ROMANTYZM |
ROMANTYZM ...tajemna
droga wiedzie do wnętrza... Hilda
pozwoliła, by segregator osunął się jej z kolan na podłogę. W pokoju już
było jaśniej, niż kiedy się kładła. Popatrzyła na zegarek, dochodziła trzecia.
Odwróciła się na bok i ułożyła do snu. Zasypiając zastanawiała się, dlaczego
ojciec zaczął pisać o Czerwonym Kapturku i Kubusiu Puchatku... Następnego
dnia spała aż do jedenastej. Kiedy się obudziła, czuła, że musiała intensywnie
o czymś śnić, ale niczego nie pamiętała. Miała tylko wrażenie, jakby przeniosła
się w inną rzeczywistość. Zeszła na dół
i zrobiła sobie śniadanie. Matka, ubrana w niebieski kombinezon, szykowała się,
by pójść do szopy, gdzie zamierzała czyścić łódź. Żaglówka, nawet gdyby nie
miała być spuszczona na wodę, musiała być gotowa przed powrotem ojca z Libanu. - Może zejdziesz mi pomóc? - Najpierw muszę trochę poczytać. Później przyniosę ci herbatę i
drugie śniadanie. - Drugie śniadanie po południu? Hilda zjadła
i wróciła do swojego pokoju. Pościeliła łóżko, a potem usadowiła się wygodnie z
segregatorem na kolanach. Zofia
przemknęła się przez żywopłot i wkrótce stała już w ogrodzie, który kiedyś
przyrównała do ogrodu Edenu... Zobaczyła, że
po wieczornej burzy wszędzie pełno jest gałązek i liści. Miała wrażenie, że
między burzą, połamanymi gałązkami i faktem, że spotkała Czerwonego Kapturka i
Kubusia Puchatka, istnieje jakiś związek. Podeszła do
ogrodowej huśtawki i oczyściła ją z opadłych igieł i liści. Dobrze, że były na
niej plastykowe poduszki. Nie trzeba było wnosić ich do domu za każdym razem,
gdy niebo groziło choćby przelotnym deszczem. Dziewczynka
poszła do domu. Akurat wróciła matka, wkładała właśnie butelki z oranżadą do
lodówki. Na kuchennym stole stało udekorowane kremem ciasto w kształcie ósemki
i piramida z obwarzanków. - Będziesz miała gości? - zapytała Zofia, która prawie już zdążyła
zapomnieć, że są jej urodziny. - W przyszłą sobotę urządzamy wielkie przyjęcie w ogrodzie, ale
uznałam, że i dzisiaj także musimy zrobić coś ekstra. - To znaczy co? - Zaprosiłam Jorunn z rodzicami. Zofia wzruszyła ramionami. - No, dobrze! Wszystko mi jedno. Goście
przyszli trochę przed pół do ósmej. Wizyta przebiegała raczej sztywno, bo matka
Zofii rzadko spotykała się z rodzicami Jorunn. Wkrótce
dziewczynki poszły do pokoju Zofii, by ułożyć tekst zaproszenia na przyjęcie w
ogrodzie. Ponieważ miały zaprosić także Alberta Knoxa, Zofia wpadła na pomysł,
by zorganizować „przyjęcie filozoficzne”. Jorunn nie protestowała, bo przecież
miało to być święto Zofii, a poza tym „imprezy tematyczne” stały się ostatnio
dość modne. Wreszcie, po
dwóch godzinach, podczas których omal nie pękły ze śmiechu, udało im się
skomponować treść zaproszenia: Droga(i) …….. Zapraszamy
na filozoficzne przyjęcie w ogrodzie przy Koniczynowej 3, w sobotę, 23 czerwca
(wieczór świętojański) o godzinie 19.00. W czasie spotkania prawdopodobnie
rozwiążemy tajemnicę istnienia. Prosimy zabrać ze sobą ciepły sweter i
błyskotliwe pomysły, które pomogą w rychłym wyjaśnieniu zagadek
filozofii. Niestety, ze względu na niebezpieczeństwo pożaru w lesie nie wolno
palić ognisk, ale za to chorągwie fantazji będą mogły swobodnie łopotać. Wśród
zaproszonych będzie co najmniej jeden prawdziwy filozof. Przyjęcie jest imprezą
zamkniętą. (Prosimy o
nieinformowanie prasy!) Z
poważaniem Jorunn
Ingebrigtsen (komitet organizacyjny) i Zofia
Amundsen (gospodyni) Zeszły na
dół, do dorosłych, którzy rozmawiali teraz nieco swobodniej niż przed wyjściem
dziewczynek. Zofia podała matce wykaligrafowane zaproszenie. - Zamawiam osiemnaście kopii - oznajmiła. Już wcześniej zdarzało
się, że prosiła, by matka powieliła jej coś w pracy. Matka szybko
przeczytała zaproszenie i podała je doradcy finansowemu. - Zobaczcie państwo. Ona już zupełnie oszalała. - Ale to zapowiada się naprawdę ciekawie - powiedział doradca
finansowy, podając arkusik małżonce. - Sam bardzo chciałbym wziąć udział w tym
przyjęciu. Barbie też zdążyła już przeczytać zaproszenie, - Nie wytrzymam!
