RENESANS


RENESANS

...o, boski rodzie w ludzkim przebraniu...

 

Było wpół do drugiej, kiedy Zofia zdyszana pojawiła się przy wejściu do ogrodu. Jorunn stała na placyku koło żółtego domu.

- Minęło ponad dziesięć godzin! - wykrzyknęła Jorunn.

Zofia potrząsnęła głową:

- Przez ten czas minęło ponad tysiąc lat.

- Ale gdzie byłaś?

- Miałam umówione spotkanie ze średniowiecznym mnichem. Zabawny facet!

- Zwariowałaś? Twoja mama dzwoniła pół godziny temu.

- I co powiedziałaś?

- Że poszłaś do kiosku.

- Co ona na to?

- Żebyś zadzwoniła, jak wrócisz. Gorzej było z moimi rodzicami.

Stawili się koło dziesiątej z kakao i bułeczkami. Okazało się, że jedno łóżko jest puste.

- I co powiedziałaś?

- Okropnie głupia sytuacja. Powiedziałam, że poszłaś do domu, bo się pokłóciłyśmy.

- No to teraz szybko musimy się pogodzić. I twoi rodzice przez kilka dni nie mogą rozmawiać z moją mamą. Myślisz, że nam się to uda?

Jorunn wzruszyła ramionami. W następnej chwili w ogrodzie pojawił się ubrany w kombinezon roboczy ojciec Jorunn z taczką. Wyraźnie widać było, że nie mógł dojść do porozumienia z liśćmi, które w zeszłym roku opadły z drzew.

- Panny obrażalskie już się pogodziły? - zapytał. - W każdym razie przy zejściu do piwnicy nie ma już ani jednego listka.

- To świetnie - odparła Zofia. - Bo w takim razie możemy tam wypić kakao, zamiast w łóżku.

Ojciec zaśmiał się cokolwiek sztucznie, a Jorunn wyraźnie drgnęła. W domu u Zofii zawsze zwracano się do siebie bardziej bezpośrednio niż w domu doradcy finansowego Ingebrigtsena i jego małżonki.

- Przepraszam, Jorunn, ale uznałam, że też muszę pomóc w tej mistyfikacji.

- Powiesz mi, o co chodzi?

- Jeśli mnie odprowadzisz do domu. To nie nadaje się dla uszu doradców finansowych ani podstarzałych lalek Barbie.

- Jesteś wstrętna! Uważasz, że lepsze jest rozpadające się małżeństwo, które wypędza jedną ze stron na morze?

- Na pewno nie. Ale prawie nie spałam dziś w nocy. W dodatku zaczynani się zastanawiać, czy przypadkiem Hilda nie widzi wszystkiego, co robimy.

- Chcesz powiedzieć, że ona jest jasnowidzem?

- Może tak, a może nie.

Widać było wyraźnie, że Jorunn bynajmniej nie jest zachwycona całą tą atmosferą tajemniczości.

- Ale to i tak nie wyjaśnia, dlaczego jej ojciec wysyła zwariowane kartki do opuszczonej chałupy w lesie.

- Przyznaję, że to słaby punkt.

- Zdradzisz mi w końcu, gdzie byłaś?

Zofia wreszcie opowiedziała wszystko, nawet o tajemniczym kursie filozofii. Przyjaciółka musiała przedtem złożyć uroczystą przysięgę, że dochowa tajemnicy.

Długo szły w milczeniu.

- Nie podoba mi się to - oświadczyła w końcu Jorunn, gdy już zbliżały się do ulicy Koniczynowej 3.

Zatrzymała się przy furtce prowadzącej do ogrodu Zofii i oświadczyła, że zawraca.

- Tu nie ma nic do podobania. Filozofia to nie jest wcale, ot taka sobie niegroźna zabawa towarzyska. Dotyczy tego, kim jesteśmy i skąd pochodzimy. Uważasz, że wystarczająco nas tego uczą w szkole?

- Na takie pytania nikt i tak nie zna odpowiedzi.

- Nie uczymy się nawet zadawać takich pytań.

 

Kiedy Zofia weszła do kuchni, sobotnia legumina stała na stole. Nie padł żaden komentarz o tym, że nie zatelefonowała od Jorunn.

Po jedzeniu Zofia oświadczyła, że chce się zdrzemnąć. Przyznała się, że u Jorunn prawie nie spała. Po noclegu u przyjaciółki nie było to wcale takie dziwne.

Zanim się położyła, stanęła przed lustrem w mosiężnych ramach, które przed kilkoma dniami zawiesiła na ścianie. Najpierw zobaczyła tylko odbicie własnej twarzy, bladej i wymęczonej. Ale potem nagle z tyłu pojawił się bardzo niewyraźny zarys jakiejś innej twarzy.

Zofia kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Nie wolno mi niczego sobie wmawiać, powtarzała w duchu.

Wyraźnie widziała swoją pobladłą twarz, obramowaną czarnymi włosami, które za nic nie dawały się ułożyć w inną fryzurę niż w naturalne „proste włosy”. Ale gdzieś za tą twarzą czaił się obraz jakiejś innej dziewczynki.

Nagle obca dziewczynka energicznie zamrugała obojgiem oczu, jak gdyby chciała zasygnalizować, że naprawdę znajduje się tam, po drugiej stronie. Trwało to zaledwie kilka sekund i obca dziewczynka zniknęła.

Zofia usiadła na łóżku. Nie miała wątpliwości, że w lustrze zobaczyła twarz Hildy. Kiedyś, przez parę krótkich sekund, widziała jej zdjęcie w legitymacji szkolnej w Chacie Majora. To było zdjęcie tej samej dziewczynki, którą ujrzała teraz w lustrze.

Czy to nie dziwne, że takie tajemnicze historie przytrafiały się jej zawsze, kiedy padała ze zmęczenia? Później musiała zadawać sobie pytanie, czy wszystko to po prostu jej się nie przyśniło.

Zofia położyła ubranie na krześle i wsunęła się pod kołdrę. Zasnęła, ledwie przyłożyła głowę do poduszki. Przyśnił jej się niezwykle realny, wyraźny sen.

Śniło jej się, że stoi w dużym ogrodzie, dochodzącym do czerwonej szopy. Na pomoście przy szopie siedziała jasnowłosa dziewczynka wpatrując się w morze. Zofia podeszła do niej i usiadła. Tamta jednak wydawała się jej nie zauważać. „Mam na imię Zofia!” - przedstawiła się, ale dziewczynka najwyraźniej jej nie widziała ani nie słyszała. „Jesteś chyba głucha i ślepa” - powiedziała Zofia i dziewczynka chyba rzeczywiście była głucha na jej słowa. Nagle Zofia usłyszała jakiś głos, który wołał: „Hilduniu”. Dziewczynka zerwała się z pomostu i popędziła w stronę domu, a to znaczyło, że nie mogła być ani głucha, ani ślepa. Od strony domu biegł jej na spotkanie mężczyzna w średnim wieku, w mundurze i niebieskim berecie. Dziewczynka rzuciła mu się na szyję, mężczyzna kilka razy okręcił ją w kółko. Zofia zorientowała się, że na pomoście, w miejscu, gdzie siedziała dziewczynka, leży złoty krzyżyk. Wzięła go do ręki i w tej samej chwili się obudziła.

Zofia spojrzała na zegarek. Spała przez kilka godzin. Usiadła na łóżku i zaczęła rozpamiętywać niezwykły sen. Był tak wyraźny, tak prawdziwy, jakby rzeczywiście wszystko to przeżyła. Zofia była pewna, że dom i przystań, które widziała we śnie, gdzieś naprawdę istnieją. Czy całe otoczenie nie przypominało obrazka, który widziała w Chacie Majora? W każdym razie nie miała wątpliwości, że dziewczynką była Hilda Moller Knag, a mężczyzną, jej ojciec powracający z Libanu. We śnie przypominał nieco Alberta Knoxa...

Zofia wstała i zaczęła ścielić łóżko, a wtedy pod poduszką odkryła złoty łańcuszek z krzyżykiem. Na tylnej stronie krzyżyka wygrawerowano trzy litery: „HMK”.

