Wiersze :


Faust umierając - spoglądając wstecz na swoje życie - mówi triumfalnie:

I wtedy mógłbym rzec: trwaj chwilo,
o chwilo, jesteś piękną!
Czyny dni moich czas przesilą,
u wrót wieczności klękną.
W przeczuciu szczęścia, w radosnym zachwycie,
stanąłem oto już na życia szczycie!





Ale teraz kolej na diabła. Gdy tylko Faust umarł, Mefistofeles wykrzykuje:

Co minęło ? - Myśl głupia, prostacza;
wszak mijanie a nicość-to samo oznacza!
Na cóż tworzenie wieczne, na cóż uganianie,
jeśli stworzone pada w nicości otchłanie?!
Przeminęło! - doprawdy powiedzieć trza śmiało:
co minęło - właściwie nigdy nie istniało,
jeno tą złudą bytu kręciło się w kole!
Już ja wieczystą pustkę w zamian tego wolę.





Czym jest życie? Szaleństwem?
Czym życie? Iluzji tłem,
Snem cieniów, nicości dnem.
Cóż szczęście dać może nietrwałe,
Skoro snem życie jest całe





A kto wie, czy za rogiem, nie stoją Anioł z Bogiem,
I warto mieć marzenia, doczekać ich spełnienia;
A kto wie, czy za rogiem, nie stoją Anioł z Bogiem,
Nie obserwują zdarzeń i nie spełniają marzeń





Świat zobaczyć w Ziarenku Piasku
Niebo w Dzikiej Roślinie
Nieskończoność uchwycić w ręku
A Wieczność w godzinie.





Wołaj, aż ktoś usłyszy
Wołaj na przekór ciszy
Wołaj w świat skuty mrokiem
Aż się otworzą źrenice okien.
Wołaj, zaufaj sobie
Wołaj, aż ktoś odpowie
Wołaj do śpiących ludzi
Aż między nimi człowieka zbudzisz.





Był młody, który życie wstrzemięźliwie pędził;
Był stary, który nigdy nie łajał, nie zrzędził;
Był bogacz, który zbiorów potrzebnym udzielał;
był autor, co się z cudzej sławy rozweselał;
Był celnik, który nie kradł; szewc, który nie pijał;
Żołnierz, co się nie chwalił, łotr, co nie rozbijał;
Był minister rzetelny, o sobie nie myślał;
Był na koniec poeta, co nigdy nie zmyślał.
- A cóż to jest za bajka? Wszystko to być może!
- Prawda, jednakże ja to między bajki włożę.





Siedzi ptaszek na drzewie,
I ludziom się dziwuje,
Że najmędrszy z nich nie wie,
Gdzie się szczęście znajduje,

Bo szukają dookoła ,
Tam gdzie nigdy nie bywa,
Pot im się leje z czoła,
Cierń im stopy rozrywa,

Trwonią życia dzień jasny,
Na zabiegi i żale,
Tylko w piersi swej własnej,
Nie szukają go wcale,

W nienawiści i kłótni,
Wydzierają coś sobie,
Aż zmęczeni i smutni,
Idą przespać się w grobie

A więc, siedząc na drzewie,
Ptaszek dziwi się bardzo,
Chciałby przestrzec ich w śpiewie,
Lecz przestrogą pogardzą.





Żeby coś się zdarzyło.
Żeby mogło się zdarzyć.
I zjawiła się miłość.
Trzeba marzyć .

Zamiast dmuchać na zimne.
Na gorącym się sparzyć.
Z deszczu pobiec pod rynnę.
Trzeba marzyć

Gdy spadają jak liście.
Kartki dat z kalendarzy.
Kiedy szaro i mgliście.
Trzeba marzyć .

W chłodnej, pustej godzinie.
Na swój los się odważyć.
Nim twe szczęście cię minie.
Trzeba marzyć

W rytmie wietrznej tęsknoty.
Wraca fala do plaży.
Ty pamiętaj wciąż o tym.
Trzeba marzyć.