Czy my także możemy przyjść, Zosiu? - No, to wobec tego dwadzieścia kopii - powiedziała Zofia, biorąc
ich za słowo. - Zwariowałaś - syknęła Jorunn. Przed snem
Zofia długo wyglądała przez okno. Przypomniało jej się, jak kiedyś w ciemności
widziała zarys postaci Alberta. Od tego czasu minął już ponad miesiąc. Teraz
także było już późno, ale noc była jasna. Lato. Alberto dał
znak życia dopiero we wtorek rano. Zgłosił się telefonicznie, tuż po tym, jak
matka wyszła do pracy. - Zofia Amundsen. - Tu Alberto Knox. - Tak myślałam. - Przepraszam, że nie dzwoniłem wcześniej, ale intensywnie
pracowałem nad naszym planem. Tylko wtedy, gdy major w pełni koncentruje się na
tobie, mogę być sam i nic nie zakłóca mi pracy. - To dziwne. - Wtedy po prostu mogę się wymknąć. Nawet najlepsza służba
wywiadowcza świata ma swoje ograniczenia, kiedy pełni ją tylko jedna osoba...
Dostałem kartkę od ciebie. - Chciałeś powiedzieć zaproszenie. - Będziesz miała odwagę? - Odwagę? Na co? - Trudno przewidzieć, co może się zdarzyć na takim przyjęciu. - Przyjdziesz? - Oczywiście, że przyjdę. Ale przeczuwam jeszcze jeden kłopot. Czy
zastanawiałaś się nad tym, że wypada to akurat tego samego dnia, kiedy ojciec
Hildy wraca z Libanu? - Nie, nie pomyślałam o tym. - To nie może być zbieg okoliczności, że pozwolił ci urządzić filozoficzne
przyjęcie w ogrodzie akurat tego samego dnia, kiedy wraca do Bjerkely. - Jak już
mówiłam, wcale o tym nie pomyślałam. - Ale on pomyślał. No cóż, porozmawiamy jeszcze na ten temat. Czy
możesz przyjść do Chaty Majora teraz, przed południem? - Obiecałem, że powyrywam chwasty z kilku rabat. - No, to powiedzmy o drugiej. Zdążysz? - Przyjdę. Dzisiaj także
Alberto czekał na Zofię na progu. - Siadaj tutaj - zachęcił i od razu przystąpił do rzeczy. - Mówiliśmy
wcześniej o renesansie, baroku i oświeceniu. Dzisiaj porozmawiamy o romantyzmie,
który można określić jako ostatnią wielką epokę kulturalną w dziejach
Europy. Zbliżamy się do końca długiej historii, moje dziecko. - To romantyzm trwał aż tak długo? - Rozpoczął się u schyłku osiemnastego wieku i trwał do połowy
zeszłego stulecia. Po roku 1850 nie ma już właściwie sensu mówić o epokach
obejmujących literaturę, filozofię, malarstwo, naukę i muzykę. - Ale romantyzm był taką epoką? - Mówi się, że romantyzm był ostatnim „wspólnym nastawieniem” do
istnienia, wspólnym dla całej Europy. Rozpoczął się w Niemczech jako reakcja na
jednostronny kult rozumu w oświeceniu. Jakby po Kancie i jego chłodnym rozumie
młodzi Niemcy odetchnęli z ulgą. - Co czcili zamiast tego? - Nowe hasła to „uczucie”, „fantazja”, „przeżycie” i „tęsknota”.
Również niektórzy z myślicieli oświecenia podkreślali znaczenie uczucia -
zwłaszcza Rousseau - ale to było w ramach krytyki zbyt jednostronnego zwrócenia
się ku rozumowi. Teraz ten poboczny prąd stał się głównym nurtem w niemieckim życiu
kulturalnym. - Kant przestał już być tak bardzo popularny? - I tak, i nie. Wielu romantyków uważało się także za
spadkobierców Kanta. Kant stwierdził przecież, że istnieją granice tego, co
możemy wiedzieć o rzeczach samych w sobie. Z drugiej strony wskazał, jak ważny
jest wkład „ja” w poznanie. Teraz każdy miał absolutną swobodę, mógł bez
przeszkód dokonywać własnej interpretacji wszechświata. Romantycy wykorzystali
to, tworząc prawie nieograniczony kult „ja”. Prowadziło to również do
uwielbienia geniuszu artystycznego. - Czy wielu było takich geniuszy? - Jednym z przykładów może być BEETHOVEN. W jego muzyce
odnajdujemy osobę, która wyraża swe uczucia i tęsknoty. Kiedy tak na to
spojrzymy, widzimy, że Beethoven był „wolnym” artystą, w przeciwieństwie do
mistrzów baroku, takich jak na przykład BACH czy HAENDEL, którzy komponowali
swe dzieła na chwałę Boga, według bardzo surowych reguł. - Znam tylko
sonatę „Księżycową” i symfonię „Przeznaczenie - Więc wiesz, jak romantyczna jest „Księżycowa” i jak dramatyczne
napięcie wyraża Beethoven w V Symfonii. - Mówiłeś, że humaniści renesansu także byli indywidualistami. - Owszem, między renesansem i romantyzmem jest wiele podobieństw.