Zofii nie pierwszy raz śniło się, że znalazła skarby. Pierwszy raz jednak udało jej się wyrwać je ze snu.

- Cholera! - powiedziała głośno do siebie.

Ogarnęła ją taka złość, że nie patrząc rzuciła delikatny naszyjnik prosto do szafy, na półkę, gdzie leżała już jedwabna apaszka, biała podkolanówka i wszystkie pocztówki z Libanu.

 

W niedzielę rano, kiedy Zofia się obudziła, czekało już na nią obfite śniadanie: gorące bułeczki, sok pomarańczowy, jajka i sałatka włoska. Rzadko się zdarzało, by w niedzielę matka była na nogach wcześniej niż ona, a w takich razach za punkt honoru uważała przyrządzenie wystawnego śniadania, zanim obudzi Zofię.

Kiedy zjadły, matce przypomniało się:

- Po ogrodzie biega jakiś obcy pies. Od rana kręci się wokół starego żywopłotu. Nie wiesz, co on tu robi?

- Tak! - wykrzyknęła Zofia i w tym momencie ugryzła się w język.

- Był już tu kiedyś?

Zofia zdążyła już wstać i podejść do okna w salonie, które wychodziło na ogród. Było tak, jak myślała. Hermes ułożył się przy tajemniczym wejściu do Zaułka.

Co mogła powiedzieć? Nie zdążyła zaplanować żadnej odpowiedzi, a już matka stała przy niej.

- Powiedziałaś, że kiedyś już tu był?

- Na pewno zakopał jakąś kość, a teraz wrócił, żeby zabrać skarb. Psy też mają pamięć...

- Może masz rację. Z nas dwóch ty na pewno jesteś lepszym znawcą dusz zwierzęcych.

Zofia myślała gorączkowo.

- Zaprowadzę go do domu - oznajmiła wreszcie.

- Wiesz, gdzie on mieszka?

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

- Na pewno ma obrożę z adresem.

Parę minut później Zofia zbiegła do ogrodu. Hermes, gdy tylko ją zauważył, poderwał się i pędem ruszył do niej, jak szalony na nią skakał i machał ogonem.

- Hermes, dobry piesek - przywitała go Zofia.

Wiedziała, że matka stoi w oknie. Byle tylko nie wyszedł przez żywopłot! Ale pies ruszył ku żwirowanej alejce, przebiegł przez dziedziniec i skierował się do furtki.

Kiedy furtka już się za nimi zamknęła, Hermes pobiegł naprzód, cały czas utrzymując się o parę metrów przed Zofią. Szli drogą prowadzącą między willami. Nie tylko Zofia i Hermes wybrali się na niedzielną przechadzkę, ruchu na świeżym powietrzu zażywały całe rodziny. Zofia poczuła ukłucie zazdrości.

Od czasu do czasu Hermes oddalał się, żeby obwąchać innego psa albo coś wyjątkowo ciekawego na poboczu, ale na dźwięk komendy „do nogi!” stawiał się natychmiast u boku Zofii.

Wkrótce minęli dawne pastwisko, wielkie boisko sportowe i plac zabaw. Znaleźli się w okolicy, gdzie ruch był większy. Szli dalej w kierunku miasta szeroką brukowaną ulicą, którą jeździły trolejbusy.

Kiedy już byli w centrum, Hermes poprowadził Zofię przez Wielki Rynek i dalej ulicą Kościelną. Weszli do starej dzielnicy miasta, zabudowanej wielkimi kamienicami z przełomu wieków. Zbliżało się pół do drugiej.

Byli teraz na drugim końcu miasta. Zofia nie bywała tu zbyt często, ale w dzieciństwie odwiedzała starą ciotkę, mieszkającą przy jednej z tych ulic.

Wkrótce znaleźli się na niewielkim placyku otoczonym starymi kamienicami. Plac nazywał się Nowy Rynek, choć wszystko tu było takie stare. Ale przecież i samo miasto było stare, założono je w średniowieczu.

Hermes skierował się do bramy numer 14 i tu czekał, aż Zofia otworzy drzwi. Dziewczynka czuła, jak kręci ją w żołądku.

Na klatce schodowej wisiały równiutkie rzędy zielonych skrzynek na listy. Zofia zobaczyła, że do jednej ze skrzynek w najwyższym rzędzie przyklejona jest pocztówka. Na kartce widniał stempel listonosza: „Adresat nieznany!”. A adresat... „Hilda Moller Knag, Nowy Rynek 14...” Data na stemplu pocztowym - 15/6. Do tego dnia pozostawało jeszcze ponad dwa tygodnie, ale listonosz najwidoczniej nie zwrócił na to uwagi.

Zofia odczepiła kartkę od skrzynki i przeczytała:

 

Kochana Hildo!

Zofia idzie teraz do domu nauczyciela filozofii. Niedługo skończy piętnaście lat, ale Ty miałaś piętnaste urodziny już wczoraj. A może to dzisiaj, córeczko? Jeśli to dzisiaj, to pora musi już być późna. Ale nasze zegarki nie zawsze chodzą tak samo. Jedno pokolenie się starzeje, podczas gdy inne dopiero się rodzi. A historia i tak kroczy własnym torem. Czy myślałaś kiedykolwiek o tym, że historię Europy da się porównać z życiem człowieka? Starożytność to dzieciństwo Europy. Później długie średniowiecze - to okres szkolny. A potem przychodzi renesans. Koniec szkoły, a młoda Europa wprost kipi z niecierpliwości, by używać życia. Możemy nawet powiedzieć, że renesans to piętnaste urodziny Europy. Jest środek czerwca, moje dziecko, i „jak dobrze wcześnie wstać wiosną lat!”.

PS Przykro mi, że zgubiłaś swój złoty krzyżyk. Musisz się nauczyć lepiej pilnować swoich rzeczy.

 

Ucałowania,

 Tatuś, który jest tuż za rogiem

 

Hermes już wspinał się po schodach. Zofia zabrała pocztówkę i ruszyła za nim. Musiała biec, by dotrzymać mu kroku, merdał ogonem jak oszalały. Minęli pierwsze, drugie, trzecie i czwarte piętro. Stąd w górę prowadziły już tylko wysokie stopnie. Chyba nie szli aż na sam dach? Ale Hermes piął się dalej w górę. Zatrzymał się dopiero przy wąskich drzwiach, w które zaczął drapać pazurami.

Zaraz też Zofia usłyszała wewnątrz odgłos zbliżających się kroków. Drzwi się otworzyły i stanął w nich Alberto Knox. Zmienił kostium, ale dzisiaj także się przebrał. Nosił białe podkolanówki, szerokie podkasane czerwone spodnie i żółty kubrak z mocno wywatowanymi ramionami. Przypominał Zofii dżokera z talii kart. O ile się nie myliła, był to typowy ubiór z okresu renesansu.

- Ty klaunie! - wykrzyknęła Zofia, odpychając go na bok i wchodząc do mieszkania.

I znów biedny nauczyciel filozofii padł ofiarą jej zakłopotania pomieszanego ze strachem. Umysł Zofii burzył się poza tym z powodu kartki, którą znalazła na klatce schodowej.

- Nie tak gwałtownie, moje dziecko - napomniał ją Alberto zamykając drzwi.

- Poczta, proszę - oznajmiła Zofia, podając mu pocztówkę, jakby to on był za nią odpowiedzialny.

Alberto przeczytał kartkę i pokręcił głową.

- On się robi coraz bezczelniejszy. Przekonasz się, że on nas wykorzystuje jako zabawkę na urodziny dla swojej córki.

Podarł kartkę na drobne kawałeczki i rzucił je do kosza na papiery.

- Na kartce napisane było, że Hilda zgubiła złoty krzyżyk - powiedziała Zofia.

- Widziałem.

- Ale ja znalazłam ten krzyżyk w domu, we własnym łóżku. Czy rozumiesz, w jaki sposób mógł tam trafić?

Alberto z powagą popatrzył jej w oczy.

