu świadomy.

- Oczywiście. Ale on nie zna samego planu. Próbuję znaleźć Archimedesowy punkt oparcia.

- Archimedesowy?

- ARCHIMEDES był uczonym okresu hellenizmu. Powiedział: „Dajcie mi punkt oparcia, a poruszę Ziemię”. Taki właśnie punkt musimy znaleźć, by wyrwać się z wewnętrznego wszechświata majora.

- To będzie śmiałe posunięcie.

- Ale nie uda nam się wymknąć, dopóki nie uporamy się z całym kursem filozofii. Do tego czasu on będzie nas zbyt mocno trzymać. Najwyraźniej postanowił, że przeprowadzę cię przez stulecia aż do naszych czasów. Ale mamy przed sobą zaledwie kilka dni, zanim on wsiądzie do samolotu gdzieś na Bliskim Wschodzie. Jeśli nie zdołamy uwolnić się od jego lepkiej wyobraźni, zanim przybędzie do Bjerkely, to jesteśmy straceni.

- Przerażasz mnie...

- Najpierw muszę ci podać wszystkie najważniejsze informacje o francuskim oświeceniu. Później w ogólnym zarysie musimy omówić Kanta, zanim zabierzemy się za romantyzm. Dla nas dwojga szczególnie istotnym elementem układanki będzie Hegel. Będziemy się też musieli przyjrzeć, jak Kierkegaard rozprawia się z filozofią heglowską. Nie unikniemy też kilku słów o Marksie, Darwinie i Freudzie. Jeśli zdążymy z paroma końcowymi uwagami na temat Sartre’a i egzystencjalizmu, plan może zostać wdrożony w życie.

- To sporo jak na jeden tydzień.

- Dlatego musimy zacząć od razu. Czy możesz przyjść?

- Muszę iść do szkoły. Będzie pożegnalny poczęstunek i rozdanie świadectw.

- Zrezygnuj z tego! Jeśli jesteśmy czystą świadomością, to złudą jest, że oranżada i słodycze będą miały jakikolwiek smak.

- Ale świadectwo...

- Zosiu, albo żyjesz w niesamowitym wszechświecie, na malusieńkiej planecie w jednej z wielu setek miliardów galaktyk, albo jesteś tylko kilkoma elektromagnetycznymi impulsami w świadomości jakiegoś majora. I ty mówisz o „świadectwie”! Powinnaś się wstydzić!

- Sorry.

- Ale dobrze, idź do szkoły, spotkamy się później. Gdybyś poszła na wagary w ostatni dzień przed wakacjami, mogłoby to mieć zły wpływ na Hildę. Ona na pewno pójdzie do szkoły, chociaż są jej urodziny, bo ona przecież jest aniołem.

- Dobrze, przyjdę zaraz po szkole.

- Możemy się spotkać w Chacie Majora.

- W Chacie Majora?

...klik...

 

Hilda opuściła segregator na kolana. Ojciec miał wyrzuty sumienia, ponieważ ona opuściła ostatni dzień szkoły. Co za chytrus!

Przez chwilę zastanawiała się, jaki plan może wykluć się w głowie Alberta. Może zajrzeć na ostatnią stronę? Nie, to by było oszustwo, lepiej jak najszybciej po prostu czytać dalej.

Była przekonana, że w pewnym istotnym punkcie Alberto ma rację. Owszem, prawdą było, że ojciec Hildy ma wgląd w to, co dzieje się z Zofią i Albertem. Ale kiedy siedział i pisał, z pewnością nie przewidywał wszystkiego, co nastąpi. Może w pośpiechu napisał coś, co odkryje dopiero po długim czasie? Właśnie w takim momencie nieuwagi Zofia i Alberto mieli pewną wolność.

I znów Hildę ogarnęło bliskie pewności uczucie, że Zofia i Alberto naprawdę istnieją. Choć powierzchnia morza jest całkiem spokojna, nie znaczy to wcale, że w głębinie nic się nie dzieje, pomyślała.

