23-4-2024  KLUB PIŁKARSKI SMULSKO - ŁÓDŹ          
.:Menu:.
Aktualności
Kadra
Terminarz
Księga gości
Forum
Galeria
Historia

Warning: include() [function.include]: Unable to access php/ranking.php in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 234

Warning: include(php/ranking.php) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 234

Warning: include() [function.include]: Failed opening 'php/ranking.php' for inclusion (include_path='.:/usr/share/php:/usr/share/pear') in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 234
.:Sponsorzy:.
Allegro - największe aukcje internetowe, najniższe ceny! Kup i sprzedaj!Nadzór budowlany - eSbud
.:Linki:.
Strona TKKF-u
Strona Sułtanów Lansu
Strona Gromu
Strona Nawrota
.:Statystyki:.
 Gości ogółem: 

.:Historia:.
1996 - 2003

Rok założenia naszego klubu, 1996, jest datą trochę naginaną. Tak naprawdę wtedy właśnie po raz pierwszy zaczęliśmy rozgrywać mecze podwórkowe na Smulsku. Za pierwszą bramkę służyła nam drewniana brama garażowa jednego z moich sąsiadów. Należy pamiętać, iż osiedle w owym czasie dopiero się budowało, więc niezagospodarowanych terenów przydatnych do gry było pod dostatkiem. Prawdziwymi twórcami nie tyle klubu, ile samej idei wspólnej gry byli ówcześni drugoklasiści: Marcin Rechciński (czyli ja) oraz Kuba Jankowski (późniejszy Terry). Z czasem dołączali do nas inni adepci tej najpopularniejszej gry zespołowej świata: Michał Kępa, Patryk i Artur Fiukowie, Wojtek Kuczyński (Gumiś) oraz młodsi bracia założycieli - Mateusz Jankowski (Mati) i Rafał Rechciński.

Kiedy mój ogródek został ogrodzony siatką nastąpiło przeniesienie boiska. Ulokowaliśmy je na terenie niezagospodarowanych jeszcze działek sąsiadów tak, aby można było wykorzystać moje ogrodzenie jako bramkę. Placyk był bardzo małych rozmiarów, ale na nasze ówczesne potrzeby wystarczał w zupełności. Jedyne utrudnienie stanowiła bliskość ulicy Piłkarskiej, niedługo potem pokrytej asfaltem. Jak sięgam pamięcią zdarzało się, że nasza piłka wpadała pod koła pędzących pojazdów, ale nigdy nie wybijało to nas z meczowego rytmu. Bardzo miło wspominam grę właśnie w tamtym miejscu. Niemal rutyną było kończenie spotkań konkursami rzutów karnych. Pewnego razu zostaliśmy zgaszeni przez jednego z robotników, których owego czasu na Smulsku nie brakowało. Zarzucił nam, że karne wykonuje się z odległości 11 metrów, a nie ok. 5. Gdy ustawił piłkę w regulaminowej odległości okazało się, że będzie oddawał strzał niemal z końca naszego placyku! Nie przeszkodziło mu to jednak w pokonaniu mnie (podjąłem się bronić tego strzału). W tamtym roku po raz pierwszy zaistniał też pomysł rozegrania meczu o boisko. Poprzedzony solidnym treningiem nie doszedł ostatecznie do skutku z racji braku odzewu ze strony rywali. Okazja do zweryfikowania naszych możliwości nadarzyła się jednak dość szybko. Chęci do rozegrania z nami sparingu nabrało dwóch ojców chłopaków, którzy dość dawno zaprzestali gry z nami. Zastrzeżenie jest o tyle konieczne, że wspomniani panowie, broń Boże, nie należeli do trzeźwych. Trzeba im jednak oddać, że sami pokonali stado maluchów, jakimi wówczas byliśmy.

Należy podkreślić nadrzędną rolę założycieli w późniejszych losach drużyny. Pierwotnie najwięcej do powiedzenia wśród maluchów miałem ja oraz Kuba i było to o tyle normalne, że to właśnie my organizowaliśmy zazwyczaj zbieranie chętnych do gry. Nasz prestiż wynikał również z faktu, że nigdy nie ukrywaliśmy niezadowolenia z czyjejś postawy na boisku. Zupełnie inny charakter prezentował Kępa. Choć jego staż w zespole był nieco krótszy, od razu zjednał sobie sympatię maluchów, gdyż do każdego podchodził z troską i wyrozumiałością. Bardzo często zdarzało się, że dzieciaki swe wyjście na boisko uzależniali od pozytywnej odpowiedzi na pytanie "Czy gra Michał?". A najwspanialszym przykładem tej zależności było późniejsze rozumienie się na boisku właśnie Kępy oraz Matiego. Potrafili grać ze sobą niemal z zamkniętymi oczami.