- To może się wydawać niezwykłe, ale to tylko tania sztuczka, która nie kosztuje go ani odrobiny wysiłku. Skoncentrujmy się raczej na wielkim króliku wyciąganym z czarnego cylindra wszechświata.

Przeszli do salonu, najdziwniejszego ze wszystkich pokoi, jakie Zofia kiedykolwiek widziała.

Alberto zajmował duże mieszkanie na poddaszu. Dach opadał ukośnie, wycięto w nim okno, które przepuszczało ostre światło prosto z nieba. Ale w pokoju znajdowało się także drugie, które wychodziło na miasto. Przez nie Zofia mogła patrzeć na dachy starych kamienic.

Najbardziej jednak dziwiło Zofię to, co znajdowało się wewnątrz. Pokój zapełniały meble i przedmioty z najprzeróżniejszych epok. Kanapa, być może z lat trzydziestych, stary sekretarzyk z przełomu wieków, a jedno z krzeseł musiało sobie liczyć kilka setek lat. Ale meble to dopiero połowa. Na półkach i szafach tłoczyły się przemieszane ze sobą przedmioty ozdobne i użytkowe. Stare zegary i dzbanki, moździerze i retorty, noże i lalki, gęsie pióra i podpory na książki, oktanty i sekstanty, kompasy i barometry. Całą jedną ścianę pokrywały książki, ale nie takie, jakie można znaleźć w księgarni. Księgozbiór także reprezentował przekrój setek lat produkcji drukarskiej. Na ścianach wisiały rysunki i malowidła, niektóre powstałe w ciągu ostatnich dziesięcioleci, ale wiele było bardzo starych. Zauważyła też kilka map. Na jednej z nich fiord Sogne umieszczono w Trondelagu, a fiord Trondheim gdzieś daleko na północy.

Zofia stała oniemiała przez kilka dobrych minut. Kręciła głową na wszystkie strony, dopóki nie obejrzała pokoju ze wszystkich stron.

- Widzę, że zbierasz stare rupiecie - powiedziała w końcu.

- Zaraz, zaraz. Zastanów się, ile setek lat historii udało się ocalić w tym pokoju. Nie nazwałbym tego rupieciami.

- Prowadzisz antykwariat czy coś w tym rodzaju?

Na twarzy Alberta odmalował się smutek.

- Nie wszyscy mogą po prostu dać się unosić z prądem historii, Zosiu. Niektórzy muszą się zatrzymać i pozbierać to, co zostało na brzegu rzeki.

- Dziwne.

- Ale prawdziwe, moje dziecko. Żyjemy nie tylko w naszych własnych czasach. Dźwigamy także naszą historię. Pamiętaj, że wszystkie rzeczy, jakie widzisz w tym pokoju, lśniły niegdyś nowością. Tę małą drewnianą laleczkę z XVI wieku wyrzeźbiono, być może, na piąte urodziny jakiejś dziewczynki. Może zrobił ją jej stary dziadek... A później dziewczynka zmieniła się w nastolatkę, potem dorosła i wyszła za mąż. Może urodziła jej się córeczka i odziedziczyła lalkę. Kobieta zestarzała się i pewnego dnia odeszła. Owszem, żyła długo, ale odeszła na zawsze. I nigdy więcej nie powróci. W zasadzie złożyła na świecie zaledwie krótką wizytę. Za to jej lalka - patrz, stoi na półce.

- Kiedy mówisz w ten sposób, wszystko staje się takie smutne i podniosłe.

- Bo życie naprawdę jest smutne i podniosłe. Wpuszczeni jesteśmy do cudownego świata, spotykamy się tutaj, poznajemy, przez krótką chwilę przebywamy ze sobą. A później rozstajemy się i znikamy, równie nagle i niezrozumiale, jak się kiedyś pojawiliśmy.

- Czy mogę cię o coś zapytać?

- Przestaliśmy się już bawić w chowanego.

- Dlaczego przeniosłeś się do Chaty Majora?

- Po to, byśmy nie mieli do siebie tak daleko, kiedy porozumiewaliśmy się listownie. Wiedziałem, że ta stara chata stoi pusta.

- I tak po prostu się wprowadziłeś?

- I tak po prostu się wprowadziłem.

- To może potrafisz mi wyjaśnić, skąd ojciec Hildy wiedział, że tam jesteś?

- O ile mam rację, to on wie prawie wszystko.

- I tak nie rozumiem, jak można załatwić, żeby listonosz przynosił listy tak głęboko w las.

Alberto uśmiechnął się kpiąco.

- Nawet takie rzeczy to dla ojca Hildy bagatelka. Tani hokus-pokus, prostacki dowcip. Żyjemy być może pod najsurowszym nadzorem na świecie.

Zofia poczuła się głęboko dotknięta.

- Jeśli go kiedyś spotkam, to wydrapię mu oczy.

Alberto usiadł na kanapie. Zofia poszła za jego przykładem i usadowiła się w głębokim fotelu.

- Jedynie filozofia może przybliżyć nas do ojca Hildy - oświadczył. - Dzisiaj opowiem ci o renesansie.

- No to zaczynaj.

- Już wkrótce po śmierci Tomasza z Akwinu w jednorodnej kulturze chrześcijańskiej zaczęły rysować się pęknięcia. Filozofia i nauka coraz bardziej odrywały się od teologii kościelnej, ale to przyczyniło się także do rozluźnienia ścisłego dotąd związku wiary z rozumem. Coraz częściej napotykało się pogląd, że rozumem nie możemy zbliżyć się do Boga, gdyż mimo wszystko Bóg pozostaje niepojęty dla myśli. Dla człowieka najważniejsze nie jest zrozumienie chrześcijańskiego misterium, lecz poddanie się woli Bożej.

- Rozumiem.

- Ponieważ związek między wiarą i wiedzą nie był już tak ścisły, otworzyła się droga dla nowej metody naukowej i dla nowych religijnych prądów. W ten sposób dano podstawy dwóm ważnym przemianom w XV i XVI wieku, to znaczy renesansowi i reformacji.

- Weźmy się za te przemiany po kolei, po jednej.

- Renesans to szeroko rozumiany rozkwit kulturalny poczynając od końca XIV wieku. Rozpoczął się w północnych Włoszech, ale w XV i XVI wieku szybko rozprzestrzenił się na północ.

- Czy nie mówiłeś, że słowo „renesans” oznacza „odrodzenie”?

- Owszem, a odrodzić się miała kultura i sztuka antyku. Mówimy także o humanizmie renesansowym, ponieważ znów za punkt wyjścia przyjmowano człowieka, po długim okresie średniowiecza, które wszystkie strony życia stawiało w boskim świetle. Mottem stał się „powrót do źródeł”, co przede wszystkim oznaczało humanizm antyku. Odkopywanie starych rzeźb i antycznych rękopisów stało się nieomalże sportem. Modna zrobiła się też nauka greki. Umożliwiało to odrodzenie badań nad kulturą grecką. Studiowanie humanizmu greckiego miało też cel pedagogiczny. Studia przedmiotów humanistycznych dawały wykształcenie klasyczne i rozwijały to, co nazywamy „wartościami ludzkimi”. „Konie się rodzą - mówiono - ale ludzie się nie rodzą, oni się kształcą”.

- To znaczy, że musimy być dopiero wychowani na ludzi?

- Tak, taka była idea. Zanim jednak przyjrzymy się ideom humanizmu renesansowego, powiemy sobie co nieco o politycznym i kulturowym tle renesansu.

Alberto wstał z kanapy i zaczął chodzić po pokoju. Wskazał na jakiś bardzo wiekowy przedmiot, stojący na jednej z półek.

- Co to jest? - zapytał.

- Wygląda na jakiś stary kompas.

- Masz rację.

Teraz wskazał na strzelbę wiszącą na ścianie nad kanapą.

- A to?

- Stara strzelba.

- Dobrze, a to?

Alberto wyciągnął z półki wielką księgę.

- To jakaś stara książka.

- Mówiąc dokładniej, to inkunabuł.

- Inkunabuł?

- Właściwie to słowo oznacza „dzieciństwo”. Określa się nim książki, które zostały wydrukowane w dzieciństwie drukarstwa, czyli przed rokiem 1500.