Ale dlaczego tak myślała?

Nie była to w każdym razie myśl, która poruszała się po powierzchni wody.

 

W szkole nie było końca hałaśliwym życzeniom dla Zofii z okazji urodzin. Być może fakt, że poświęcano jej aż tyle uwagi, wynikał z ogólnego podniecenia wywołanego świadectwami i butelkami z oranżadą.

Kiedy tylko przebrzmiały słowa nauczyciela życzącego im wesołych wakacji i pozwolono im odejść, Zofia jak strzała pomknęła do domu. Jorunn próbowała ją zatrzymać, ale Zofia odkrzyknęła tylko, że bardzo się spieszy.

W skrzynce na listy znalazła dwie kartki z Libanu. Na obu widniał napis „HAPPY BIRTHDAY - 15 YEARS”. Były to kupione w sklepie kartki z gotowym nadrukiem.

Jedna z nich zaadresowana była do „Hildy Moller Knag, c/o Zofia Amundsen...”. Ale druga była osobiście dla Zofii. Obie ostemplowano: „Batalion ONZ, 15 czerwca”.

Zofia przeczytała najpierw kartkę adresowaną do siebie:

 

Droga Zosiu Amundsen!

Dzisiaj Tobie także należą się życzenia z okazji urodzin. Wszystkiego najlepszego, Zosiu. Bardzo dziękuję za wszystko, co dotychczas zrobiłaś dla Hildy.

Serdeczne pozdrowienia,

Albert Knag, major

 

Zofia nie bardzo wiedziała, jak ma zareagować na to, że ojciec Hildy nareszcie przysłał kartkę także i dla niej. Na swój sposób było to wzruszające.

Na kartce do Hildy napisano:

 

Kochana Hilduniu!

Nie wiem, jaki jest dzień i jaka pora dnia w Lillesand, ale jak już wspomniałem, nie ma to większego znaczenia. O ile Cię dobrze znam, nie spóźnię się z ostatnimi, a już na pewno przedostatnimi życzeniami stąd. Ale ty też nie siedź za długo! Alberto niedługo opowie o ideach francuskiego oświecenia. Skoncentruje się na następujących siedmiu punktach:

1. Bunt przeciw autorytetom

2. Racjonalizm

3. Idea oświecenia

4. Optymizm

5. Powrót do natury

6. Zhumanizowane chrześcijaństwo

7. Prawa człowieka

 

Najwyraźniej nadal miał na nich oko.

Zofia otworzyła kluczem drzwi domu i położyła świadectwo z samymi piątkami na kuchennym stole. Potem wymknęła się przez żywopłot i pobiegła do lasu.

Znów musiała przeprawić się łodzią przez małe jeziorko. Kiedy znalazła się po drugiej stronie, Alberto siedział już na schodku. Dał jej znak, by zajęła miejsce koło niego.

Pogoda była ładna, ale od wody ciągnęło chłodem, jakby jeszcze nie doszła do siebie po nocnej burzy.

- Od razu przystępujemy do dzieła - oznajmił Alberto. - Po Humie następnym wielkim twórcą całego systemu filozoficznego był Niemiec, KANT. Ale i Francja w osiemnastym wieku wydała wielu wybitnych myślicieli. Możemy powiedzieć, że filozoficzny punkt ciężkości Europy w pierwszej połowie osiemnastego wieku znajdował się w Anglii, w połowie osiemnastego wieku we Francji, a pod koniec stulecia w Niemczech.

- Czyli przejście od zachodu na wschód.

- Owszem. Szybko przedstawię ci niektóre myśli wspólne dla francuskich filozofów oświecenia. Chodzi tu o takie ważne nazwiska, jak MONTESKIUSZ, WOLTER, ROUSSEAU, i wielu innych. Skoncentrujemy się na siedmiu ważnych punktach.

- Dziękuję, znam je doskonale.

Zofia podała mu kartkę od ojca Hildy. Alberto westchnął ciężko.

