Opowiadanie w którym nie ma tramwaju |
Zobaczył ją lodowatego, zimnego dnia. Szła z głową wciśniętą w kołnierz kurtki. Zakochał się od razu, z miejsca. A potem chciał czegoś o niej wiedzieć, poznać. Zasypiał z myślą o niej i budził się mając jej twarz pod powiekami. Pragnął jej każdym swoim zmysłem. Z każdą myślą o niej czuł ogień w podbrzuszu. Pewnego wiosennego dnia, gdy słońce świeciło jasno, zebrał się na odwagę i postanowił zaczepić ją. Wyznać iż jest cichym wielbicielem. Zdołał jedynie złapać za rękaw koleżankę swej miłości i zapytać o imię: - ona ma na imię Zofia - odparła dziewczyna z uśmiechem - Zofia ? - powtórzył - znaczy mądra...zrozumie mnie Z tym przekonaniem obserwował ją dalej. Kiedy znów zebrał się na odwagę kupił czerwoną różę i poszedł do jej szkoły. Długo czekał na korytarzu i bił się z myślami. W końcu zjawiła się. Stała na szczycie schodów. Powoli podeszła do niego wyjęła różę z jego drżącej dłoni i pocałowała go - wiedziałam - powiedziała szeptem do jego ucha - śniłam o tobie i pragnęłam ciebie. Potem wzięła go za rękaw i razem wyszli z budynku
|