- Czy ona naprawdę jest taka stara?

- Tak, taka stara. I właśnie te trzy wynalazki, które ci pokazałem, stały się ważnym przyczynkiem do nowych czasów, które nazywamy renesansem.

- Musisz mi to wyjaśnić dokładniej.

- Kompas ułatwił nawigację. Innymi słowy umożliwił podróże, których rezultatem stały się wielkie odkrycia geograficzne. Duże znaczenie miało także zastosowanie prochu, dzięki czemu Europejczycy osiągnęli przewagę militarną nad kulturami amerykańskimi i azjatyckimi. Ale i w Europie proch odegrał wielką rolę. Wynalezienie druku natomiast miało istotne znaczenie w propagowaniu nowych myśli humanistów okresu renesansu. Druk przyczynił się także do przełamania monopolu Kościoła na rozpowszechnianie wiedzy. Później pojawiały się coraz to inne instrumenty i pomoce naukowe, jednym z ważniejszych wynalazków była na przykład luneta. Dzięki niej zaistniały całkiem nowe warunki dla rozwoju astronomii.

- A skończyło się na rakietach i pojazdach lądujących na Księżycu?

- Zbyt szybko posuwasz się myślą naprzód. Ale prawdą jest, że w renesansie rozpoczął się proces, który w końcu zawiódł ludzi na Księżyc. No i do Hiroszimy i Czernobyla. Zaczęło się od przemian w dziedzinie kultury i ekonomii. Bardzo ważne było przejście od gospodarki naturalnej do gospodarki pieniężnej. Pod koniec średniowiecza nastąpił rozwój miast, w których kwitło rzemiosło i handel, pojawiły się nowe towary, gospodarka pieniężna i banki. Rosło w siłę mieszczaństwo, które uniezależniło się od warunków dyktowanych przez przyrodę. Zaspokojenie potrzeb życiowych można było osiągnąć dzięki pieniądzom. Rozwój w tym kierunku faworyzował indywidualność, fantazję i zdolności twórcze poszczególnych ludzi. Człowiekowi stawiano więc całkiem nowe wymagania.

- Przypomina to trochę powstawanie miast greckich dwa tysiące lat wcześniej.

- Masz rację. Opowiadałem ci, jak filozofia grecka oderwała się od mitycznego obrazu świata, związanego z kulturą wieśniaczą. Podobnie obywatele epoki renesansu zaczęli uwalniać się od panów feudalnych i władzy Kościoła. Nastąpiło to jednocześnie z ponownym odkryciem kultury greckiej, spowodowanym bliższymi kontaktami z Arabami w Hiszpanii i kulturą bizantyjską na Wschodzie.

- Trzy rzeki antyku znów popłynęły jednym wspólnym szerokim korytem.

- Widzę, że jesteś pilną uczennicą. Ale wystarczy już o tle renesansu. Powiem ci teraz o nowych myślach.

- Dobrze, zaczynaj. Ale muszę wrócić do domu na obiad.

Dopiero teraz Alberto znów usiadł na kanapie. Popatrzył Zofii prosto w oczy.

- Przede wszystkim renesans prowadził do nowego spojrzenia na człowieka. Renesansowi humaniści wyznawali całkiem nową wiarę w człowieka i jego wartość, co pozostawało w wyraźnej sprzeczności z tak powszechnym w średniowieczu jednostronnym podkreślaniem grzesznej natury ludzkiej. Teraz człowieka postrzegano jako coś nieskończenie wielkiego i wartościowego. Jedną z centralnych postaci renesansu był FICINO. To on wykrzyknął: „Poznaj samego siebie, o boski rodzie w człowieczym przebraniu!” Z kolei PICO DELLA MIRANDOLA napisał mowę O wielkości i godności człowieka. W średniowieczu byłoby to nie do pomyślenia. Poprzez całe średniowiecze w centrum zainteresowania był Bóg. Humaniści renesansu za punkt wyjścia przyjmowali człowieka.

- Ale tak samo postępowali filozofowie greccy.

- Dlatego właśnie mówimy o „odrodzeniu” humanizmu antycznego. Humanizm renesansowy jednak w większym stopniu, niż było to w antyku, cechował indywidualizm. Jesteśmy nie tylko ludźmi, jesteśmy także unikalnymi osobowościami. Taki pogląd mógł prowadzić do niepohamowanego wręcz czczenia geniuszu. Ideałem stał się „człowiek renesansu” - jak go dziś nazywamy - taki, który zajmuje się wszystkimi dziedzinami życia, sztuki i nauki. Nowy sposób patrzenia na człowieka wzbudził poza tym zainteresowanie anatomią ludzkiego ciała. Tak jak w antyku, zaczęto przeprowadzać sekcje zwłok, by dowiedzieć się, jak zbudowane jest ciało. Było to ważne zarówno dla nauk medycznych, jak i dla sztuki. W sztuce powszechne stało się znów przedstawianie nagiego ciała. Można powiedzieć, że nastąpiło to po tysiącletniej cnotliwości. Człowiek znów miał odwagę być sobą. Nie miał się dłużej czego wstydzić.

- To było oszołomienie - stwierdziła Zofia, pochylając się nad stolikiem, który oddzielał ją od filozofa.

- Bez wątpienia. Nowy pogląd na człowieka prowadził do nowego nastawienia do życia. Człowiek przestał istnieć tylko dla Boga. Bóg stworzył człowieka również dla samego człowieka. Dlatego ludzie mogą cieszyć się życiem doczesnym. A jeśli tylko człowiek może się swobodnie rozwijać, odkryje w sobie nieograniczone możliwości. Celem stało się przekroczenie wszelkich granic. I to także było nowością w stosunku do humanizmu antyku. Humaniści antyczni wskazywali wszak, że człowiek powinien zachować spokój ducha, umiar i opanowanie.

- A humaniści renesansowi stracili umiar?

- W każdym razie nie wykazywali się szczególnym umiarem. Mieli uczucie, że cały świat przebudził się ze snu. W ten sposób narodziła się silna świadomość epoki. W użycie weszło określenie „średniowiecze”, obejmujące stulecia dzielące nowe czasy od antyku. We wszystkich dziedzinach nastąpił wyjątkowy rozkwit. Dotyczyło to zarówno sztuki, architektury, literatury, muzyki, filozofii i nauki. Wspomnę o konkretnym przykładzie. Mówiliśmy o starożytnym Rzymie, znanym pod dumnym określeniem „miasto miast” i „pępek świata”. W średniowieczu Rzym podupadł, w roku 1417 dawne milionowe miasto liczyło zaledwie 17 000 mieszkańców.

- Prawie tyle samo ludzi mieszka w Lillesand.

- Dla humanistów renesansowych celem kulturalno-politycznym stała się odbudowa Rzymu. Przede wszystkim rozpoczęto budowę wielkiej Bazyliki Świętego Piotra nad grobem apostoła. A jeśli chodzi o tę świątynię, zapomnijmy o tym, co nazywa się umiarem czy opanowaniem. W największy projekt budowlany świata zaangażowano wielu wybitnych przedstawicieli renesansu. Prace rozpoczęły się w roku 1506 i trwały przez sto dwadzieścia lat, a upłynąć musiało jeszcze lat pięćdziesiąt, zanim gotowy był cały Plac Świętego Piotra.

- To musi być ogromny kościół.

- Ma ponad 200 metrów długości, 130 metrów wysokości i powierzchnię ponad 16000 metrów kwadratowych. Ale dosyć o tym, na co porywali się ludzie renesansu. Wielkie znaczenie miał fakt, że renesans przyniósł nowe spojrzenie na przyrodę. Człowiek poczuł się na Ziemi jak ryba w wodzie. Życie doczesne przestało być tylko przygotowaniem do życia w niebie, a to pociągnęło za sobą całkiem nowy stosunek do świata fizycznego. Przyrodę traktowano jako coś pozytywnego. Wielu uważało również, że Bóg jest obecny w dziele stworzenia. Jest przecież nieskończony, a to znaczy, że jest wszędzie. Taki pogląd nazywany jest panteizmem. Filozofia średniowieczna często podkreślała, że pomiędzy Bogiem a dziełem stworzenia istnieje nieprzebyta przepaść. Teraz mówiło się, że natura jest boska, że jest „rozwinięciem” Boga. Tego rodzaju nowoczesne poglądy nie zawsze były łaskawie przyjmowane przez Kościół. Tragicznym tego wyrazem był los GIORDANA BRUNA. Twierdził on nie tylko, że Bóg jest obecny w przyrodzie, lecz uważał także, że wszechświat jest nieskończony. Poniósł za to wielce surową karę. - Jaką?