Jedną z cech wspólnych jest przekonanie o znaczeniu sztuki dla ludzkiego
poznania. I tu także Kant wtrącił swoje trzy grosze. W swej estetyce badał, co
się dzieje, kiedy zafascynuje nas coś pięknego, na przykład dzieło sztuki.
Kiedy oddajemy się kontemplacji dzieła sztuki bez żadnych innych odczuć poza
przeżyciem artystycznym, zbliżamy się także do „rzeczy samej w sobie”. - To znaczy, że artysta może przekazać coś, czego nie potrafią
wyrazić filozofowie? - Tak uważali romantycy. Zdaniem Kanta, artysta igra swobodnie ze
swą zdolnością poznania. Niemiecki poeta SCHILLER rozwinął myśl Kanta. Pisał
on, że działalność artysty jest jak zabawa, a człowiek jest wolny tylko wtedy,
gdy się bawi, bo wówczas tworzy własne prawa. Romantycy uważali, że tylko
sztuka może nas zbliżyć do tego, co „niewypowiedziane”. Niektórzy poszli o krok
dalej i przyrównali artystę do Boga. - No, bo przecież artysta tworzy własną rzeczywistość, tak jak Bóg
stworzył świat. - Mówiono, że artysta obdarzony jest tworzącą świat siłą wyobraźni.
W uniesieniu artystycznym przeżywa zatarcie granic między snem a
rzeczywistością. NOVALIS, jeden z młodych geniuszy, powiedział: „Świat staje
się snem, sen staje się rzeczywistością”. Był on twórcą powieści o czasach
średniowiecza, która nosiła tytuł Heinrich von Ofterdingen. Nie była
jeszcze ukończona, gdy jej autor zmarł w roku 1801, ale i tak miała ogromne znaczenie.
Opowiada o młodym Heinrichu, wyruszającym na poszukiwanie błękitnego kwiatu,
który raz ujrzał we śnie i od tej pory za nim tęskni. Angielski romantyk
COLERIDGE wyraził tę samą myśl w następujący sposób: Gdyby
człowiek mógł we śnie przejść przez raj i dostałby kwiat na dowód, że jego
dusza rzeczywiście tam była, i gdyby, przebudziwszy się, dostrzegł kwiat w swej
dłoni - ach,
co wtedy? - To piękne. - Tęsknota za czymś odległym, nieosiągalnym, była typowa dla
romantyków. Tęsknili oni za minionymi epokami, na przykład za średniowieczem,
które oceniano teraz znacznie pozytywniej niż w czasach oświecenia. Romantycy
tęsknili także do odległych kultur, na przykład do Orientu i jego mistyki.
Pociągała ich noc i szare światło świtu, stare ruiny i nadprzyrodzone zjawiska.
Interesowali się tym, co nazywamy „ciemną stroną bytu”, czyli tym, co mroczne,
straszne, tajemnicze. - Moim zdaniem to bardzo interesujący okres. Kim byli romantycy? - Romantyzm był zjawiskiem przede wszystkim miejskim. Właśnie w
pierwszej połowie ubiegłego stulecia w wielu miejscach w Europie, zwłaszcza w
Niemczech, rozkwitła kultura mieszczańska. Typowi romantycy to młodzi
mężczyźni, wielu z nich było studentami, choć prawdę powiedziawszy ze studiami szło
im o tyle, o ile. Zdecydowanie potępiali oni „mieszczański” światopogląd.
Nazywali na przykład policję czy gospodynie, u których mieszkali na stancji, „filisterskimi
mieszczuchami” albo wręcz wrogami. - Chyba nie miałabym odwagi być gospodynią romantyka. - Pokolenie, które w wiek młodzieńczy weszło około roku 1800, było
pierwszym pokoleniem romantyków i tę falę romantyzmu możemy nazwać pierwszym
buntem młodzieżowym w Europie. Wiele jest podobieństw między romantykami a
kulturą hippisowską 150 lat później. - Dzieci-kwiaty, długie włosy, brzdąkanie na gitarze i lenistwo? - Tak, mówiono, że „nieróbstwo jest ideałem geniusza, a lenistwo
romantyczną cnotą”. Obowiązkiem romantyka było chłonąć życie, a także oderwać
się od niego i zatopić w marzeniach. Codziennym sklepikarstwem niech się
zajmują „wygoleni mieszczanie - Czy Henrik Wergeland był romantykiem? - I WERGELAND, I WELHAVEN byli romantykami. Wergeland wyznawał
także wiele ideałów oświecenia, ale w jego stylu życia - charakteryzującym się
natchnionym, lecz chaotycznym buntem - odnaleźć można wszystkie typowe cechy romantyka.