Żeby coś się zdarzyło.
Żeby mogło się zdarzyć.
I zjawiła się miłość.
Trzeba marzyć





Gdy słońca blask nad morza lśni głębiną,
Myślę o tobie, miły.
Wzywałam cię, gdy księżyc niebem płynął
I zdroje się srebrzyły.

Widzę cię tam, gdzie skraj dalekiej drogi
Szarym zasnuty pyłem,
A nocą gdzieś wędrowiec drży ubogi
Na ścieżynie zawiłej.

Słyszę twój głoś w szumie spienionej fali
Bijącej o wybrzeże
Lub w cichy gaj przychodzę słuchać dali
W zamierającym szmerze.

I wtedy wiem, że jesteś przy mnie, blisko,
Choć oddal cię ukryła -
Przygasa dzień, wnet gwiazdy mi zabłysną
O, gdybym z tobą była!





Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz





Cóż Tobie imię moje powie ?
Umrze jak smutny poszum fali,
Co pluśnie w brzeg i zmilknie w dali,
Jak nocą głuchą dźwięk w dąbrowie,

Skreślone w Twoim imonniku,
Zostawi martwy ślad , podobny
Do hieroglifów płyt nagrobnych
W niezrozumiałym języku.

Cóż po nim ? Pamięć jego zgłuszy
Wir wzruszeń nowych i burzliwych
I już nie wskrzesi w Twojej duszy
Uczć niewinnych , wspomnień tkliwych.

Lecz gdy Ci będzie smutno - wspomnij ,
Wymów je szeptem jak niczyje
I powiedz : ktoś pamięta o mnie
Jest w świecie serce , w którym żyję.





Wiersz Jana Pawła II.

Sosna została przywieziona i ofiarowana Papieżowi przez pielgrzymkę górali z Zakopanego i posadzona w ogrodzie Watykańskim, gdzie uschła.

Do sosny polskiej

Gdzie winnice, gdzie wonne pomarańcze rosną,
Ty domowy mój prostaku, zakopiańska sosno
Od matki i sióstr oderwana rodu
Stoisz sieroto pośród cudzego ogrodu.

Jakże tu miłym jesteś gościem memu oku
Bowiem oboje doświadczamy jednego wyroku.
I mnie takze pielgrzymka wyniosła z daleka,
i mnie w cudzej ziemi czas życia ucieka.

Czemuś, choć cię starania cudze otoczyły
Nie rozwinęła wzrostu, utraciła siły?
Masz tu wcześniej i słońce i rosy wiośniane
A przecież twe gałązki bledną pochylone.

Więdniesz,
Usychasz smutna wśród kwitnącej płaszczyzny
I nie ma dla Ciebie życia, bo nie ma OJCZYZNY
Drzewo wierne!
Nie zniesiesz wygnania, tęsknoty
Jeszcze trochę jesiennej i zimowej słoty
A padniesz martwa!
Obca ziemia cię pogrzebie.

Drzewo moje,
Czy będę szczęśliwszy od ciebie?
Jan Paweł II





Co się to dzieje! Co się to dzieje!
Aż lękam się wyznać to komu:
Wiecie, że słońce dziś rano
Zajrzało do mego domu.
Aż lękam się wyznać to komu...
Trza mieć odwagę - do skutku!
Złociste, wiecie, nasturcje
Zakwitły w moim ogródku.

Trza mieć odwagę - do skutku,
Więc powiem wam jeszcze coś więcej:
Śród kwiatów śmiech, wiecie, rozbłysnął,
Szczery, radosny, dziewczęcy.

O, powiem wam jeszcze coś więcej,
tylko nie śmiejcie się ze mnie:
Ja, wiecie, czekałem na nią
I nie czekałem daremnie.

Tylko nie śmiejcie się ze mnie,
Dusza ma całkiem pijana!
Rzekła mi, wiecie: jak ślicznie,
Gdy słońce w dom zajrzy z rana!