- Został spalony na stosie, na Rynku Kwietnym w Rzymie w roku 1600...

- To wstrętne... i głupie. I to nazywasz humanizmem?

- Nie, nie. To Bruno był humanistą, a nie jego oprawcy. Ale w renesansie kwitł także „antyhumanizm”. Mam tu na myśli autorytarną władzę Kościoła i państwa. W renesansie odbywały się procesy czarownic, płonęły stosy, na których palono heretyków, kwitła magia i przesądy, toczono krwawe wojny religijne, no i dokonał się brutalny podbój Ameryki. Ale humanizm zawsze miał mroczne tło. Żadne epoka nie jest dobra ani zła. Dobro i zło są jak dwie nitki wątku, którym tkane są całe dzieje ludzkości. Bardzo często splatają się ze sobą. Dotyczy to także kolejnego hasła - nowej metody naukowej, którą także przyniósł renesans.

- Czy w tym czasie wybudowano pierwsze fabryki?

- Nie, nie tak od razu. Ale podstawą całego rozwoju techniki, który nastąpił w późniejszych epokach, była nowa metoda naukowa. Myślę tu o całkiem odmiennym spojrzeniu na naukę. Techniczne owoce nowej metody pojawiły się dopiero z czasem.

- Na czym polegała ta nowa metoda?

- Przede wszystkim na badaniu przyrody własnymi zmysłami. Już w XIV wieku rozlegały się ostrzeżenia przed ślepą wiarą w dawne autorytety, takie jak kościelne dogmaty i filozofia przyrody Arystotelesa. Ostrzegano także przed przyjmowaniem za pewnik, że każdy problem da się rozwiązać jedynie dzięki samym przemyśleniom. Przez całe średniowiecze dominowała właśnie przesadna wiara w znaczenie rozumu. Teraz zaczęto twierdzić, że każde badanie przyrody musi opierać się na obserwacji, doświadczeniu i eksperymencie. Nazywamy to metodą empiryczną.

- A to znaczy?

- To znaczy, że wiedzę o świecie buduje się na własnych doświadczeniach, a nie zakurzonych zwojach pergaminu lub myślach powstałych w mózgu. W starożytności również stosowano metodę empiryczną, wiele istotnych obserwacji przyrody zebrał przede wszystkim Arystoteles. Jednakże systematyczne eksperymenty były czymś całkiem nowym.

- Ale przecież oni nie mieli takich aparatów jak dzisiaj?

- Nie, nie mieli oczywiście maszyn liczących ani elektronicznych wag. Ale mieli matematykę i zwykłe wagi. Podkreślano teraz, jak ważne jest wyrażanie obserwacji naukowych w dokładnym, matematycznym języku. „Zmierz to, co się da zmierzyć, i spraw, by to, czego się nie da zmierzyć, dało się zmierzyć” - powiedział GALILEO GALILEI (Galileusz), jeden z najwybitniejszych uczonych XVII wieku. Powiedział także, że „księgę natury napisano językiem matematyki”.

- I dzięki tym wszystkim eksperymentom i pomiarom droga do nowych wynalazków stanęła otworem?

- Pierwszą fazą była nowa metoda naukowa. Otworzyła ona drogę rewolucji technicznej, dzięki której pojawiły się wszystkie wynalazki. Można powiedzieć, że ludzie zaczęli przekraczać ograniczenia, jakie stawiała przyroda. Człowiek przestał być jedynie jej częścią. Przyszedł czas, by zacząć ją wykorzystywać. „Wiedza to potęga” - powiedział angielski filozof FRANCIS BACON. Podkreślił więc praktyczne korzyści płynące z wiedzy, a to było coś zupełnie nowego. Człowiek zaczął ingerować w naturę i ujarzmiać ją.

- Ale nie tylko w pozytywnym znaczeniu?

- Nie, ale mówiliśmy już o tym, że nici dobra i zła stale przeplatają się we wszystkim, co robi człowiek. Przełom techniczny, który rozpoczął się w renesansie, doprowadził do powstania maszyn włókienniczych i bezrobocia, do nowych praktycznych urządzeń, takich jak pralki i lodówki, ale i do zanieczyszczenia i zaśmiecenia środowiska. W obliczu wielkich zagrożeń ekologicznych, jakie obserwujemy dzisiaj, wiele osób uważa rewolucję techniczną za niebezpieczne zboczenie z drogi wyznaczonej przez naturę. Wskazuje się na to, że ludzie uruchomili proces, którego sami nie potrafią już kontrolować. Optymiści natomiast uważają, że nadal przeżywamy dzieciństwo techniki. Cywilizacja techniczna cierpi na choroby wieku dziecięcego, ale z czasem ludzie nauczą się panować nad naturą, nie zagrażając przy tym jej życiu.

- A co ty sam o tym myślisz?

- Że być może rację mają obie strony. W niektórych dziedzinach ludzie powinni przestać ingerować w przyrodę, w innych możemy to robić z powodzeniem. Pewne jest w każdym razie, że nie ma powrotu do średniowiecza. Od czasów renesansu człowiek nie jest tylko częścią dzieła stworzenia. Sam zaczął ingerować w przyrodę i formować ją według własnych wyobrażeń. Mówi nam to także co nieco o tym, jak zadziwiającą istotą jest człowiek.

- Byliśmy już na Księżycu. W średniowieczu nikt pewnie nawet by nie przypuszczał, że to w ogóle możliwe?

- O, tego możesz być całkiem pewna. A to przenosi nas od razu do nowego obrazu świata. Przez cały okres średniowiecza ludzie chodzili pod niebem, patrzyli na słońce, księżyc, gwiazdy i planety. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że Ziemia jest centrum wszechświata. Żadne obserwacje nie podały w wątpliwość twierdzenia, że Ziemia pozostaje w spoczynku, a „ciała niebieskie” obracają się dookoła niej. Nazywamy to „geocentrycznym obrazem świata”, a to znaczy, że wszystko krąży wokół Ziemi. Chrześcijańskie wyobrażenie Boga królującego nad ciałami niebieskimi przyczyniało się do utrzymania takiego obrazu świata.

- Chciałabym, żeby to wszystko naprawdę było takie proste.

- Ale w roku 1543 ukazała się nieduża książeczka pod tytułem O obrotach ciał niebieskich. Napisał ją polski astronom KOPERNIK, który zmarł w dniu wydania swego dzieła. Kopernik twierdził, że to nie Słońce krąży wokół Ziemi, lecz odwrotnie, a w każdym razie obserwacje ciał niebieskich wskazują, że jest to możliwe. Jego zdaniem ludzie sądzą, że Słońce krąży wokół Ziemi, dlatego że Ziemia obraca się wokół własnej osi. Napisał, że wszystkie obserwacje ciał niebieskich łatwiej jest zrozumieć, kiedy założy się, że Ziemia i inne planety krążą wokół Słońca po torach w kształcie okręgu. Nazywamy to heliocentrycznym obrazem świata, a to znaczy, że wszystko kręci się wokół Słońca.

- I taki obraz świata jest właściwy?

- Niezupełnie. Jego najważniejszy element, czyli to, że Ziemia krąży wokół Słońca, jest oczywiście prawdziwy. Ale Kopernik twierdził także, że Słońce jest centralnym punktem wszechświata. Dzisiaj wiemy, że Słońce jest jedną z niezliczonych gwiazd i że wszystkie gwiazdy wokół nas tworzą tylko jedną z wielu miliardów galaktyk. Kopernik uważał poza tym, że Ziemia i inne planety poruszają się wokół Słońca po torach w kształcie okręgu.