Niedługo potem doszło do kolejnej przeprowadzki. Otóż uprzątnięto ogromną górę gruzu i śmieci po drugiej stronie mojego segmentu. Powstały plac stanem nawierzchni przypominał boisko przy ul. Karpackiej, na którym rozgrywa mecze TKKF. Przewinęło się wtedy wielu chętnych do gry: Wiktor, Zbyszek Gorący, Marcin Robak, Piotrek Głuszkowski (Gałuszka). Po krótkim okresie typowo podwórkowej zabawy z piłką na ustawione po obu końcach boiska kamienie, nastąpiło poruszenie. Mianowicie, znaczna grupa amatorów koszykówki ze Smulska postanowiła wybudować obok boisko do tzw. streetball'a. W tym celu wykorzystali olbrzymią stertę trylinek, która zalegała wokół placu. Nie chcieliśmy pozostać gorsi od koszykarzy i również wzięliśmy się za uprzątanie naszego terenu. Zbieraliśmy gruz i śmieci z boiska, wyznaczyliśmy auty, ujednoliciliśmy rozstaw słupków-kamieni. W pewnym momencie zaświtał nam w głowach pomysł zbudowania prawdziwych bramek. Początkowe próby wywołały zaniepokojenie naszych rodziców, obawiających się o nasze bezpieczeństwo. Postanowili nam pomóc i wspólnymi wysiłkami zbudowaliśmy jedną z bramek. Jej pojawienie się, jak również fiasko idei koszykarzy, spowodowały, że na naszym boisku zaczęli grać dużo starsi od nas ludzie, z Maćkiem Promińskim (Prominiakiem) i Maćkiem "Nosem" na czele. Przewinęli się: Bliźniacy, Szeryf, Wojek, Okoń, Wróbel, a nawet Turliński - grali oni już długie lata na słynnym boisku przy Łyżwiarskiej, ale teraz mieli bliżej na nasze. Niestety, nie doszło do postawienia drugiej bramki, a czarę goryczy przelała postawa jednej z sąsiadek, która zabroniła nam grać na tym placu, twierdząc, że "jej się kurzy". Oczywiście początkowo każdy patrzył na postawę tej pani z przymrużeniem oka, ale ta okazała się wyjątkowo zdeterminowana. Zebrała podpisy od mieszkańców wszystkich segmentów otaczających boisko, agitując do jego likwidacji. Pochwalę się, iż jedyną rodziną, która nie poparła starań buntowniczki byli moi rodzice. Wzburzenie zapanowało też w domach chłopaków, którzy mieszkali nieco dalej placu ode mnie. Nie należy się temu dziwić - każdy chciał, by ich syn mógł spędzać wolny czas uprawiając sport.

Nasze protesty trwały dość krótko, gdyż dowiedzieliśmy się o istnieniu nowego boiska za ul. Kolarską. Po usunięciu jedynej bramki przed moim domem zaniechaliśmy tej walki z wiatrakami i postanowiliśmy spróbować czegoś nowego. Na nowym boisku grali głównie wymienieni przeze mnie starsi od nas kolesie, którzy szybko uznali, że bezsensowne jest wdawanie się w dyskusje z protestującą kobitą. Plac gry różnił się dość znacznie od poprzednich rozmiarami, ale szybko wykorzystaliśmy tę właściwość. Nasza ambicja dodawała nam sił do tego stopnia, że nieraz wyprzedzaliśmy dużo wyższych od siebie przeciwników. Innym atutem tego placu była trawiasta nawierzchnia. Za bramki służyły nam wbite w ziemię grube gałęzie. Boisko przechodziło różnorakie perturbacje - powstawały nowe budynki, często kosztem długości placu. Problem wyznaczenia bramek zazwyczaj rozwiązywały siatki, grodzące poszczególne posesje.

Zapał do gry powoli tracili starsi koledzy, ale nie my - trzon obecnego KP Smulsko. Niestety, prawie rok z głowy miał wtedy Kępa, a to na skutek poważnego złamania ręki. Kuba postarał się jednak, abyśmy nie mieli problemów z zestawieniem składu i zapraszał do gry wielu swoich kolegów. Jeden z nich - Adam Ciapciński (Ciapa), zadomowił się u nas na dobre. Wkrótce zmieniliśmy orientację boiska i rozpoczęliśmy poszukiwania w miarę stałej grupy osób, z której łatwo można było sformować dwa składy. Najważniejszym nabytkiem był Mucha, który dotarł do nas pełen rozgoryczenia po zamknięciu boiska przy Łyżwiarskiej. Początkowo widać było, że czuje nad nami pewną wyższość, ale wkrótce dopasował się do naszego specyficznego stylu gry, preferującego podanie, a nie drybling. Razem z Muchą pojawił się Mateusz, jednak jego rozgoryczenie i pewność siebie wydawały się dużo mniejsze :). Zawsze można było liczyć na liczną rodzinę Suskiewiczów. Przecież Sławek, Piotrek, Marcin i Kamil to już prawie jeden skład! :) Niezapomniana była również postać Włókniarza, nazwanego tak z powodu jego bramkarskiego epizodu w tym konstantynowskim klubie. Ciekawostką był fakt, że przez pewien okres rozpowszechnialiśmy futbol w kobiecym wydaniu. Grała (choć może to za dużo powiedziane) z nami czasem Agata - siostra Maćka Prominiaka oraz jej koleżanki - Alka i Justyna Plewickie. Silną pozycję na naszym boisku miał Krzysiu Grzelka, który chodził swego czasu do jednej klasy z Kubą. Kiedy było trzeba, wspomagali nas młodsi koledzy, posiadający niemniejszy od nas zapał do gry. Szczególnie należy tu wyróżnić Kielicha, zdecydowanie niedocenianego w tamtym okresie.