Chciałabym . . .
Aby me wiersze umiały przemawiać,
aby głos mi dały, nauczyły z ludźmi rozmawiać,
aby nie wyrażały wciąż smutku i żalu mej duszy,
ale otwarły me serce ( na Innych ) i uszy,
aby przywracały wszystkie dobre wspomnienia
i przestały podsuwać wyrzuty sumienia,
aby wskazały mi drogę do krainy wieczności,
aby przezwyciężyły chwile poczucia samotności,
aby oddały mi dzieciństwo i domową ciszę,
aby nie zapomniały dlaczego je piszę.





Dziś chcę wznieść się w chmury,
Dotrzeć tam gdzie żyją kangury,
Mieć głowę w gwiazdach daleko,
Za siódmym niebem i rzeką,
Poczuć wolności śpiew,
Lecieć daleko, jak stado mew,
Poznawać wciąż nowe krainy,
Zobaczyć nieznane mi dotąd ruiny,
Poczuć blask słońca na twarzy,...
... ale niestety mogę tylko o tym pomarzyć!





Bądź światłem, co prowadzi.
Bądź lekarstwem, co ból zgładzi.
Bądź pocieszeniem w cierpieniu.
Bądź ciszą w milczeniu.
Bądź oddechem w duszności.
Bądź opanowaniem w złości.
Bądź śmiechem w radości.
Bądź nadzieją w beznadziejności.
Bądź odwagą w strachu.
Bądź ptakiem na dachu.
Bądź łzą we wzruszeniu.
Bądź mądrością w uczeniu.
Bądź słowem w modlitwie.
Bądź spokojem w gonitwie.
Bądź schronieniem w bezdomności.
Bądź westchnieniem w młodości.
Bądź skarbem w nicości.
Bądź zbroją w litości.
Bądź zachwytem w marzeniu.
Bądź pamięcią we wspomnieniu.
Po prostu bądź Bożym dzieckiem światłości,
Dając ludziom iskierkę: wiary, nadziei i miłości





Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury
i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry.
Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce
i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce.

I musi też umieć ziewać, kiedy pogrzeb przechodzi ulicą,
gdy na procesjach tłumy pobożne idą i krzyczą.
Lecz musi być za to wzruszony, gdy na przykład kukułka
kuka lub gdy dzięcioł kuje zawzięcie w srebrzystą powlokę buka.

Musi umieć pieska pogłaskać i mnie musi umieć pieścić,
i smiać się, i na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści,
i nie wiedzieć nic, jak ja nic nie wiem, i milczeć w rozkosznej
ciemności,
i byc daleki od dobra i równie daleki od złości.





Nad rzeczką opodal krzaczka
Mieszkała kaczka dziwaczka,
Lecz zamiast trzymać się rzeczki,
Robiła piesze wycieczki.
Raz poszła więc do fryzjera:
- Poproszę o kilo sera !
Tuż obok była apteka:
- Poproszę mleka pięć deka
Z apteki poszła do praczki
Kupować pocztowe znaczki.
Gryzły się kaczki okropnie:
- A niech tę kaczkę gęś kopnie !
Znosiła jaja na twardo
I miała czubek z kokardą,
A przy tym, na przekór kaczkom,
Czesała się wykałaczką.
Kupiła raz maczku paczkę,
By pisać listy drobnym maczkiem.
Zjadając tasiemkę starą,
Mówiła, że to makaron,
A gdy połknęła dwa złote,
Mówiła, że odda potem.
Martwiły się inne kaczki:
- Co będzie z takiej dziwaczki ?
Aż wreszcie znalazł się kupiec:
- Na obiad można ją upiec !
Pan kucharz kaczkę starannie
Piekł jak należy w brytfannie,
Lecz zdębiał, obiad podając,
Bo z kaczki zrobił się zając,
W dodatku cały w buraczkach.
Taka to była kaczka dziwaczka !