- A to się nie zgadza?

- Nie, jeśli chodzi o nich po okręgu, Kopernik nie miał żadnych innych przesłanek poza dawnym przekonaniem, że ciała niebieskie są dokładnie okrągłe i poruszają się po okręgu po prostu dlatego, że są „niebieskie”. Już bowiem od czasów Platona kulę i okrąg uważano za idealne figury geometryczne. Ale na początku XVII wieku niemiecki astronom JOHANNES KEPLER przedstawił rezultaty dokładnych obserwacji, wykazujące, że planety poruszają się po elipsach - czyli torach owalnych, przy czym Słońce znajduje się w jednym z ognisk elipsy. Stwierdził poza tym, że prędkość planet jest największa, gdy znajdują się najbliżej Słońca, czyli planeta porusza się po swoim torze tym wolniej, im dalej jest od Słońca. Dopiero on powiedział, że Ziemia jest taką samą planetą jak inne. Kepler uważał również, że takie same prawa fizyczne obowiązują w całym wszechświecie.

- Jak mógł być tego taki pewien?

- Mógł, ponieważ zbadał ruchy planet za pomocą zmysłów, zamiast ślepo ufać średniowiecznym przekazom. Mniej więcej współczesny Keplerowi był słynny włoski uczony Galileusz. Posługiwał się on do obserwacji ciał niebieskich lunetą. Obserwował kratery na Księżycu i stwierdził, że są tam, tak samo jak na Ziemi, góry i doliny. Galileusz odkrył także, że planeta Jowisz ma cztery księżyce, a więc Ziemia nie jest pod tym względem wyjątkiem. Najważniejsze jednak, że Galileusz jako pierwszy sformułował tak zwaną zasadę bezwładności.

- A co ona mówi?

- Galileusz sformułował ją w następujący sposób: „Bez działania siły ciało pozostaje w stanie spoczynku, jeżeli uprzednio spoczywało, albo porusza się po linii prostej ruchem jednostajnym, jeżeli uprzednio było w ruchu”.

- No cóż, może i tak.

- Ależ to była bardzo ważna obserwacja! Już od czasów starożytności jednym z głównych argumentów przeciwko hipotezie, że Ziemia obraca się wokół własnej osi, był fakt, iż kamień rzucony do góry spada na to samo miejsce, z którego go wyrzucono, a nie wiele metrów dalej.

- A dlaczego tak się nie dzieje?

- Kiedy siedzisz w przedziale jadącego pociągu i z ręki wypadnie ci jabłko, nie upadnie ono gdzieś za tobą, chociaż pociąg jest w ruchu. Upadnie prosto na podłogę. To właśnie z powodu bezwładności. Jabłko zachowuje dokładnie taką samą prędkość, jaką miało w chwili, gdy je upuszczałaś.

- Chyba już rozumiem.

- Co prawda w czasach Galileusza nie było pociągów. Ale kiedy toczysz kulę po podłodze i nagle ją puścisz...

- ...to kula poturla się dalej...

- ...bo prędkość pozostanie ta sama.

- Ale w końcu się zatrzyma, jeśli pokój będzie dostatecznie długi.

- To dlatego, że inne siły hamują ruch. Przede wszystkim hamuje podłoga, zwłaszcza jeśli jest zrobiona ze źle wyheblowanych desek. Ale poczekaj, zaraz ci coś pokażę.

Alberto Knox wstał i podszedł do starego sekretarzyka. Wyciągnął coś z jednej z szuflad. Położył to na stoliku przed Zofią. Była to po prostu zwykła drewniana deseczka grubości kilkunastu milimetrów z jednego końca, a z drugiego całkiem cieniutka. Obok deski, która zakryła niemal cały stolik, położył zieloną kamienną kulkę.

- To równia pochyła - oznajmił. - Jak sądzisz, co się stanie, gdy upuszczę kulkę z grubszego końca?

Zofia westchnęła zniecierpliwiona.

- Założę się o dziesięć koron, że stoczy się na stolik, a w końcu spadnie na podłogę.

- Zaraz zobaczymy.

Alberto upuścił kulkę i stało się dokładnie tak, jak przewidziała Zofia. Kulka stoczyła się na stolik, poturlała po blacie i z cichym stuknięciem uderzyła o podłogę, aż wreszcie zatrzymała się na progu przy wejściu.

- Imponujące - powiedziała Zofia.

- Prawda? Właśnie takie eksperymenty przeprowadzał Galileusz.

- Naprawdę był taki głupi?

- Spokojnie, spokojnie. Chciał zbadać wszystko własnymi zmysłami, a poza tym dopiero zaczynamy. Powiedz mi najpierw, dlaczego kulka stoczyła się z równi pochyłej.

- Zaczęła się toczyć, ponieważ jest ciężka.

- Dobrze. A czym właściwie jest ciężar, moje dziecko?

- Zadajesz niemądre pytania.

- Pytanie nie jest niemądre, jeśli nie potrafisz na nie odpowiedzieć. Dlaczego kulka stoczyła się na podłogę?

- Z powodu siły ciążenia.

- Świetnie, albo - jak to się inaczej nazywa - siły grawitacji. Ciężar ma więc związek z siłą ciążenia. To właśnie ta siła wprawiła kulkę w ruch.

Alberto zdążył już podnieść kulkę z podłogi i znów pochylił się nad równią.

- Spróbuję teraz potoczyć kulkę wzdłuż równi, ale w drugą stronę - powiedział. - Uważaj dokładnie, jak będzie się poruszać.

Schylił się jeszcze niżej i wycelowawszy spróbował pchnąć kulkę po pochylni skośnie w górę. Zofia zobaczyła, że kulka zaraz skręciła i znów stoczyła się z równi.

- Co się stało? - zapytał Alberto.

- Potoczyła się krzywo, bo płyta jest krzywa.

- Zaraz pomaluję kulkę flamastrem... i być może uda nam się dokładnie zaobserwować, co znaczy twoje „krzywo”.

Wyciągnął flamaster i całą kulkę zabarwił na czarno, po czym znów ją pchnął. Zofia mogła teraz zobaczyć dokładnie, jaką drogę kulka przebyła po równi, bo na desce zaznaczyła się czarna linia.

- Jak opiszesz ruch kulki? - zapytał Alberto.

- Jest wygięty... To jakby część okręgu.

- A widzisz!

Alberto popatrzył na nią i podniósł brwi.

- Chociaż właściwie to nie jest okrąg. Ta figura nazywa się parabolą.

- Może i tak, wszystko jedno.

- Ale dlaczego kulka porusza się właśnie w ten sposób?

Zofia zastanowiła się dobrze i w końcu powiedziała:

- Ponieważ płyta jest nachylona, kulkę ściągnęła na ziemię siła ciążenia.

- Proste, prawda? To dopiero sensacja. Sprowadzam przypadkową dziewczynkę tu do siebie na strych, a ona po jednej jedynej próbie dostrzega to samo, co kiedyś Galileusz.

Zaczął klaskać w dłonie. Zofia na moment przestraszyła się, że oszalał. Alberto mówił dalej:

- Widziałaś, co się dzieje, kiedy dwie siły wprawiają przedmiot w ruch. Galileusz odkrył, że to samo dotyczy na przykład kuli armatniej. Wystrzelona w powietrze, kontynuuje lot, ale w końcu zostaje przyciągnięta ku ziemi. Poruszać się będzie torem przypominającym drogę kulki po równi pochyłej. W czasach Galileusza było to nowe odkrycie. Arystoteles uważał, że pocisk wyrzucony w powietrze najpierw będzie poruszał się łagodnym łukiem, ale w końcu spadnie pionowo na ziemię. W rzeczywistości jest inaczej, ale nie można było wiedzieć, że Arystoteles się mylił, dopóki się tego nie zademonstrowało.

- Może i tak. Ale czy to takie ważne?