- Mógł sobie tego oszczędzić... Pierwsze hasło brzmi więc: Bunt przeciw autorytetom. Wielu francuskich filozofów oświecenia odwiedzało Anglię, która pod wieloma względami jawiła im się jako bardziej wolnomyślicielska niż ich własna ojczyzna. Fascynowała ich angielska nauka, a zwłaszcza Newton i jego uniwersalna fizyka. Zainspirowała ich także angielska filozofia, szczególnie Locke i jego filozofia polityki. Po powrocie do Francji stopniowo podejmowali walkę z dawnymi autorytetami. Przyjmowali sceptyczną postawę wobec wszystkich odziedziczonych prawd. Uważali, że każdy człowiek powinien samodzielnie szukać odpowiedzi na wszystkie pytania. Inspirujące były dla nich także poglądy Kartezjusza.

- Bo on chciał przecież budować wszystko od podstaw.

- No właśnie. Bunt przeciw autorytetom zwrócił się szczególnie przeciw władzy Kościoła, króla i szlachty. Instytucje te w osiemnastym wieku były o wiele potężniejsze we Francji niż w Anglii.

- A potem wybuchła rewolucja.

- Tak w 1789 roku. Ale nowe idee pojawiły się wcześniej. Następnym punktem jest racjonalizm.

- Sądziłam, że racjonalizm umarł z Hume’em.

- Sam Hume zmarł dopiero w roku 1776, około dwadzieścia lat po Monteskiuszu i zaledwie dwa lata przed Wolterem i Rousseau. Wszyscy trzej odwiedzali Anglię i dobrze znali filozofię Locke’a. Pamiętasz pewnie, że Locke nie był wcale konsekwentnym empirystą. Uważał na przykład, że zarówno wiara w Boga, jak i pewne normy moralne są właściwościami ludzkiego rozumu. Pogląd ten stanowi również trzon francuskiej filozofii oświecenia.

- Powiedziałeś też, że Francuzi zawsze byli większymi racjonalistami od Anglików.

- Różnica ta ma swe korzenie jeszcze w średniowieczu. Anglik mówi common sense - zdrowy rozsądek, Francuz w zbliżonym znaczeniu używa słowa evidence. Zwrot angielski można przetłumaczyć dosłownie jako „wspólne doświadczenie”, zaś francuski jako „oczywistość” - a więc coś, co podpowiada rozum.

- Rozumiem.

- Podobnie do starożytnych humanistów - takich jak Sokrates i stoicy - większość filozofów oświecenia niezłomnie wierzyła w potęgę ludzkiego rozumu. Było to tak uderzające, że często epokę francuskiego oświecenia nazywa się po prostu okresem racjonalizmu. Nowe nauki przyrodnicze niezbicie dowodziły, że przyroda urządzona jest rozumnie. Filozofowie oświecenia upatrywali swe zadanie w określeniu podstaw moralności, religii i etyki zgodnej z niezmiennym rozumem człowieka. To doprowadziło ich do idei oświecenia.

- To już trzeci punkt.

- Należało „nieść kaganek oświaty” szerokim rzeszom ludu, taki był warunek, by mogło powstać lepsze społeczeństwo. Uważano, że nędza i ucisk powodowane są nieświadomością i przesądami. Dlatego właśnie wiele uwagi poświęcono wychowaniu dzieci i ludu. Nic dziwnego, że pedagogika jako nauka wywodzi się z epoki oświecenia.

- Tak więc system szkolnictwa narodził się w średniowieczu, a pedagogika w oświeceniu.

- Można to tak ująć. Pomnikiem myśli oświeceniowej, co zresztą jest typowe, był wielki leksykon. Myślę tu o tak zwanej Encyklopedii, która w 28 tomach ukazała się w latach 1751 - 1772 przy udziale wszystkich wielkich filozofów oświecenia. „Jest tu wszystko - mówiono - od sposobu, w jaki robi się igłę, do sposobu odlewania armaty”.