Już w dzieciństwie tęsknotę miłości upojną
Zaczynałem poznawać duszą niespokojną
Na miękkiej snu pościeli w nieprzespane noce,
Gdy pod ikoną słabe światełko migoce,
Wyobraźnią, niejasnym przeczuciem trapiony,
Mój umysł powierzałem wizjom niezwalczonym.
Widziałem twarz kobiecą - jak lód mroźne tchnienie,
I oczy - dotąd w sercu żyje ich spojrzenie;
Od przestępstw, jak sumienie, chroni moją duszę,
Ostatni ślad chłopięcych przewidzeń i wzruszeń.
Pokochałem dziewczynę od życia goręcej,
Tak kochać już nie umiem i nie będę więcej.
A gdy się rozpływało widmo drogocenne,
W samotności rzucałem spojrzenia płomienne
Na żółte ściany, z których - zdawało się - cienie
Do moich stóp schodziły wolno nieskończenie.
I wspomnienia jak cienie przepływały ciemne
-Choc to sny tylko były, a jednak przyjemne.





Od jutra będę smutny, od jutra.
Dzisiaj jednak będę szczęśliwy:
Do czego służy smutek, do czego?
Dlatego, że wieje nieprzychylny wiatr?
Dlaczego mam się dzisiaj martwić o jutro?
Może jutro będzie wszystko jasne
Może jutro zabłyśnie już słońce.
I nie będzie żadnego powodu do smutku.
Od jutra będę smutny, od jutra.
Ale dzisiaj, dzisiaj będę szczęśliwy
i powiem do każdego smutnego dnia:
Do jutra będę smutny.

Dzisiaj nie.

Wiersz napisany przez żydowskiego chłopca w gettcie - 1941 r.





Jak tchu dla piersi, tak mi ciebie brak!
W pochmurnym niebie
Przeciąga w siną dal wędrowny ptak.
Niech leci, niech spieszy!
Niech się serce me pocieszy,
Że choć on mknie ku tej stronie,
Gdzie wyciągam tęskne dłonie,
Rozpaczliwie beznadziejne dłonie..

Ja kocham ciebie!
Niech o tym powie ci przelotny wiew,
Co w sen kolebie
Samotne szczyty cichych, smutnych drzew.

Niech leci, niech wieści,
Że w tęsknocie i boleści
Nie mógł uśpić mojej duszy,
Co się męczy w pustce, w głuszy,
W rozpaczliwie beznadziejnej głuszy...





Gdy słońca blask nad morza lśni głębiną,
Myślę o tobie, miły.
Wzywałam cię, gdy księżyc niebem płynął
I zdroje się srebrzyły.

Widzę cię tam, gdzie skraj dalekiej drogi
Szarym zasnuty pyłem,
A nocą gdzieś wędrowiec drży ubogi
Na ścieżynie zawiłej.

Słyszę twój głoś w szumie spienionej fali
Bijącej o wybrzeże
Lub w cichy gaj przychodzę słuchać dali
W zamierającym szmerze.

I wtedy wiem, że jesteś przy mnie, blisko,
Choć oddal cię ukryła -
Przygasa dzień, wnet gwiazdy mi zabłysną
O, gdybym z tobą była!





Czy pozwolisz, ze ci powiem...
W wielkim skrócie i milczeniu...
Że ci oddam i otworzę...
W ciszy serc, w potoków lśnieniu...
Słowa dwa przez sen porwane...
Przez noc ukryte... przez czas schwytane...
Słowa dwa, co brzmią jak śpiew,
dwa proste słowa....kocham cię.





A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudż ze snu.

Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.





Że wargi Twoje to maliny
Że piersi krzakiem jaśminu
Policzki uśmiechu krainą
Że włosy Twoje wiatr rozwiewa dziki
Że oczy Twoje - płonące ogniki
A całe ciało to dźwięki muzyki
Że serce Twoje - miłości kwiatem
Że dusza Twoja to łąka latem
Że cała jesteś
Że będę sieć poezji nad Tobą rozwieszał
Sławiąc Cię w najpiękniejszych wierszach
Myślałem; gdy nagle odeszłaś...
Odtąd Cię szukam po łąkach pachnących
Po lasach zielonych tęsknotą szumiących
Po twardej ziemi wypalonej słońcem
Szukam Cię na księżycu, w gwiazd srebrnej ulewie
Szukam za obłokami i na czystym niebie
I spotkać Cię nie mogę i czy spotkam - nie wiem.