- Czy to ważne? Ogromnie! Ma to znaczenie wręcz kosmiczne, moje dziecko. Wśród wielu odkryć naukowych w dziejach ludzkości to należy do absolutnie najważniejszych.

- Zgaduję, że zaraz wytłumaczysz mi, dlaczego.

- Później pojawił się angielski fizyk ISAAC NEWTON, który żył w latach 1642 -1727. To on ostatecznie opisał Układ Słoneczny i ruch planet. Nie tylko przedstawił sposób, w jaki planety poruszają się wokół Słońca, lecz także dokładnie wyjaśnił, dlaczego tak się zachowują. Mógł tego dokonać nawiązując między innymi do tego, co odkrył Galileusz.

- Czy planety są kulami na równi pochyłej?

- W pewnym sensie tak. Ale poczekaj chwilę, Zosiu.

- Nie mam innego wyjścia.

- Już Kepler zauważył, że musi istnieć siła, która sprawia, że ciała niebieskie przyciągają się wzajemnie. Musi istnieć na przykład jakaś siła pochodząca od Słońca, utrzymująca planety na ich torach.

Taka siła może poza tym wyjaśnić, dlaczego planety poruszają się wokół Słońca tym wolniej, im bardziej się od niego oddalają. Kepler uważał także, że przypływ i odpływ - czyli podnoszenie się i opadanie powierzchni morza - musi wywoływać jakaś siła z Księżyca.

- I to jest prawda.

- Tak, to prawda. Ale Galileusz w to nie wierzył. Wyśmiał Keplera, który sądził, że Księżyc włada wodą. Galileusz odrzucał bowiem myśl, iż siły grawitacji mogą działać na tak wielkie odległości i pomiędzy różnymi ciałami niebieskimi.

- To znaczy, że się mylił.

- Tak, w tym punkcie się mylił. I jest to właściwie dość zdumiewające, bo przecież zajmował się siłą przyciągania ziemskiego i spadaniem ciał na ziemię. Obserwował poza tym, jak kilka sił może sterować ruchem jednego ciała.

- Wspomniałeś też coś o Newtonie.

- Tak, później przyszedł Newton. Sformułował on zasadę zwaną przez nas prawem powszechnego ciążenia. Prawo to mówi, że każdy przedmiot przyciąga każdy inny przedmiot z siłą, która jest tym większa, im większą masę mają przedmioty, i która zmniejsza się, gdy rośnie odległość między przedmiotami.

- Chyba rozumiem. Przyciąganie jest większe między dwoma słoniami niż między dwiema myszami. Większe jest też między dwoma słoniami w tym samym ogrodzie zoologicznym niż między słoniem indyjskim w Indiach i afrykańskim w Afryce, - Rzeczywiście, zrozumiałaś. A teraz najważniejsze: Newton stwierdził, że prawo przyciągania się mas - prawo grawitacji - jest uniwersalne. To znaczy, że działa wszędzie, także w przestrzeni kosmicznej i między ciałami niebieskimi. Podobno idea ta przyszła mu do głowy, kiedy siedział pod jabłonią. Zobaczył jabłko spadające z drzewa i zadał sobie pytanie, czy tak samo Księżyc jest przyciągany do Ziemi i czy właśnie dlatego Księżyc krąży wokół Ziemi przez całą wieczność.

- Sprytnie wymyślone. Ale mimo wszystko niezbyt sprytnie.

- Dlaczego, Zosiu?

- Jeśliby Księżyc był przyciągany do Ziemi tak jak jabłko, które spada z drzewa, w końcu spadłby na Ziemię, zamiast krążyć wokół niej jak kot koło spyrki...

- Powoli zbliżamy się do praw Newtona dotyczących ruchów planet. Jeśli chodzi o siłę, z jaką Ziemia przyciąga Księżyc, to w pięćdziesięciu procentach masz rację, a w pięćdziesięciu się mylisz. Dlaczego Księżyc nie spada na Ziemię, Zosiu? Bo prawdą jest, że przyciąganie Ziemi działa na Księżyc z ogromną siłą. Pomyśl tylko, jakiej siły potrzeba, by podnieść morze o metr albo dwa, kiedy jest przypływ.

- Nie, tego nie rozumiem.

- Pomyśl o równi pochyłej Galileusza. Co się stało, kiedy pchnąłem kulkę po równi w górę?

- Czy ruch Księżyca zależy od dwóch różnych sił?

- Właśnie. Kiedyś, kiedy powstawał system słoneczny, Księżyc został odrzucony daleko od Ziemi, wprawiła go w ruch bardzo gwałtowna siła. Ten ruch trwa przez całą wieczność, ponieważ Księżyc porusza się w próżni, nie napotykając żadnego oporu...

- Ale jest także przyciągany do Ziemi za sprawą grawitacji?

- Tak. Dlatego Księżyc będzie krążył wokół Ziemi.

- Czy to naprawdę takie proste?

- Tak, takie proste, i właśnie „prostota” była cechą myślenia Newtona. Wskazał on, że kilka zaledwie fizycznych praw obowiązuje w całym wszechświecie. W odniesieniu do ruchów planet sformułował jedynie dwa prawa natury, które wcześniej odkrył Galileusz. Jednym z nich było prawo bezwładności, które sam Newton wyraził w następujący sposób: „Każde ciało zachowuje swój stan spoczynku albo ruch jednostajnie prosty, dopóki nie zostanie zmuszone do opuszczenia tego stanu pod działaniem sił zewnętrznych”. Drugie prawo odkryte przez Galileusza dotyczyło kulek poruszających się po równi pochyłej: „Jeżeli na dane ciało działają jednocześnie dwie siły, to o jego ruchu decyduje ich wypadkowa i od niej zależy tor ruchu”.

- I w ten sposób Newton mógł wyjaśnić, dlaczego wszystkie planety krążą wokół Słońca.

- Właśnie tak. To, że wszystkie planety obiegają Słońce po torach eliptycznych, jest rezultatem złożenia dwóch różnych ruchów:

po pierwsze, ruchu jednostajnego liniowego, w który zostały wprawione, gdy tworzył się system słoneczny, a po drugie, ruchu ku Słońcu, będącego wynikiem grawitacji, czyli siły ciążenia.

- Bardzo sprytnie wymyślone.

- Można to i tak określić. Newton stwierdził, że te same zasady ruchu ciał dotyczą całego wszechświata. Tym samym usunął z drogi dawne średniowieczne przekonanie, że „w niebie” obowiązują inne prawa niż tu, na Ziemi. Heliocentryczny obraz świata uzyskał ostateczne potwierdzenie i ostateczne wyjaśnienie.

Alberto wstał i schował równię pochyłą do szuflady, z której ją wyjął. Schylił się, podniósł z podłogi kulkę, aleją położył na stoliku.

Zofia pomyślała sobie, że niezmiernie dużo dała im zwykła, ukośnie ścięta drewniana deseczka i mała kulka do zabawy. Wpatrywała się w zieloną kulkę, ciągle jeszcze przyczernioną flamastrem, i przyszedł jej na myśl ziemski glob. Zapytała:

- I ludzie po prostu musieli pogodzić się z myślą, że żyją na całkiem przypadkowej planecie, gdzieś w ogromnym wszechświecie?

- Owszem, prawdą jest, że nowy obraz świata był dla wielu niezwykle przykrym przeżyciem. Można tę sytuację porównać do tego, co działo się później, gdy Darwin ogłosił, że człowiek wywodzi się od zwierząt. W obu przypadkach Kościół wyraził zdecydowany sprzeciw.

- To akurat świetnie rozumiem. No bo, gdzie w tym wszystkim podział się Bóg? Wszystko było prostsze, kiedy Ziemia znajdowała się w centrum, a Bóg i ciała niebieskie umieszczone były piętro wyżej.

