Na złość mamie...
Tomasz Bużałek
Tak jak różni są ludzie i różne ich potrzeby, tak też różnią się rzeczy, które są w stanie szokować. Jak przeczytaliśmy niedawno w lokalnej prasie, zszokowani są mieszkańcy Radogoszcza. Nie chodzi jednak o kolejne przestępstwo, podwyżkę cen, czy też lokalną aferę korupcyjną. Mieszkańcom Radogoszcza spowszedniały już także polityczne zatargi i nieudolność władz różnych szczebli, szokuje ich natomiast fakt, że będą mieli bliżej do autobusu. I to szokuje negatywnie.
Mieszkańcy Radogoszcza zapomnieli chyba, że takie pojazdy rejestruje się już tylko jako pojazdy zabytkowe
Dziś na Radogoszcz Wschód autobusy dojeżdżają po ulicy Świtezianki położonej peryferyjnie, na samym skraju osiedla. Ulica jest w złym stanie, na wiosnę zostanie zamknięta i rozpocznie się jej remont. Na ten czas autobusy trzeba skierować gdzie indziej. Linii autobusowych jest kilka, w tym jedna, jeżdżąca co kilka minut, na całej trasie z wyjątkiem właśnie Radogoszcza pokrywa się z tramwajami. Jedynym sensem jej istnienia jest zatem podwiezienie mieszkańców bliżej domów, aby nie musieli wędrować od tramwaju, który również jedzie skrajem osiedla, tyle, że z jego drugiej strony. Cóż zatem proponują mieszkańcy? Oczywiście – skierować autobus tam, gdzie i tak już jeżdżą tramwaje. A dlaczego? Dlatego, że alternatywą jest poprowadzenie autobusu przez środek osiedla – ulicą Nastrojową, na której to wszyscy mieszkańcy mieliby do autobusu przysłowiowy rzut beretem. A do tego nie można dopuścić.
I jak to zwykle bywa – zawrzało. Lokalna prasa z chęcią podjęła temat, bowiem każda możliwość do ponarzekania na transport publiczny jest doskonałą okazją do wykazania się: szybkiego napisania kilku słów krytyki bez zagłębiania się w temat. Gdy pisze się o komunikacji miejskiej nie trzeba bowiem niczego analizować – i tak wszyscy w mieście wiedzą, że transport zbiorowy jest „be”.
Wcielenie szatana
Zabuzowało także na forach internetowych. Obrońcy wdów i sierot rwali sobie włosy z głowy krzycząc, iż mieszkańcy będą mieli pod oknami hałas i spaliny z autobusów, że „bezpieczeństwo komunikacyjne wewnątrz osiedla będzie wołało o pomstę do Nieba”. Dowiedzieliśmy się, że autobusy w ogóle nie powinny tamtędy pojechać, co jest o tyle ciekawe, że ulica Nastrojowa posiada nawet zatoczki autobusowe w miejscu planowanych przystanków. Dalej można było przeczytać także, że autobus „spowoduje nieodwracalne straty”, zaś za autobusami pojawią się „ciężarówki i furgonetki pędzące 100 km na godzinę”. Dokąd miałyby owe ciężarówki jechać – nie wiadomo. Natomiast, o dziwo, na smród, hałas i spaliny, jakie powodują i będą powodować samochody nikt już nie narzekał, a przecież z autobusem czy bez Nastrojowa w czasie remontu przejmie cały ruch z ulicy Świtezianki.
Łąki? Sady? Nie krańcówka autobusowa
Na efekt nie trzeba było długo czekać. Bitwa została wygrana. Rada spółdzielni mieszkaniowej rozdarła szaty i powiedziała, że Nastrojowej nie odda na zatracenie. I tak oto mieszkańcy zrzucili z głów narzucone im przez miasto nakrycia głowy, wyzwolili się i zjednoczyli we wspólnym działaniu. Tylko, że niektórzy już powoli zauważają, że coraz bardziej marzną im uszy...