Jeśli kochasz - tak naprawdę,
I tak samo kogoś pragniesz,
To nie zwlekaj z tym wyznaniem,
To nie czekaj zakochany,
Bo czas mija, czas ucieka.
Czas nie czeka na człowieka...






Wśród próżnych uciech ta jest najmniej w cenie,
Która cierpieniem kupuje cierpienie
Tak cierpi i czasem ten, kto poszukuje
W księgach, chcąc znaleźć w nich światło mądrości.
Mądrość zdradziecko światłem w oczy kłuje
Światłości szukał, oślepł od światłości.
Więc zanim światło w ciemności zobaczysz,
Światło to zniknie, bowiem oczy stracisz...





Życzę Ci słońca i deszczu,
na przemian, żeby się nie nudzić,
kiedy Ci słońca będzie za wiele,
to deszcz Cię może ostudzić.

Życzę Ci bezpieczeństwa,
ostoi w rodzinie, prawdziwego domu,
azylu, który Ci da schronienie
i nie powie o niczym nikomu.

Życzę Ci fantazji,
ozdób Twe niebo skrzypcami,
zatańcz ze szczęścia na ulicy
i marząc rozmawiaj z kwiatami.

Życzę Ci zdrowia
dla ciała, miej zdrową duszę,
bo kiedy dusza jest chora,
to ciało przeżywa katusze.

Życzę Ci kolorów,
czarownych barw wesołej tęczy,
barw letnich pachnących ogrodów,
czegóż można chcieć więcej?

Życzę Ci dobrego jutra,
przyjaciół, szczęścia, zapału, uporu,
dużo czasu, pewności siebie,
podróży, pieniędzy i humoru.

Życzę Ci miłości
takiej normalnej głębokiej i szczerej,
ona Ci spełni te wszystkie życzenia
i tego Ci życzę Aniele.





A kiedy będziesz moją żoną,
umiłowaną, poślubioną,
wówczas się ogród nam otworzy,
ogród świetlisty, pełen zorzy.

Rozwonią nam się kwietne sady,
pachnąć nam będą winogrady,
i róże śliczne, i powoje,
całować będą włosy Twoje.

Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy wolno alejami,
pomiędzy drzewa, cisi, sami.

Gałązki ku nam zwisać będą,
narcyzy piąć się srebrną grzędą,
i padnie biały kwiat lipowy
na rozkochane nasze głowy.

Ubiorę Ciebie w błękit kwiatów,
niezapominek i bławatów,
ustroję Ciebie w paproć młodą
i świat rozświetlę Twą urodą.

Pójdziemy cisi, zamyśleni,
wśród złotych przymgleń i promieni,
pójdziemy w ogród pełen zorzy,
kędy drzwi miłość nam otworzy.





Kocham Baltka z drugiej klatki,
bo mi z piasku robi babki,
cukielkami mnie cęstuje
i się baldzo mną zajmuje.
Gdy mi Kubuś wziął łopatkę,
Baltuś wezwał jego matkę.
Mamma Kubusia sksycała
i łoptkę mi oddała.
Laz wiadelko wziął mi Jacek.
Bałtuś ksyknął:"Jacek-placek!
Natychmiast oddaj je Ani,
bo poskalzę się twej pani!"
Jacek do psedkola chodzi;
baldzo tludno się z nim zgodzić.
Ciągle głupie ma zaglania,
bzydkie tez upodobania.
Baltuś-chlopcyk baldzo gzecny,
psy nim cuję się bezpiecnie,
stala się być zawse miły.
Kocham Baltka z całej siły!