Zwłaszcza jego marzycielskie miłości były typowe dla romantyzmu. Stella, do
której pisał swe wiersze miłosne, była równie odległa i nieosiągalna jak
błękitny kwiat Novalisa. Sam Novalis zaręczył się z dziewczyną, która miała
ledwie czternaście lat. Zmarła cztery dni po ukończeniu lat piętnastu, ale Novalis
przez całe życie nie przestał jej kochać. - Powiedziałeś, że zmarła cztery dni po tym, jak skończyła piętnaście
lat? - Tak... - Ja mam
piętnaście lat i cztery dni dzisiaj. - No tak, masz rację. - Jak miała na imię? - Sophie. - Co powiedziałeś? - Że miała... - Przerażasz mnie! Czy to może być przypadek? - Nie wiem, Zosiu. Ale ona naprawdę miała na imię Sophie. - Mów dalej! - Sam Novalis dożył zaledwie 29 lat. Był jednym z „młodych zmarłych”.
Wielu romantyków umierało młodo, najczęściej na gruźlicę. Niektórzy popełnili
samobójstwo... - To okropne! - Ci, którzy dożyli późniejszych lat, często koło trzydziestki przestawali
być romantykami. Niektórzy stali się konserwatywnymi mieszczanami. - A więc przechodzili do obozu wroga. - Może i tak.
Ale mówiliśmy o miłości romantycznej. Nieosiągalna miłość przedstawiona została
już przez GOETHEGO, w napisanej w formie listów powieści Cierpienia młodego
Wertera, która ukazała się w roku 1774. Opowieść kończy się tym, że młody
Werter strzela do siebie, ponieważ nie może dostać tej, którą kocha... - Czy trochę nie przesadził? - Okazało się, że liczba samobójstw po ukazaniu się powieści
gwałtownie wzrosła i przez pewien czas książka w Danii i Norwegii była
zakazana. Wyznawanie ideałów romantycznych nie zawsze więc było bezpieczne. W
grę wchodziły bardzo silne uczucia. - Kiedy mówisz „romantyk”, myślę o wielkich malowidłach,
pejzażach. Przed oczami stają mi tajemnicze lasy i dzika przyroda, spowita w
opary mgły. - Jedną z
najważniejszych cech romantyzmu była właśnie tęsknota za przyrodą i mistyka
natury. A jak już mówiliśmy, takie zjawisko nie rodzi się na wsi. Pamiętasz
może lansowane przez Rousseau hasło „powrotu do natury”. Dopiero w romantyzmie
naprawdę nabrało ono wyrazu. Romantyzm reprezentował także reakcję na
mechanistyczny wszechświat oświecenia. Wskazywano, że romantyzm łączy się z
odrodzeniem dawnej świadomości wszechświata. - Wyjaśnij! - To znaczy, że natura traktowana jest jako całość. Romantycy
nawiązywali tu do Spinozy, a także do Plotyna i filozofów renesansu, takich jak
JACOB BOEHME i Giordano Bruno. Wspólne dla nich wszystkich było dostrzeganie
boskiego Ja w przyrodzie. - Byli panteistami... - I Kartezjusz, i Hume wyznaczyli ostrą granicę pomiędzy „ja” z
jednej strony, a „rozciągłą” rzeczywistością z drugiej. Również Kant zostawił
po sobie ostry podział na poznające „ja” i przyrodę „samą w sobie”. Teraz
twierdzono, że przyroda jest jednym wielkim „ja”. Romantycy posługiwali się
wyrażeniem „dusza świata” czy „duch świata”. - Rozumiem. - Filozofem,
który nadawał ton w romantyzmie, był SCHELLING, żyjący w latach 1775 -1854.
Starał się znieść rozgraniczenie między duchem a materią. Uważał, że cała
przyroda, zarówno dusza ludzka, jak i rzeczywistość fizyczna, jest wyrazem
jednego Boga czy też ducha świata. - Tak, to rzeczywiście przypomina Spinozę. - „Przyroda jest widzialnym duchem, duch jest niewidzialną
przyrodą” - powiedział Schelling. Wszędzie bowiem w przyrodzie możemy
dopatrywać się „ducha tworzącego struktury”. Powiedział także, że „materia to
drzemiąca inteligencja”. - To musisz mi dokładniej wyjaśnić. - Schelling widział ducha świata w przyrodzie, ale tego samego
ducha świata dostrzegał w ludzkiej świadomości. W takim ujęciu przyroda i
ludzka świadomość są właściwie wyrazem tego samego. - No tak... - Ducha świata można więc szukać i w przyrodzie, i we własnym
umyśle. Dlatego Novalis mógł powiedzieć, że „tajemna droga wiedzie do wnętrza”.