- Nie to jednak okazało się największym wyzwaniem. Kiedy Newton wykazał, że te same prawa fizyczne dotyczą całego wszechświata, można by przypuszczać, że tym samym podważył wiarę we wszechmoc Boga. Ale wiara samego Newtona wcale się nie zachwiała. Potraktował on prawa natury jako świadectwo istnienia potężnego, wszechmogącego Boga. Gorzej natomiast było z obrazem człowieka.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Od czasów renesansu człowiek musiał przywyknąć do myśli, że żyje na przypadkowej planecie, zawieszonej gdzieś w wielkim wszechświecie. Nie wiem, czy do dzisiaj zdołaliśmy się z tym pogodzić. Ale już w renesansie znaleźli się ludzie, którzy twierdzili, że wobec tego człowiek zajmuje teraz bardziej centralne miejsce, niż było to wcześniej.

- Nie rozumiem.

- Przedtem Ziemia była środkiem świata. Kiedy jednak astronomowie pokazali, że we wszechświecie nie ma żadnego środka, nagle pojawiło się tyle środków, ilu było ludzi.

- Teraz już pojmuję.

- Renesans prowadził także do nowego stosunku do Boga. Kiedy z czasem filozofia i nauka oderwały się od teologii, narodziła się nowa chrześcijańska pobożność. A potem nastąpił renesans, który przyniósł indywidualistyczny pogląd na człowieka. Miało to wielkie znaczenie dla wiary. Od stosunku do Kościoła jako organizacji ważniejszy stał się osobisty stosunek do Boga pojedynczego człowieka.

- Na przykład osobista wieczorna modlitwa?

- I to także. W średniowiecznym Kościele katolickim liturgia łacińska i obrzędowe modlitwy podczas nabożeństw były kręgosłupem życia religijnego. Biblię czytali jedynie księża i mnisi, dostępna była bowiem tylko jej łacińska wersja. Ale od czasów renesansu zaczęto tłumaczyć Biblię z hebrajskiego i greki na języki narodowe. Było to ważne dla prądu, który nazywamy reformacją.

- Marcin Luter...

- Owszem. LUTER był ważny, ale on nie był jedynym reformatorem. Byli także tacy reformatorzy, którzy pozostali przy Kościele rzymskokatolickim. Jednym z nich był ERAZM Z ROTTERDAMU.

- Luter zerwał z Kościołem katolickim, bo nie chciał kupować odpustów?

- Tak, ale sprawa dotyczyła czegoś znacznie ważniejszego. Według Lutra, by otrzymać Boże wybaczenie, człowiek nie musi wcale podporządkować się Kościołowi i księżom. W jeszcze mniejszym stopniu odpuszczenie grzechów zależy od kupowania odpustów. Zresztą tak zwany handel odpustami został zabroniony w Kościele katolickim od połowy XVI wieku.

- Myślę, że Bóg się z tego ucieszył.

- Luter nie zgadzał się z wieloma obrzędami katolickimi i prawdami wiary, które nagromadziły się w historii Kościoła w ciągu średniowiecza. Pragnął wrócić do pierwotnego chrześcijaństwa, takiego, o jakim mówi Nowy Testament. „Samo Pismo” - głosił. Z tym mottem Luter pragnął wrócić do źródeł chrześcijaństwa, tak jak humaniści renesansowi pragnęli powrotu do antycznych źródeł sztuki i kultury. Przełożył Biblię na niemiecki, dając tym samym początek niemieckiemu piśmiennictwu. Każdy mógł teraz czytać Biblię i być w pewnym sensie kapłanem dla siebie.

- Swym własnym księdzem? Czy to nie lekka przesada?

- Uważał, że księża nie zajmują żadnej szczególnej pozycji wobec Boga. W parafiach luterańskich z powodów praktycznych zatrudniano pastorów, którzy odprawiali nabożeństwa i zajmowali się sprawami kościoła w ramach codziennych zajęć, ale Luter był zdania, że człowiek otrzymuje Boskie przebaczenie i zostaje zbawiony od grzechów wcale nie przez kościelne obrzędy. Twierdził, że zbawienie otrzymuje się „gratis”, tylko dzięki wierze. Do takiego wniosku doszedł studiując Biblię.

- A więc Luter także był typowym człowiekiem renesansu?

- I tak, i nie. W sposób typowo renesansowy postrzegał pojedynczego człowieka i wagę jego osobistego stosunku do Boga. Później nauczył się greki i mając trzydzieści pięć lat rozpoczął mozolną pracę przekładania Biblii. Również fakt, że łacinę zastąpił językiem narodowym, był typowy dla renesansu. Luter jednak nie był humanistą jak Ficino czy LEONARDO DA VINCI. Przeciwstawiali mu się także tacy humaniści jak Erazm z Rotterdamu, uważając jego pogląd na człowieka za zbyt negatywny. Luter podkreślał bowiem, że człowiek po grzesznym upadku pierwszych rodziców jest całkiem zepsuty. I może stać się „sprawiedliwym” tylko dzięki łasce Bożej. Losem grzeszników jest śmierć.

- Owszem, to zabrzmiało dość ponuro.

Alberto Knox wstał. Podniósł ze stołu zieloną kulkę i schował ją do kieszonki na piersi.

- Już po czwartej! - wykrzyknęła Zofia.

- Następną wielką epoką w historii ludzkości jest barok. Ale to zostawimy sobie na inny dzień, droga Hildo.

- Co ty powiedziałeś?

Zofia gwałtownie zerwała się z fotela.

- Powiedziałeś: „Droga Hildo!”

- Paskudne przejęzyczenie.

- Ale takie przejęzyczenia nigdy nie są przypadkowe.

- Może masz i rację. Wygląda na to, że ojciec Hildy zaczął nam wkładać słowa w usta. Podejrzewam, że wykorzystuje sytuację, kiedy jesteśmy zmęczeni, bo wtedy trudniej nam się bronić.

- Powiedziałeś, że nie jesteś ojcem Hildy. Przysięgnij, że to najprawdziwsza prawda!

Alberto pokiwał głową.

- A czy to ja jestem Hildą?

- Jestem już zmęczony, Zosiu. Siedzieliśmy ponad dwie godziny i prawie cały czas tylko ja mówiłem. Miałaś chyba wrócić do domu na obiad.

Zofia odniosła wrażenie, że Alberto prawie ją wyrzuca. Wyszła do przedpokoju zastanawiając się, dlaczego tak się przejęzyczył. Alberto odprowadził ją do drzwi.

Pod niewielkim wieszakiem, zawieszonym dziwnymi ubraniami, przypominającymi kostiumy teatralne, spał rozciągnięty Hermes. Alberto ruchem głowy wskazał psa i powiedział:

- On po ciebie przyjdzie.

- Dziękuję za dzisiejszy dzień.

Podskoczyła i mocno uścisnęła Alberta.

- Jesteś najlepszym i najmilszym nauczycielem filozofii - oświadczyła.

Otworzyła drzwi na klatkę schodową; kiedy je zamykała za sobą, Alberto powiedział:

- Niedługo znów się zobaczymy, Hildo.

Znowu: Hildo!

Alberto, ten drań, znów się przejęzyczył! Zofia miała ochotę zapukać do niego jeszcze raz, ale coś ją powstrzymało.

Na ulicy przypomniało jej się, że nie ma przy sobie ani grosza i wobec tego całą długą drogę do domu będzie musiała przejść piechotą. Cholera! Jeśli nie stawi się w domu koło szóstej, matka na pewno będzie wystraszona i zła.

Uszła zaledwie kilka metrów, kiedy na chodniku dostrzegła dziesięciokoronówkę. Bilet na autobus z przesiadką kosztował dokładnie dziesięć koron.

Zofia poszukała przystanku i zaczekała na autobus, który jechał na Wielki Rynek. Stamtąd miała drugi, który zawiezie ją prawie do samego domu.

Dopiero kiedy stała na Wielkim Rynku, czekając na następny autobus, uświadomiła sobie, ile miała szczęścia znajdując dychę akurat wtedy, gdy tak jej potrzebowała.

A może to ojciec Hildy ją tam umieścił? On był przecież mistrzem w lokowaniu rozmaitych przedmiotów w najbardziej zaskakujących miejscach.

Ale jak mógł tego dokonać, jeżeli jest w Libanie?

I dlaczego Alberto się przejęzyczył? I to nie raz, lecz dwa razy.

Zofia poczuła, jak dreszcze przebiegły jej po plecach.