Siedzę w domku i nic nie robię
Chciałabym myśleć sobie o Tobie
O Tobie, czyli o kimś ważnym dla mnie
Z kim byłoby miło, fajnie, zabawnie
Ciekawe, czy kiedyś kogoś takiego znajdę?
Sprawiłoby mi to bardzo wielką frajdę
Chodziłabym z Tobą na długie spacery
Na dwór, do kina i na rowery
Rozmawiałabym z Tobą o wszystkim codziennie
Nigdzie byś się nie ruszał beze mnie
Byśmy ciągle razem byli
W miłości i zgodzie wiecznie żyli
Kochałabym Cię mocno, z całej siły
Lecz te marzenia mnie w realnym świecie zgubiły
Są ludzie zajęci i ci co nie znaleźli miłości
Ci, co żyją jeszcze ciągle w samotności
Ja należę do tych właśnie ludzi
Którym bez drugiej osoby okroponie się nudzi
Czekam i czekam, mam wciąż nadzieję
Że w końcu jakiś taki wiatr zawieje
Który weźmie ze sobą kogoś odpowiedniego
Przyszłego naukochańszego mego
Niestety buzia mi się nie smieje
Bo jak narazie wiatr w inne strony wieje...






Przysiadłem na łóżku mego syna, przytuliłem;
Późno już, czas spać, mój mały.
Gdy trzymałem go czule, dziwny obraz zobaczyłem:
Moje ręce ... jak dłonie mego taty wyglądały.

Dobrze pamiętam te stare, chropowate odciski,
Czasami dwa, a czasem jeden paznokieć złamany.
A przez ten młotek, co chybił celu,
Zsiniały kciuk taty, taki kochany.

Pamiętam, że były szorstkie, niezwykle twarde,
Z mocą imadła cieśli wszystko trzymały.
Ale tuląc w nocy przestraszonego chłopca,
Tak delikatne i miłe się wydawały!

Jakżeż ciekawie musiały wyglądać te dłonie;
W oczach małego chłopca były niezwykłe.
Innych ojców dłonie czystsze się zdawały
( pewnie do biurowej pracy nawykłe ).

Gdy byłem młody, rzadko o tym myślałem,
Dlaczego dłonie taty takie się stały;
Umiłowanie ciężkiej pracy, gdzie pył i smary,
Zardzewiałe rury, które taki im wygląd nadały.

Myślę o tym, co było, i o tym, co będzie,
Gdy pewnego dnia mój czas nadejdzie.
Moje pomarszczone dłonie zapłoną światłem,
A miłość taty na syna przejdzie.

Nie obchodzą mnie siniaki ani zmarszczki tu czy tam,
Ani młotek, który chybił celu.
Gdy syn ujmie me dłonie, będzie wiedział,
Że w nich miłość, a nie w słowach wielu.





Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę,
Nie tracę zmysłów kiedy cię zobaczę,
Jednakże gdy cię długo nie oglądam,
Czegoś mi braknie, koś widzieć żądam
I tęskniąc sobie zadaję pytanie:
Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie?

Gdy z oczy znikniesz, nie mogę ni razu
W myśli twojego odnowić obrazu;
Jednakże nie raz czuję mimo chęci,
Że on jest zawsze blisko mej pamięci.
I znowu sobie powtarzam pytanie:
Czy to przyjaźń? Czy to jest kochanie?

Cierpiałem nie raz, nie myślałem wcale,
Abym przed tobą szedł wylewać żale;
Idąc bez celu, nie pilnując drogi,
Sam nie pojmuję, jak w twe zajdę progi;
I wchodząc sobie zadaje pytanie:
Co to mnie wiodło? Przyjaźń czy kochanie?

Dla twego zdrowia życiem bym nie skąpił,
Po twą spokojność do piekła bym zstąpi;
Choć śmiałej żądzy nie ma w sercu mojem,
Bym był dla ciebie zdrowiem i pokojem.
I znowu sobie powtarzam pytanie:
Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie?

Kiedy położysz rękę na me dłonie,
Luba mię jakaś spokojność owionie,
Zda się, że lekkim snem zakończę życie,
Lecz mnie przebudza żywsze serca bicie,
Które mi głośno zadaje pytanie:
Czy to jest przyjaźń? Czyli też kochanie?

Kiedym dla ciebie tę piosenkę składał,
Wieszczy duch mymi ustami nie władał,
Pełen zdziwienia, sam się nie postrzegłem,
Skąd wziąłem myśli, jak na rymy wbiegłem;
I zapisałem na końcu pytanie:
Co mnie natchnęło? Przyjaźń czy kochanie?