Uważał, że człowiek nosi w swoim wnętrzu cały wszechświat i najgłębiej przeżyje
tajemnicę wszechświata, zgłębiając siebie. - To była piękna myśl. - Dla wielu romantyków filozofia, badania przyrodnicze czy poezja
były częścią większej całości. Czy siedziało się w gabinecie i w natchnieniu
pisało wiersze, czy też studiowało życie kwiatów i budowę kamieni, w
rzeczywistości były to dwie strony tej samej sprawy. Przyroda bowiem nie jest
martwym mechanizmem, jest jednym żywym duchem świata. - Jeśli powiesz mi coś jeszcze, to chyba zostanę romantyczką. - Urodzony w Norwegii przyrodnik HENRIK STEFFENS, którego
Wergeland nazwał „zdmuchniętym liściem laurowym Norwegii”, ponieważ osiedlił
się w Niemczech, przybył w roku 1801 do Kopenhagi, by wygłosić wykłady o
romantyzmie niemieckim. Scharakteryzował ruch romantyczny następującymi słowami:
„Zmęczeni odwiecznymi próbami walki z surową materią, wybraliśmy inną drogę,
pragnąc wybiec na spotkanie nieskończoności. Weszliśmy w samych siebie i
stworzyliśmy nowy świat...”. - Jak ci się udaje pamiętać wszystko tak dokładnie? - To bagatelka, moje dziecko. - Mów dalej! - Schelling dostrzegał także rozwój w przyrodzie, od ziemi i
kamienia do świadomości człowieka. Wskazał na stopniowe przejście od
nieożywionej przyrody do coraz bardziej skomplikowanych form życia. W ogóle
cechą romantycznego poglądu na przyrodę było postrzeganie jej jako organizmu,
który przez cały czas rozwija tkwiące w nim możliwości. Przyroda jest jak kwiat,
który rozwija liście i rozkłada płatki kielicha. Albo jak poeta tworzący swe
wiersze. - Czy to nie przypomina trochę Arystotelesa? - Owszem. Romantyczna filozofia przyrody posiada cechy zarówno
Arystotelesowe jak i neoplatońskie. Arystoteles miał wszak bardziej organiczny
pogląd na przyrodę niż mechanistyczni materialiści. - Rozumiem. - Podobne myśli znajdujemy także w nowym spojrzeniu na historię.
Duży wpływ na romantyków wywarł filozof historii HERDER, który żył w latach 1744
do 1803. Uważał, że także przebieg dziejów cechuje jedność, rozwój i celowość.
Mówimy, że jego pogląd na historię był „dynamiczny”, ponieważ traktował ją jako
proces. Filozofowie oświecenia często postrzegali historię na sposób „statyczny”.
Dla nich istniał jeden uniwersalny, powszechny rozum, którego w różnych epokach
było mniej lub więcej. Herder twierdził, że każda epoka ma swoją odrębność,
czyli swoją wartość. I tak samo każdy naród ma swoją odrębność, czyli „duszę
narodu”. Pytanie tylko, czy uda nam się wczuć w inne kultury. - Tak jak musimy wczuć się w sytuację innego człowieka, by móc
lepiej go zrozumieć, tak samo musimy wczuć się w inne kultury. - Dzisiaj stało się to chyba rzeczą oczywistą. Ale w romantyzmie
było to nowe. Romantyzm przyczynił się także do wzmocnienia poczucia własnej
tożsamości poszczególnych narodów. Nie jest
przypadkiem, że i nasza walka o niepodległość narodową rozgorzała właśnie w
roku 1814. - Rozumiem. - Ponieważ romantyzm wyznaczył nowe kierunki w wielu dziedzinach,
przyjęło się rozróżnienie dwóch jego nurtów. Rozumiany potocznie romantyzm to
przede wszystkim to, co nazywamy romantyzmem uniwersalnym. Myślimy wtedy
o romantykach zafascynowanych przyrodą, duszą świata i geniuszem artystycznym.
Ta forma romantyzmu rozkwitła jako pierwsza, szczególnie w Jenie około roku
1800. - A drugi nurt? - To tak zwany romantyzm narodowy. Rozkwitł nieco później, w
Heidelbergu. Romantycy tego nurtu interesowali się przede wszystkim historią
ludu, jego językiem i kulturą. Lud bowiem przechował narodową tradycję. A naród
traktowano jako organizm, który rozwija tkwiące w nim możliwości, dokładnie
tak, jak przyroda i historia. - Powiedz mi, gdzie żyjesz, a powiem ci, kim jesteś. - Romantyzm uniwersalny z romantyzmem narodowym łączyło przede
wszystkim hasło „organizm”. Romantycy uważali zarówno roślinę, jak i naród za
żywy organizm. Podobnie żywym organizmem był utwór poetycki. Organizmem był
język i nawet cała przyroda. Dlatego między romantyzmem narodowym a
uniwersalnym nie ma szczególnie ostrego podziału. Duch świata był tak samo
obecny w narodzie i kulturze ludowej, jak i w przyrodzie i sztuce. - Rozumiem. - Już Herder zbierał piosenki ludowe z wielu krajów i zbiorowi
swemu nadał wiele mówiący tytuł Stimmen der Volker in Liedern. Tak,
ludową twórczość określał jako „matczyny język narodów”. W Heidelbergu zaczęto
zbierać piosenki i baśnie ludowe. Słyszałaś może o baśniach braci GRIMM? - Pewnie. Królewna Śnieżka, Czerwony Kapturek, Kopciuszek, Jaś
i Małgosia... - I wiele,
wiele innych. W Norwegii byli ASBJ0RNSEN i MOE, którzy jeżdżąc po kraju
zbierali „twórczość pisarską ludu”. To było jak zerwanie z drzewa soczystego
owocu, bo nagle zorientowano się, jaki jest smaczny i pożywny. I trzeba było
się spieszyć, bo owoce zaczęły już spadać z drzewa. LANDSTAD zbierał piosenki
ludowe, a IVAR AASEN zajął się „zbieraniem” języka norweskiego. W połowie
zeszłego stulecia odkryto także dawne mity i opowieści o bogach. Poza tym
kompozytorzy w całej Europie zaczęli w swych utworach wykorzystywać melodie
ludowe. W ten sposób starali się zbudować pomost między muzyką ludową a muzyką
artystyczną. - Muzyka artystyczna? - To muzyka skomponowana przez jednego konkretnego człowieka, na
przykład Beethovena. Natomiast muzyki ludowej nie ułożyła żadna określona osoba,
lecz sam lud. Dlatego nie wiemy dokładnie, kiedy powstały różne melodie ludowe.