Głównymi wydarzeniami związanymi z tym terenem była seria naszych meczów o boisko. Rozgrywaliśmy je z drużyną Maćków, wzbogaconą Z. Gorącym, Wiktorem oraz Włókniarzem. W zasadzie miały wymiar tylko ambicjonalny, gdyż zazwyczaj nie wchodziliśmy sobie w drogę jeśli chodzi o terminy gry. Pierwsze dwie potyczki, mające bardzo burzliwy przebieg, zakończyły się naszymi porażkami. Tę drugą kończyliśmy niemal głęboką nocą. Niespodzianki pogodowe nie stanowiły dla nas przeszkody. Pamiętam wiele meczów toczonych w ulewnym deszczu czy w ogromnym chłodzie.

Kolejnym wielkim wydarzeniem w dziejach naszej gry podwórkowej był planowany przyjazd naszego wykładowcy od historii - Andrzeja Skowronka. Ten amator gry w piłkę został przez nas zaproszony na przyjacielski mecz, do którego przygotowywaliśmy się z wielkim zapałem. Chodziło głównie o stworzenie boiska z prawdziwego zdarzenia. Nie skończyło się tu na uprzątnięciu śmieci. Wspólnym wysiłkiem postawiliśmy nowe bramki (trzeba podkreślić zapał do majsterkowania u Kępy). Krzewinki traw, na których podbijała się piłka wyrywaliśmy i lokowaliśmy w kałużach. Innym pracochłonnym przedsięwzięciem było wyznaczenie linii autów. Zrobiliśmy to zwykłą dziabką, planując zasypanie powstałych rowków piachem. Żeby było śmieszniej, Pan Skowronek odwołał swój przyjazd, ale boisko pozostało.

I właśnie o to, stworzone przez siebie boisko przyszło nam grać po raz drugi. Z góry ustaliliśmy, że walczymy do trzech zwycięstw, które tym razem dość łatwo uzyskaliśmy. Jedynie na drugi z meczów rywale przygotowali szczególnie mocny skład, ale my również uzyskaliśmy pomoc ze strony Winiara, który nigdy nie grał z nami regularnie. Mecze były świętem całej naszej grupy, zbudowane przez nas ławki rezerwowych zapełniały się kibicującymi nam maluchami. Niektórych z nich pod koniec wpuszczaliśmy nawet na boisko. Nasza ciągła rywalizacja z drużyną Maćków była dość dziwna, ale dawała nam możliwości sprawdzenia się z bardziej wymagającym rywalem. Kiedy była potrzeba, graliśmy ze sobą ramię w ramię. Przypomnę tylko przynajmniej 3 mecze, rozgrywane w Konstantynowie-Srebrnej (Kanzas), w których uczestniczyli niektórzy zawodnicy z naszej grupy. Tworzyliśmy nieoficjalną reprezentację Smulska. Przeciwnikami były niezbyt ciekawe typki, niemniej zazwyczaj piłkarsko słabsze od nas. Najlepszym dowodem na moje słowa jest wypowiedź jednego z przeciwników po swoim strzale. Piłka zamiast wpaść do bramki... wyszła na aut, co zostało skomentowane: "K..., jakaś niemoc!". Panowie nie szczędzili ostrych słów również pod naszym adresem. Włókniarza zwymyślali od panienek, gdy zszedł z boiska ze złamaną ręką, innym razem niewysokiego Matiego posyłali już do przedszkola. Zamiast się tam udać, Mateusz wolał kilka razy ich ośmieszyć, po czym wpakować 2 gole. :) Smaczku całej rywalizacji dodawał fakt, że zawody rozgrywane były w rzęsistym deszczu.