Miła moja, kochana. Taki to mroczny czas.
Ciemna noc, tak już dawno ciemna noc, a bez gwiazd,
po której drzew upiory wydarte ziemi -- drżą.
Smutne nieba nad nami, jak krzyż złamanych rąk.
Głowy dudnią po ziemi, noce schodzą do dnia,
dni do nocy odchodzą, nie łodzie -- trumny rodzą,
w świat grobami odchodzą, odchodzi czas we snach.


A serca -- tak ich mało, a usta -- tyle ich.
My sami -- tacy mali, krok jeszcze -- przejdziem w mit.
My sami -- takie chmurki u skrzyżowania dróg,
gdzie armaty stuleci i krzyż, a na nim Bóg.
Te sznury, czy z szubienic? długie, na końcu dzwon --
to chyba dzwon przestrzeni. I taka słabość rąk.
I ulatuje -- słyszę -- ta moc jak piasek w szkle
zegarów starodawnych. Budzimy się we śnie
bez głosu i bez mocy i słychać, dudni sznur
okutych maszyn burzy. Niebo krwawe, do róży
podobne -- leży na nas jak pokolenia gór.
I płynie mrok. Jest cisza. Łamanych czaszek trzask;
i wiatr zahuczy czasem, i wiek przywali głazem.
Nie stanie naszych serc. Taki to mroczny czas.





Ślepa jestem. Oślepiona majem.
Nic nie wiem, prócz, że pachną bzy.
I ustami tylko poznaję,
żeś ty nie ty...





Nocą umówioną, nocą ociemniałą
Przyszło do mnie ciszkiem to przychętne ciało,
Przyszło potajemnie - w cudzej bezżałobie -
Było mu na imię tak samo, jak tobie...

Zajrzało po drodze w przyszłość i w zwierciadło -
Na pościeli zimnej obok się pokładło -
Dla mnie się pokładło, bym je mógł je całować
I znużyć - i znużyć - i nie pożałować

Lgnęło mi do piersi - ofiarnie pachnące,
Domyślne i bezwstydne i - posłuszniejące...
W ciemnościach - w radościach - na granicy łkania
Mdlało od nadmiaru niedoumierania.

I nic w nim nie było, prócz czaru i grzechu,
Prócz bezwiednej woni - wiednego pośpiechu -
I prócz tego dreszczu, co ginie w krwi szumie -
A bez niego ciało - ciała nie rozumie.





Ktos lezy w trumnie
Nie chcesz wiedziec kto to
to ktos znajomy
znasz go dlugi czas
zimny i sztywny
juz nic nie uslyszy

obracasz sie do tylu
stoi twoja mama
placze, jest smutna
na czarno ubrana

a tuz obok ciebie
stoi twoj ukochany
zalamany,zrospaczony
i lzami zalany

ojciec zaplakany w garsci piachu kupa
patrzy sie z oddali
na zimnego trupa

idziesz do mogily
i znajomych mierzysz
patrzysz w czarna trumne
przeciez ty tam lezysz






Największe szczęście to czyste sumienie
Bo jego ludziom nikt zabrać nie może.
Ono cenniejsze niż drogie kamienie
Jego nagrodą jest królestwo boże
Na nic bogactwo, na nic przepych złoty
Gdy w sercu nie masz spokoju i cnoty





Są ludzie tak szczęśliwi, że o nic nie proszą...
Są nieba wciąż błękitne, które chmur nie noszą...
Są lady nie znające zimy ani jesieni...
Są rzeki, w których woda szmaragdem się mieni...

Są drzewa, których zieleń staje się okrutna...
Są ptaki kolorowe jak Tycjana płótna...
Są miasta wiecznie białe albo wiecznie złote...
Skazane od powicia na słońca spiekotę!
A ja bym chciał już wreszcie spojrzeć raz do góry

I ujrzeć szare niebo, a na nim szare chmury-
I z tych chmur, żeby deszczu szare krople błysły,
A tuż u stóp zmęczonych szare fale Wisły...
Szarym, jesiennym rankiem iść przez Marszałkowską,
Pod szarym niebem usiąść ze swoją szarą troską...
Znów się znaleźć w szarym wróbli tłumie

Ja, szary, prosty człowiek...
A świata nie rozumie.