W podobny sposób rozróżniamy między baśniami ludowymi a baśniami artystycznymi. - Co to jest artystyczna baśń? - To baśń wymyślona przez jakiegoś autora, na przykład JANA
CHRISTIANA ANDERSENA. Romantycy z wielką namiętnością uprawiali ten właśnie
gatunek. Jednym z niemieckich mistrzów był HOFFMAN. - Chyba słyszałam o Opowieściach Hoffmana. - Baśń była dla romantyków literackim ideałem. Dawała pisarzowi
pełną możliwość zabawy z własną wyobraźnią twórczą. - Mógł bawić się w Boga zmyślonego świata. - Właśnie tak. A teraz przydałoby nam się pewne podsumowanie. - Bardzo proszę! - Filozofowie romantyzmu postrzegali duszę świata jako „ja”, które
w stanie mniej lub bardziej zbliżonym do snu tworzy rzeczy na świecie. Filozof
FICHTE wskazał, że przyroda pochodzi od wyższej, podświadomej wyobraźni.
Schelling wprost stwierdził, że „świat istnieje w Bogu”. Jego zdaniem,
niektórych rzeczy Bóg jest świadomy, ale istnieją także pewne strony przyrody,
które reprezentują to, co w Bogu nieświadome. Bóg bowiem także ma swą „ciemną
stronę”. - Ta myśl jest jednocześnie przerażająca i fascynująca. Przypomina
mi Berkeleya. - W podobny sposób pojmowano stosunek między pisarzem a jego
dziełem. Baśń dawała pisarzowi możliwość zabawy z własną wyobraźnią tworzącą
świat. I sam akt tworzenia nie zawsze bywał świadomy. Pisarz mógł doświadczyć,
że opowieść, którą tworzył, posuwała do przodu jej własna, tkwiąca w niej siła.
Pisząc mógł siedzieć niemal jak zahipnotyzowany. - I co? - A potem nagle mógł przerywać iluzję. Ingerował w opowiadanie,
umieszczając tu i ówdzie ironiczne komentarze dla czytelnika, by przypomnieć mu
choć na chwilę, że baśń jest baśnią. - Rozumiem. - W ten sposób pisarz przypominał czytelnikowi, że również całe
jego istnienie jest baśniowe. Tę formę zerwania z iluzją nazywamy „ironią
romantyczną”. Henryk Ibsen na przykład każe jednej z postaci Peer Gynta powiedzieć:
„Nikt nie umiera w samym środku piątego aktu”. - Rozumiem, że ta kwestia jest dość śmieszna. Bohater przecież
mówi zarazem, że sam jest tylko wytworem fantazji. - Ta wypowiedź jest tak paradoksalna, że dobrze zrobimy, jeśli
zaznaczymy ją pustą linią, czyli jak to się mówi fachowo, „światłem”. - O co ci chodzi? - Nic, nic, Zosiu, o nic. Ale powiedzieliśmy sobie, że ukochana
Novalisa miała na imię Sophie, tak jak ty, a poza tym zmarła, gdy miała
zaledwie piętnaście lat i cztery dni. - Rozumiesz chyba, że się wystraszyłam. Alberto
siedział, patrząc przed siebie nieruchomym wzrokiem. Za chwilę podjął: - Ale nie musisz się bać, że spotka cię taki sam los co ukochaną
Novalisa. - Dlaczego? - Dlatego, że zostało jeszcze wiele rozdziałów. - O czym ty mówisz? - Mówię, że osoba, która czyta książkę o Zofii Amundsen wyczuwa
czubkami palców, że zostało jeszcze wiele stron opowiadania. Doszliśmy dopiero
do romantyzmu. - Słabo mi się robi. - W rzeczywistości to major stara się sprawić, by Hildzie zrobiło
się słabo. Czy to nie prostackie, Zosiu? Światło! Alberto nie
skończył jeszcze mówić, gdy z lasu wybiegł chłopiec w arabskich szatach, w
turbanie na głowie. W dłoni niósł lampkę oliwną. Zofia mocno
złapała się ramienia Alberta. - Kto to jest? - spytała. Ale chłopiec
sam odpowiedział: - Na imię mam Aladyn i przybywam aż z Libanu. Alberto popatrzył na niego surowo. - A co masz w swojej lampie, chłopcze? Chłopiec
potarł lampę dłonią i z lampy zaczął wydobywać się gęsty obłok dymu, z którego
wyłoniła się postać mężczyzny. Miał czarną brodę jak Alberto i niebieski beret.