Cała sprawa, oprócz swojego komicznego zabarwienia ma jednakże także interesujące drugie dno, inny aspekt, który z resztą systematycznie przebija się przy okazji różnorakich inwestycji komunikacyjnych. Zadziwiające jest jak głęboko w umysłach mieszkańców wryło się planowanie przestrzenne rodem z lat siedemdziesiątych czy nawet późniejszych. Zadziwiające, iż wbrew powszechnej pogardzie dla poprzedniego systemu mentalnie tkwimy w nim po szyję. Bowiem czyż pogarda i wrogość dla transportu zbiorowego przy jednoczesnym uwielbieniu i stawianiu na piedestale samochodu nie ma swych korzeni w PRL-u? Czyż automatyczne kojarzenie transportu zbiorowego z wielkimi arteriami nie wywodzi się z dekady gierkowskiej? Czy w końcu naszych przyzwyczajeń do zagospodarowania przestrzeni i poglądów na jej kształtowanie nie czerpiemy z wizerunków blokowisk? To właśnie na wielkich łódzkich osiedlach przestrzenie kameralne, z którymi mamy bezpośrednią, codzienną styczność, zajmują samochody nie zaś autobus i tramwaj. Transport publiczny w tych obszarach nie miał być jak najbardziej dostępny, aby efektywnie służył ludziom - komunikację zbiorową kierowano na wielkie arterie wiodące z dala od zabudowy. Tym samym wylewano ją do tzw. ścieku komunikacyjnego w którym, tym samym, lądowało też dziecko razem z kąpielą. Doskonałym przykładem jest tu Retkinia – wszystkie linie autobusowe prowadzą samym skrajem osiedla. Autobusy jadą korytem między szpetnymi wiatami parkingów a tak zwaną „zielenią miejską”, na której jeszcze kilka lat temu pasały się krowy. Z drugiej strony osiedla autobusy miejskie do nie dawna spotykały kombajny z pobliskiego PGRu. Na niedoświetlonych, oddalonych od domów przystankach wieczorem strach się pojawić, lecz najwyraźniej obserwując taką przestrzeń mimowolnie oczekujemy dalszego naśladowania jej organizacji. Mimo, iż na autobus czekamy z duszą na ramieniu, to jakoś w mętnym świetle ulicznych latarń nie widzimy co powinno się zmienić.
Tramwaje i autobusy czekają na siebie nawzajem. Wszystko to na niewielkim placyku wśród gęstej, historycznej zabudowy Goerlitz
W swych rozmyślaniach idziemy zresztą o krok dalej. Skoro transport publiczny tak pieczołowicie usuwano do rynsztoka, to znaczy, że jest on nieatrakcyjny, niereprezentacyjny, że jest „be”, jak uczą nas łódzkie gazety. A skoro jest „be”, to każda inwestycja, która przełamie dotychczasowe podejście do transportu też jest niewłaściwa. I tak, gdy projektowano Łódzki Tramwaj Regionalny największe zarzuty dotyczyły pozostawienia tramwaju na ul. Piotrkowskiej. Zdaniem wielu mieszkańcy powinni codziennie przebyć pieszo drogę od Wólczańskiej do Piotrkowskiej i z powrotem. Skierowanie tramwaju tam, gdzie zmierza większość pasażerów gryzło się z wypracowanym poglądem na organizację przestrzeni. Na fali usuwania transportu zbiorowego na peryferia powstały też takie pomyłki jak krańcówka autobusowa na osiedlu Janów przeniesiona z centrum osiedla do brzozowego lasku po drugiej stronie ulicy, czy tramwaj jadący w betonowym tunelu tylko po to, by i tak nie dojechać pod dworzec Łódź Kaliska. Na fali takiego myślenia co i rusz powstają „genialne” w swej prostocie pomysły usunięcia tramwaju z ul. Kilińskiego, aby zmniejszyć korki. Czasem przebłyski geniuszu podsuwają niektórym pomysł, aby tramwaj usunąć nawet z ulicy Kościuszki, bo przecież ludzie mogą sobie dojść od Gdańskiej... Nawet lokalizacja punktu przesiadkowego autobusów nocnych musiała ulec zmianie, gdyż mieszkańcy jednej kamienicy z oburzeniem zaprotestowali przeciwko lokalizacji „autobusowego dworca” pod ich oknami.
Pętla tramwajowa w samym sercu spokojnego osiedla bloków. Wprowadzenie tramwaju w kameralną przestrzeń - to z pewnością nie Łódź (niestety)
Być może ja także uległbym w swym rozumowaniu poetyce komunikacyjnego rynsztoka, gdyby nie to, iż w imię powiedzenia „podróże kształcą” odwiedziłem też trochę miast poza swoim rodzinnym. A w nich podejście do komunikacji zbiorowej dość powszechnie odmienne jest od widzimisię mieszkańców Radogoszcza. Taka na przykład Praga z tramwaju uczyniła jeden z symboli swojego miasta. Rysunki tramwajów znajdziemy na kubeczkach, pocztówkach, koszulkach i innych pamiątkach w jednym rzędzie z Hradczanami i Mostem Karola, a tramwaje przejeżdżają nie tylko pod oknami domów, ale także i przez bramy kamienic.