- Następnym punktem był optymizm.

- Czy możesz być tak dobra i odłożyć tę kartkę na czas, kiedy mówię?

- Przepraszam.

- Filozofowie oświecenia uznali, że gdy rozum i wiedza zwyciężą, ludzkość uczyni wielki krok naprzód. Nadejście chwili, kiedy bezrozumność i niewiedza będą musiały ugiąć się przed „oświeconą” ludzkością, to tylko kwestia czasu. Myśl ta panowała w Europie Zachodniej jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Dziś nie jesteśmy już tak przekonani, że każdy rozwój ma tylko dobre strony. Ale krytyka cywilizacji została przedstawiona już przez francuskich filozofów oświecenia.

- Może powinniśmy byli ich usłuchać.

- Dla niektórym hasłem stał się powrót do natury. Za „naturę” filozofowie oświecenia uważali niemal to samo co „rozum”. Ludzki rozum jest bowiem dany przez naturę, w przeciwieństwie do Kościoła i cywilizacji. Podkreślano, że „ludzie natury” często są zdrowsi i szczęśliwsi od Europejczyków, właśnie dlatego, że nie są cywilizowani. Rousseau sformułował hasło „powrotu do natury”. Natura jest bowiem dobra i człowiek „z natury” jest dobry. Zło tkwi w społeczeństwie. Rousseau uważał także, że dziecko powinno żyć w „naturalnym” stanie niewinności tak długo, jak to możliwe. Można powiedzieć, że myśl, iż dzieciństwo jest samoistną wartością, wywodzi się z oświecenia. Wcześniej traktowano je tylko jako przygotowanie do dorosłego życia. Ale jesteśmy przecież ludźmi i przeżywamy swoje życie na Ziemi, również kiedy jesteśmy mali.

- Ja też tak uważam.

- Naturalną należało uczynić szczególnie religię.

- Co to miało znaczyć?

- Religię także należało doprowadzić do zgodności z „naturalnym” rozumem człowieka. Walczono oto, co nazywamy zhumanizowanym pojmowaniem chrześcijaństwa, co jest szóstym punktem na naszej liście. Wielu było w tym czasie konsekwentnych materialistów, którzy nie wierzyli w żadnego Boga, stali więc na stanowisku ateistycznym. Większość jednak filozofów oświecenia uważała za nierozumne wyobrażanie sobie świata bez Boga. Świat był na to zbyt rozumnie urządzony. Ten sam pogląd wyrażał na przykład Newton. Podobnie za rozsądną uważano wiarę w nieśmiertelność duszy. Tak jak dla Kartezjusza pytanie, czy człowiek ma nieśmiertelną duszę, było raczej kwestią rozumu niż wiary.

- To właśnie jest trochę dziwne. Dla mnie to typowy przykład czegoś, w co można jedynie wierzyć, a czego nie można wiedzieć.

- Ale też i nie żyjesz w osiemnastym wieku. Zdaniem filozofów oświecenia chrześcijaństwo należało oczyścić ze wszystkich nie dających się objąć rozumem dogmatów czy prawd wiary, które przez całą historię Kościoła dopisywano do nauki głoszonej przez Jezusa.

- Zgadzam się z tym.

- Wielu wyznawało także deizm.

- Wyjaśnij!

- Deizm to pogląd, zgodnie z którym Bóg stworzył świat dawno, dawno temu, ale później się światu nie objawiał. W ten sposób Bóg został zredukowany do „istoty najwyższej”, która daje się poznać ludziom jedynie przez naturę i jej prawa, a więc nie objawia się w sposób nadprzyrodzony. Takiego „filozoficznego Boga” spotykamy także u Arystotelesa. Dla niego Bóg jest „pierwszą przyczyną” świata, „pierwszym poruszającym”.

- Został jeszcze tylko jeden punkt, prawa człowieka.

- Ostatni, ale być może najważniejszy. Ogólnie można powiedzieć, że francuska filozofia oświecenia była nastawiona bardziej praktycznie niż filozofia angielska.