Unosząc się w powietrzu nad lampą powiedział: - Słyszysz mnie, Hildo? Pewnie spóźniłem się z kolejnymi gratulacjami.
Chciałem ci tylko powiedzieć, że także Bjerkely i Sorlandet wydają mi się
trochę jak wyjęte z baśni. Za kilka dni się zobaczymy. Oznajmiwszy
to, mężczyzna rozpłynął się w dymie i cały obłok zniknął w lampie. Chłopiec w
turbanie wziął ją pod pachę i pobiegł w las. - To... to nieprawdopodobne - wyjąkała Zofia. - To bagatelka, moje dziecko. - Duch mówił dokładnie tak, jak ojciec Hildy. - Bo to przecież był jego duch. - Ale... - I ty, i ja, i wszystko, co nas otacza, rodzi się w głębi
świadomości majora. Jest późna noc, sobota, 28 kwietnia, wokół majora śpią
żołnierze ONZ i on sam także najchętniej by się położył. Ale musi skończyć
książkę, którą ma zamiar ofiarować Hildzie jako prezent z okazji piętnastej
rocznicy urodzin. Dlatego musi pracować, Zosiu, dlatego ten biedaczysko nie
odpoczywa albo ma za mało odpoczynku. - Chyba mam już tego dosyć! - Światło! Zofia i
Alberto siedzieli zapatrzeni w toń jeziora. Alberto tkwił jak skamieniały. Po
chwili Zofia zebrała się na odwagę i klepnęła go w ramię. - Zamyśliłeś się. - Tak, on ingerował bezpośrednio. Ostatnie fragmenty, każda
najmniejsza literka, zostały napisane w natchnieniu. Powinien się wstydzić. Ale
tym samym się zdradził, pozwolił się w pełni poznać. Wiemy teraz, że żyjemy w
książce, którą ojciec Hildy wyśle córce w prezencie urodzinowym. Bo słyszałaś chyba,
co powiedziałem? Chociaż to wcale nie „ja” to powiedziałem. - Jeśli to prawda, to chcę uciec z całej tej książki i pójść
własną drogą. - I taki właśnie jest mój tajemny plan. Ale zanim to nastąpi, musimy
postarać się pomówić z Hildą. Ona przecież czyta każde słowo, które teraz
wypowiadamy. Gdy uciekniemy stąd, będzie nam dużo trudniej nawiązać z nią
kontakt. Musimy teraz wykorzystać tę szansę. - Co jej powiemy? - Wydaje mi się, że major zaraz zaśnie nad maszyną do pisania,
chociaż jego palce nadal gorączkowo mkną po klawiszach. - Jakie to dziwne! - Właśnie teraz może napisać coś, czego później będzie żałować. A
nie ma korektora, Zosiu. To niezmiernie ważne ogniwo mojego planu. Niech się
strzeże ten, co się ośmieli podarować majorowi Albertowi Knagowi buteleczkę
korektora! - Ode mnie nie dostanie nawet strzępka taśmy korygującej! - Tu i teraz
wzywam tę biedną dziewczynkę do buntu przeciwko własnemu ojcu. Powinna się
wstydzić, że pozwala mu na jego ulubioną zabawę cieniami. Gdyby tu był,
odczułby naszą pogardę na własnej skórze. - Ale jego tu nie ma. - Jest tu z nami duchem, ale siedzi także bezpiecznie w Libanie. Bo
wszystko wokół nas to „jaźń” majora. - Ale on jest także czymś więcej niż to, co nas otacza. - Bo my jesteśmy tylko cieniami w duszy majora. A cieniom niełatwo
zaatakować swego mistrza, Zosiu. Wymaga to sprytu i rozważnych posunięć. Ale
mamy możliwość wywarcia wpływu na Hildę. Tylko anioł może zbuntować się przeciw
Bogu. - Możemy zachęcić Hildę, by zrobiła awanturę natychmiast, gdy on
wróci do domu. Jak tylko stanie w drzwiach. Może mu powiedzieć, że jest
łajdakiem. Może zniszczyć jego łódź albo przynajmniej stłuc latarnię. Alberto
pokiwał głową, a potem powiedział: - Poza tym ona może od niego uciec. Dla niej to znacznie prostsze
niż dla nas. Może opuścić dom majora i nigdy więcej już się tam nie pokazać.