Mówiąc „tramwaj zatrzymuje się pod dworcem” mieszkańcy Goerlitz mają na myśli coś innego niż zmierzający na dworzec Łódź Kaliska
Ciekawych przykładów dostarcza Goerlitz leżące przy granicy z Polską. Autobusy i tramwaje spotykają się tam w jednym miejscu w centrum, oczekują na siebie umożliwiając przesiadkę „drzwi w drzwi” i rozjeżdżają się w różnych kierunkach. Wszystko to dzieje się na niewielkim placyku w centrum historycznego miasta. „Dworzec autobusowy” tuż pod oknami jakoś mieszkańcom nie przeszkadza. Z równie stoickim spokojem mieszkańcy Goerlitz przyjmują tramwaje jeżdżące po deptaku. U nas wszelkie dyskusje o odtworzeniu tramwaju na Piotrkowskiej, choćby dla tramwaju historycznego, utopiono w szklance wody stwierdzeniem, że przecież kelner nie będzie przez tory biegał z talerzem do ogródka. Ciekawe, że możliwość potrącenia go przez samochód czy rikszę jakoś nie robi na łódzkich kelnerach wrażenia. W jeszcze innym miejscu Goerlitz tramwaj zatrzymuje się przed dworcem – oznacza to, iż staje na wprost drzwi dworca, kilkanaście metrów od nich. Prawdziwym szokiem dla mieszkańców łódzkiego blokowiska byłaby jednakże dopiero przejażdżka tramwajem na całej jego trasie. Ta bowiem przebiega wśród osiedlowych trawniczków i chodników, mija piaskownice, place zabaw i osiedlowe skwerki prowadząc niemal pod oknami bloków, z dala omijając jakiekolwiek ulice. Pętla zaś znajduje się na niewielkim placyku w sercu osiedla, gdzie na tramwaj oczekuje skomunikowany z nim autobus.
Tramwaj w bramie kamienicy? Oczywiście! Będzie bliżej na przystanek! Wiedeń – Grinzing
Tyle Goerlitz, a co słychać w Austrii? W Wiedniu odnajdziemy np. pętlę tramwajową znajdującą się w bramie kamienicy. Nie widziałem tam mieszkańców przykutych do torów, więc zapewne i koegzystencja z „dworcem tramwajowym” układa im się całkiem dobrze. Ale cóż się dziwić, skoro autobusy miejskie wjeżdżają pod słynną katedrę św. Stefana, a prezydent republiki nie ma nic przeciwko autobusom przejeżdżającym mu tuż pod nosem przez wewnętrzne dziedzińce kompleksu pałacowego.
Wiedeńczycy są tak nierozważni, że nie obawiaja się, iż miejski autobus zniszczy Hofburg - reprezentacyjny kompleks pałacowy, w którym urzęduje prezydent republiki?
Tego typu przykłady można mnożyć. Każde miasto chce bowiem w miarę swych możliwości ułatwiać życie mieszkańcom i odwodzić ich od jeżdżenia samochodem, przynajmniej po zatłoczonym centrum. Bowiem to nie tramwaj powoduje korki na Kilińskiego, ale niekończący się sznur samochodów, tak samo jak nie tramwaj spowodował, że ulica ta jest obecnie ulicą ruder. Badania wykonane dla potrzeb projektu rewitalizacji łódzkiego śródmieścia klarownie pokazały winowajców – normy zanieczyszczenia powietrza i hałas na ulicach Śródmieścia wielokrotnie przekraczają europejskie standardy. Wina niemal w całości leży po stronie samochodów.
Wszystkim Łodzianom polecam podróżowanie. Pozwala ono otworzyć oczy na pewne fakty i zastanowić się nad rzeczami, nad którymi z reguły zastanawiać się nie chce, bo uznajemy je za oczywiste. Niestety podróż będzie nieco utrudniona, gdyż dla polskich kolei wcale oczywiste nie było, iż milionowa aglomeracja powinna posiadać międzynarodowe pociągi i kilka miesięcy temu PKP zlikwidowały ostatnie połączenie Łodzi z zagranicą.
Łódź, Marzec 2006