- Ponosili konsekwencje swojej filozofii i działali według jej założeń?

- Tak. Francuscy filozofowie oświecenia nie zadowalali się teoretycznym określeniem miejsca człowieka w społeczeństwie. Aktywnie walczyli o to, co nazywali „naturalnymi prawami” obywateli. Przede wszystkim chodziło o walkę z cenzurą, czyli o wolność słowa. Zarówno w dziedzinie religii, moralności, jak i polityki, każdy człowiek powinien mieć zapewnione prawo do swobody myśli i swobodnego wyrażania opinii. Walczono także o zniesienie niewolnictwa i bardziej humanitarne traktowanie przestępców.

- Sądzę, że podpisałabym się pod większością tych postulatów.

- Zasada poszanowania godności człowieka przekształciła się wreszcie w „Deklarację praw człowieka i obywatela” przyjętą przez francuskie zgromadzenie narodowe w roku 1789. „Deklaracja” była jedną z ważnych podstaw konstytucji norweskiej uchwalonej w 1814.

- Ale nadal wielu ludzi musi walczyć o te prawa.

- Niestety, to prawda. Ale filozofowie oświecenia pragnęli ustalić pewne prawa należne wszystkim ludziom po prostu z racji tego, że urodzili się ludźmi. To właśnie mieli na myśli mówiąc o „naturalnych” prawach. Nadal często mówimy o „prawie naturalnym”, które może pozostawać w sprzeczności ze stanowionymi prawami danego kraju. Ciągle słyszymy, że pojedynczy ludzie albo całe grupy ludności powołują się na to „naturalne prawo”, buntując się przeciw bezprawiu, niewoli i uciskowi.

- A co z prawami kobiet?

- Rewolucja w roku 1789 ustaliła wiele praw, które miały dotyczyć wszystkich „obywateli”. Ale przez obywatela rozumiano właściwie mężczyznę. Jednak właśnie podczas rewolucji francuskiej widzimy pierwsze przykłady walki o prawa kobiet.

- Najwyższy czas.

- Już w roku 1787 jeden z filozofów oświecenia, CONDORCET, wydał pracę o prawach kobiet. Uważał, że kobiety mają te same „prawa naturalne” co mężczyźni. Podczas rewolucji 1789 roku kobiety bardzo aktywnie uczestniczyły w walce przeciwko staremu, feudalnemu porządkowi społecznemu. To właśnie kobiety na przykład prowadziły demonstracje, które w końcu zmusiły króla, by opuścił pałac w Wersalu. W Paryżu powstało wiele grup kobiecych. Oprócz żądania takich samych uprawnień politycznych jak dla mężczyzn, wysuwano również postulaty zmian prawa o zawieraniu małżeństw i poprawy socjalnych warunków kobiet.

- Czy otrzymały te prawa?

- Nie. Jak wiele razy później, problem praw kobiet wypłynął z związku z rewolucją. Ale gdy tylko wszystko uspokoiło się w nowym systemie, wprowadzono z powrotem dawne porządki „społeczeństwa mężczyzn”.

- Typowe.

- Jedną z tych, które walczyły o prawa kobiet podczas rewolucji francuskiej, był OLYMPE DE GOUGES. W roku 1791 - a więc dwa lata po rewolucji - ogłosiła deklarację praw kobiet. Deklaracja praw obywateli nie zawierała żadnego artykułu o „naturalnych prawach” kobiet. Olympe de Gouges żądała dla nich tych samych uprawnień, jakie posiadali mężczyźni.

- I jak jej poszło?

- Została zgładzona w roku 1793. W tymże roku zakazano kobietom wszelkiej politycznej działalności.

- Och!

- Dopiero w XIX wieku walka o wyzwolenie kobiet ruszyła całą parą, obejmując zarówno Francję, jak i większość Europy. Stopniowo też zaczęła wydawać owoce. Ale na przykład w Norwegii kobiety otrzymały prawo wyborcze dopiero w roku 1913. A w wielu krajach kobiety nadal o nie walczą.

