Był sobie chłopiec... |
Był sobie pewien chłopiec mieszkający na nizinie, który bardzo zachwycał się pięknem gór. Niebieskawe, lekkie i jednocześnie tajemnicze wydawały się być rajskim miejscem, tak bardzo różniącym się od szarej, niezbyt ciekawej nizinnej ziemi. Pewnego dnia, gdy chłopiec podrósł postanowił dojść do tego miejsca. Podróż trwała długo... Była też bardzo niebezpieczna. Gdy chłopiec doszedł do podnóża gór zauważył, że ma bardzo trudne zadanie - szczytów gór jest dużo, a on żadnego nie zna. Musiał dokonać wyboru szlaku i tak też zrobił. Wyruszył na górę, która mu się najbardziej podobała, bo była bardzo wysoka... Niestety ponieważ był pierwszy raz w górach nie wiedział, jak odczytać szlak. Dlatego się zgubił. Gdy szukał drogi powrotnej znienacka zaatakował go niedźwiedź. Bardzo się wystraszył i zaczął uciekać. Nagle zauważył, że znajduje się na krawędzi głębokiej przepaści. Miał do wyboru: rzucić się w otchłań lub pozwolić, by niedźwiedź rozszarpał go na strzępy. Wygłodniałe zwierzę zbliżało się i już pokazywało swe groźne, ostre kły, gdy..... z pomocą przyszedł mu pewien nieznajomy. Miał przy sobie strzelbę. Niedźwiedź usłyszawszy strzał uciekł!!! Chłopiec ucieszony, że kogoś spotkał zapytał o drogę. Nieznajomy, który okazał się pasterzem owiec pomógł mu dojść do schroniska i nauczył go odczytywać szlaki. Zbliżała się zima. Chłopiec już wiedział, że góry są nie tylko piękne, ale i niebezpieczne. Mimo to postanowił jednak poznać jeszcze trochę szlaków. Na horyzoncie bowiem widział jak zarysowywały się inne góry: niebieskie, fioletowe, w aureoli złocistego światła. Wyruszył w drogę. Potrzeba było wiele czasu, aby tam dotrzeć. Chłopiec stawał się dorosłym człowiekiem.... Po drodze miał jeszcze wiele przygód.... Gdy szedł jedną z pięknych ośnieżonych górskich dróg nagle zerwała się burza śnieżna. Wśród skał pogwizdywały smagane wichurą odłamki lodu. Z trudem posuwał się naprzód. Teraz doskonale wiedział, że jeśli na czas nie dotrze do schroniska, zginie. Gdy tak wędrował zmęczony; oślepiany przez sypiący gęsto śnieg, nad samym skrajem przepaści usłyszał jęk. Jakiś człowiek wpadł do głębokiego wąwozu i nie mogąc się stamtąd wydostać, wzywał pomocy. Zastanawiał się co robić. Było późno... Wiedział, że może zginąć jeśli nie zdąży na czas.... Jęki tego człowieka jednak nie pozwoliły mu iść dalej. Postanowił mu pomóc. Zaczął schodzić krętymi ścieżkami i po jakimś czasie znalazł rannego mężczyznę. Ułożył go sobie na ramionach i z wielkim trudem rozpoczął dalszą wędrówkę. Powoli zapadał zmrok. Widoczność była coraz gorsza. Wędrowiec dźwigający rannego był spocony, słaniał się na nogach, i już całkiem opadał z sił, gdy w oddali ujrzał światła schroniska. To dodało mu otuchy i pocieszając jak umiał dźwiganego rannego, ruszył do celu. Nagle potknął się o coś, co leżało w poprzek drogi. Spojrzał w dół i z trudem zapanował nad ogarniającym go przerażeniem. U jego stóp spoczywało ciało niedawnego towarzysza podróży, którego spotkał tego dnia na szlaku. Zabił go mróz. On sam uniknął tego losu, ponieważ utrudził się bardzo, dźwigając na ramionach rannego, którego wydostał z wąwozu. Ciało uratowanego człowieka oraz ogromny wysiłek przyczyniły się do zachowania odpowiedniej ilości ciepła, co go ocaliło. Czas, który spędził w górach był bardzo długi. Z młodego chłopca wędrowiec stał się człowiekiem w sile wieku. Znowu wyruszył w drogę. Zawsze jednak napotykał, obok piękna gór, trudności... Pewnego dnia będąc już starcem, postanowił powrócić tam skąd wyruszył. I oto wszystkie krainy, które pozostawił, wydały mu się niebieskawe, lekkie, zanurzone w zachwycającym, złotym świetle. |