- Powiedz mi jak mnie kochasz.

- Powiem.

- Więc ?

- Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie .
W wielkim wietrze na szosie i na koncercie.
W bzach i brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.

- A latem jak mnie kochasz ?

- Jak treść lata.

- A jesienią, gdy chmurki i humorki ?

- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.

- A gdy zima posrebrzy ramy okien ?

- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. Wrony na śniegu





Dotrzeć mam do celu
a tu brak bramy drzwi
chcę wskazówek wielu
kto drogę pokaże mi.

Z niemocy rozkładam ręce
ogarnia bezsilność jakaś
gdyby lekarstwem w męce
wystarczyło się wypłakać.

Na dotarcie mało czasu
słaba sprawność kutra
trudno jest bez kompasu
doczekać świtu jutra.

Czekam jutrzejszego dnia
może jakiś cud się stanie
w jutrze nadzieję mam
czas daje rozwiązanie





Od życia człek wiele chciałby mieć
samo to nie wystarczy każdy powie
wiemy bowiem nie wystarczy chcieć
zawsze należy trochę pomóc losowi.

Inaczej o przyjemnym tylko marzyć
żyć nadzieją że przydarza się czasem
przypadkiem los może Cię obdarzyć
pies też dostaje ni stąd ni zowąd kiełbasę.

Możesz bić się ze swoimi myślami
marząc gdzie jest moje vita dolce
wierz droga twoja też usłana różami
i wiedz że oprócz kwiatu ma też kolce.





Wyszukaj trzeba ich mile
Ma to być odpowiednia nić
Przyjemne dnia chwile
Pozbieraj i masz je zszyć.

Złe chwile z nimi cóż
Przyjm je w pokorze
Z łez nie twórz mórz
Inaczej spójrz to pomoże.

Przez durszlak chmury
Przepuść dokładnie
Dzień nie będzie ponury
Woda życia tylko spadnie.

Ty zaś coś miłego nuć
Radości porusz siły
Uśmiech na twarz wrzuć
I już masz dzień miły.





Zawsze dla siebie szacunek
Każdy chciałby mieć
Zrób więc szczery rachunek
Kim dla ciebie jest cieć.

Kiedyś zdrowy w kwiecie wieku
Złe cię nie ima
Na to więc patrzysz człeku
Innymi oczyma.

Masz poważne stanowisko
Jednak dobrze wiesz
Emerytura blisko
Możesz być cieciem też.

Bądź więc miłym też cieciowi
Dobrym w obyciu
Takiemu człowiekowi
Pomaga to w życiu.





Wśród gąszczy spraw co dnia
tych skrytych i publicznych
nie dopuścić wygodnie
myśli pesymistycznych.
Optymistycznie wciąż patrzeć
jakim jest życie kochać
i zanim dzień się zacznie
złu z wczoraj rzec wynocha.
Nowy dzień to szczęście nowe
po co więc uśmiech chować
i wciąż płacić frycowe
czyż nie lepiej darować.
Przez to można tylko zyskać
jutra nie nawiedzi lęk
energią zaczniesz tryskać
miłym będzie każdy dźwięk.





To see what we have never seen,
to be what we have never been,
to shed the chrysalis and fly,
depart the earth, kiss the sky,
to be reborn, be someone new:
is this a dream or is it true?

Can our future be cleanly shorn
from a life to which we're born?
Is each of us a creature free -
or trapped at birth by destiny?
Pity those who believe the latter.
Without freedom, nothing matters





Gather ye Rose-buds while ye may,
Old Time is still a flying:
And this same flower that smiles to day,
To-morrow will be dying





Na marmurowej wyrył płycie
czas wieczne prawa dla ludności:
Nic piękniejszego ponad życie,
W życiu nic ponad czar miłości