- Mogą liczyć na moje pełne wsparcie.

 

Alberto siedział zapatrzony w jezioro. Po chwili milczenia rzekł:

- To już najwidoczniej wszystko, co miałem powiedzieć o filozofii oświecenia.

- Dlaczego „najwidoczniej”?

- Nie czuję, by miało przyjść coś więcej.

Kiedy wypowiadał to zdanie, w jeziorze nagle coś się zaczęło dziać. Na samym środku woda wysoką fontanną strzeliła w górę. Wkrótce nad powierzchnię wyłoniło się coś wielkiego, obrzydliwego.

- Wąż morski! - zawołała Zofia.

Wstrętny stwór zakołysał się kilkakrotnie w przód i w tył, potem opadł na dno i woda znów była spokojna jak przedtem. Alberto tylko się odwrócił.

- Wejdźmy do środka.

Oboje podnieśli się i weszli do chatki.

Zofia stanęła przed obrazami przedstawiającymi Berkeleya i Bjerkely. Wskazała na widoczek Bjerkely i powiedziała:

- Myślę, że Hilda mieszka gdzieś tu na tym obrazku.

Między obrazkami wisiała teraz także haftowana wstążka.

Wyszywane literki układały się w napis: „WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ, BRATERSTWO”.

Zofia odwróciła się do Alberta:

- Czy to ty powiesiłeś?

Potrząsnął głową, krzywiąc się ze smutkiem.

Nagle Zofia dostrzegła na półeczce nad kominkiem kopertę. Zaadresowano ją „Do Hildy i Zofii”. Zofia natychmiast zrozumiała, kto jest nadawcą, ale nowością było, że zaczął brać pod uwagę także i ją.

Otworzyła kopertę i przeczytała na głos:

 

Kochane dziewczyny! Nauczyciel filozofii Zofii powinien także podkreślić znaczenie, jakie miała francuska filozofia oświecenia dla ideałów i zasad, na których opiera się ONZ. Dwieście lat temu hasło „Wolność, równość, braterstwo” przyczyniło się do zjednoczenia francuskiej burżuazji. Dzisiaj te same słowa muszą zjednoczyć cały świat. Jak nigdy dotąd ważne jest, aby ludzkość stała się jedną wielką rodziną. Nasi następcy to nasze własne dzieci i wnuki. Jaki świat odziedziczą po nas?

 

Matka Hildy krzyknęła, że włożyła już pizzę do piekarnika, bo za dziesięć minut zaczyna się „Derrick”. Hilda czuła się po wszystkim, co przeczytała, całkowicie wykończona. Od szóstej przecież była na nogach.

Postanowiła poświęcić resztę wieczoru na uczczenie piętnastych urodzin razem z matką. Najpierw jednak musiała sprawdzić coś w leksykonie.

- Gouges... Nie. De Gouges? Nie, także nie. Może Olympe de Gouges? Niestety. Leksykon Klubu Książki ani słowem nie wspomniał o kobiecie zgładzonej za polityczne zaangażowanie w sprawę kobiet. Czy to nie skandaliczne?

Bo chyba ojciec nie wymyślił także i jej?

Hilda zbiegła na dół po większy leksykon. - Muszę tylko coś sprawdzić - rzuciła zdumionej matce. Zabrała ten tom leksykonu wydawnictwa Aschehoug, który obejmował hasła od FOR do GR i pobiegła do swego pokoju. Gouges...Jest!

 

GOUGES Marie Olympe (1748-93), fr. pisarka, aktywna uczestniczka rewolucji francuskiej, m.in. autorka licznych dramatów i broszur dot. kwestii społecznych. Działaczka na rzecz wyzwolenia kobiet. 1791 wydała Deklarację praw kobiety. Stracona 1793 za obronę Ludwika XVI i atakowanie Robespierre’a (Lit. L. Laqur, Les Origines dufeminisme contemporain, 1990).