Czy nie tak powinna się zachować wobec majora, który naszym kosztem bawi się
swoją „wyobraźnią tworzącą świat”? - Wyobrażam to sobie. Major jeździ po świecie i szuka Hildy. Ale
Hilda zniknęła, bo ma już dość życia z ojcem, który udaje, że jest zabawny,
wykorzystując Alberta i Zofię. - Tak, udaje, że jest zabawny. O to właśnie mi chodziło, kiedy
mówiłem, że wykorzystuje nas jako zabawkę na urodziny. Ale powinien mieć się na
baczności, Zosiu. Hilda także. - O co ci chodzi? - Siedzisz dobrze? - Byle tylko nie pojawiło się więcej duchów. - Spróbuj sobie wyobrazić, że to, co przeżywamy, odbywa się w
świadomości innego człowieka. My jesteśmy tą świadomością. Nie mamy
własnej duszy, jesteśmy cudzą duszą. Na razie stąpamy po pewnym filozoficznym
gruncie. I Berkeley i Schelling nadstawiliby uszu. - Tak? - Można sobie wyobrazić, że tą duszą jest ojciec Hildy Moller
Knag. Siedzi sobie w Libanie i pisze podręcznik filozofii na piętnaste urodziny
córki. Kiedy Hilda obudzi się 15 czerwca, znajdzie książkę na nocnym stoliku i
od tej pory ona i inni ludzie będą mogli o nas czytać. Od dawna już major
napomykał, że „prezentem” można będzie dzielić się z innymi. - Pamiętam. - A więc to, co teraz do ciebie mówię, zostanie przeczytane przez
Hildę po tym, jak jej ojciec siedział w Libanie i wyobrażał sobie, że opowiadam
ci, że on siedział w Libanie... i wyobrażał sobie, że opowiadam ci, że siedział
w Libanie i... Zofii
zawirowało w głowie. Starała się przemyśleć to, co usłyszała o Berkeleyu i
romantykach. Alberto Knox podjął: - Ale nie powinni czuć się aż tak pewnie z tego powodu, a już na
pewno nie powinni się śmiać, bo od takiego śmiechu mogą się udławić. - Kto? - Hilda i jej ojciec. Czy nie o nich mówiliśmy? - Ale dlaczego nie powinni czuć się tak pewnie? - Dlatego że można pomyśleć, że oni także są tylko świadomością. - Ale jak to możliwe? - Jeśli
możliwe było dla Berkeleya i romantyków, musi być możliwe i dla nich. Może
major także jest cieniem w książce, która opowiada o nim i o Hildzie, i oczywiście
także o nas, bo przecież my także stanowimy niewielką część ich życia. - To byłoby jeszcze gorsze. Znaczyłoby, że jesteśmy tylko cieniami
cieni. - Ale można sobie wyobrazić, że jakiś całkiem inny pisarz siedzi
gdzieś i pisze książkę o majorze ONZ Albercie Knagu, który pisze książkę dla
swojej córki Hildy. Książka ta opowiada o pewnym Albercie Knoxie, który nagle
zaczął wysyłać listy filozoficzne do Zofii Amundsen zamieszkałej przy
Koniczynowej 3. - Wierzysz w to? - Chciałem tylko powiedzieć, że to możliwe. Dla nas ten pisarz
byłby ukrytym bogiem, Zosiu. Choć wszystko, czym jesteśmy, wszystko, co mówimy
i robimy, pochodzi od niego, a my jesteśmy nim, to nigdy niczego się o
nim nie dowiemy. Zostaliśmy włożeni do najbardziej wewnętrznego pudełka. Tym razem
oboje, i Zofia i Alberto, pogrążyli się w długiej zadumie. Wreszcie ciszę
przerwała Zofia: - Ale jeśli naprawdę istnieje pisarz, który wymyśla historię o ojcu
Hildy w Libanie, który wymyśla historię o nas... - Tak? - ...to możliwe, że i on nie powinien czuć się pewnie... - O czym myślisz? - On sobie siedzi i gdzieś głęboko w swej głowie ma Hildę i mnie.
Ale czy nie jest możliwe, że i on żyje swoim życiem w jakiejś wyższej
świadomości? Alberto
pokiwał głową. - Oczywiście, Zosiu. I to także jest możliwe. A jeśli tak jest, pozwolił
nam przeprowadzić tę rozmowę filozoficzną, by wskazać tę właśnie możliwość.
Chciał podkreślić, że i on jest bezbronnym cieniem i że książka, w której żyją
Hilda i Zofia, w rzeczywistości jest podręcznikiem filozofii. - Podręcznikiem? - Bo wszystkie rozmowy, jakie prowadziliśmy, wszystkie dialogi,
Zosiu... - Tak? - W rzeczywistości są monologiem. - Wydaje mi się, że wszystko rozpłynęło się w świadomości i duchu.
Cieszę się, że zostało jeszcze kilku filozofów. Bo chyba filozofia, która
rozpoczęła się tak dumnie od Talesa, Empedoklesa i Demokryta, nie może w tym
miejscu utknąć na mieliźnie? - Nie, nie. Mam zamiar opowiedzieć ci teraz o Heglu. Był pierwszym
filozofem, który próbował uratować filozofię po tym, jak romantyzm roztopił wszystko
w duchu. - Bardzo jestem ciekawa. - Wejdziemy do środka, żeby nie przeszkadzały nam już żadne duchy
ani cienie. - Poza tym zrobiło się trochę chłodno. - Światło! |