Smutnym epizodem było zniszczenie bramek na naszym boisku przez nieznanych sprawców. Wywołało to sporą złość w naszych szeregach i postanowiliśmy od razu zbudować nowe, ale na tyle porządne, by oparły się chuligańskim wybrykom. Zostały one zabetonowane! Posłużył nam piach z okolicznych pól, woda z kałuż i, przede wszystkim, cement najzwyczajniej "pożyczony" przez Winiara z nieodległego placu budowy (akcja "Miś"). Nowe bramki stały tam bardzo długo, ale nie dane nam było długo na nie pograć. Boisko stawało się dla nas za małe, a ponadto jakiś gość straszył nas, że to jego teren. Postanowiliśmy poszukać innego miejsca.

Większość z nas chodziła już do trzeciej klasy gimnazjum, gdy nastąpił niejako samoistny proces przenoszenia się na tzw. czerwone boisko, położone na Retkini, obok krańcówki autobusu #86. Niemniej, zanim do tego doszło, rozegraliśmy pierwszy oficjalny mecz podwórkowy z drużyną Miętasa. Obowiązywał limit wieku do ur. w 1987r. Spotkanie odbyło się na boisku SP nr 6, które jest dość spore, ale wyjątkowo nierówne. Ponadto grę uprzykrzają tam kamienie, wtopione niemal w zbitą ziemię. Rozpoczynaliśmy w osłabieniu i tylko na początku mogliśmy obawiać się o wynik. Wraz z przybyciem Kępy zaczęliśmy wyraźnie dominować. W naszym składzie grali: Patryk Fiuk (bramkarz), Michał Muszalski, Michał Kępa, Marcin Rechciński (druga linia), Jakub Jankowski i Mateusz Jankowski (pierwsza linia). U przeciwników walczyli m.in. Wojciech Miętkiewicz, Damian Lech oraz Jakubowski, Pełka, Matys, Kołodziej i Dudek. Wygraliśmy chyba 13:1. Po przenosinach na czerwone boisko doszło do dwóch kolejnych potyczek miedzy naszymi zespołami. Zagraliśmy niemal w identycznych składach. Mniejsze boisko stanowiło atut dla rywali, grających bardziej techniczną piłkę, ale w obu przypadkach zostali oni pokonani różnicą dwóch goli. Ostatni mecz toczył się w szczególnie nieprzyjemnej atmosferze. W rezultacie tuż po nim doszło do bójki bramkarza rywali - niejakiego Dudka z Kubą.

Na całe szczęście nie byliśmy zmuszeni rozgrywać z kolegami Miętasa większej ilości spotkań, gdyż znaleźliśmy dużo bardziej odpowiedniego sparingpartnera. Była nią klasa Kamila, wzbogacona Damianem Bedkowskim, wtedy zwanym przez nas Żółtym, z racji koloru sportowych spodenek, w których grał. Oprócz nich występowali w tej drużynie m.in. Adam Leja, Rysiu, niewysoki Krzysztof czy niejaki Adrian. Pierwszy mecz rozegraliśmy na czerwonym boisku i, mimo wielkiego zaangażowania całego naszego zespołu, przegraliśmy w końcówce różnicą dwóch goli. Ta porażka nieco nas podłamała, ale i wiele nauczyła. Szybkość Kamila spowodowała, że byliśmy zmuszeni zastosować grę z typowym obrońcą, podczas gdy zazwyczaj liczyliśmy na skuteczność naszych powrotów. Rewanż odbył się asfaltowym boisku XXVI LO. Przystąpiliśmy do niego pełni obaw, gdyż nie mogli grać bracia Jankowscy. Zastąpił ich Artur Fiuk na obronie oraz Piotrek Suskiewicz na ataku (zmuszony był prowadzić bratobójczy pojedynek). Głównie nakazanie ofiarnemu Arturowi gry wyłącznie z tyłu spowodowało, że osiągnęliśmy bardzo dobry wynik. Do 90 min utrzymał się remis 1:1, więc zdecydowaliśmy się na pełną dogrywkę. Przegraliśmy ją 2:0, ale po meczu byliśmy dumni z naszej ogromnie ambitnej postawy - zmusiliśmy dużo starszych rywali do kolosalnego wysiłku.

Niestety, trzeci mecz z nimi przegraliśmy dość wysoko. Szkoda, gdyż tym razem graliśmy w najsilniejszym składzie. Wynik poprzedniego pojedynku nijak przełożył się jednak na ten. Szybko stracone bramki zmusiły nas do gry ofensywnej i raz po raz nadziewaliśmy się na kontry. Spotkanie odbyło się późną jesienią - konieczne było roztapiane lodu za pomocą soli. Nadal toczyły się jednak spotkania na naszym podwórkowym boisku. Dołączyli do nas bramkarz Adrian Cuper, obrońcy Wojtek Kowalski i Michał Nowicki, jak również pomocnicy: Kuba Sokolewicz oraz Adam Owczarek. Pogodzony z trzema porażkami Miętas również często gościł na czerwonym boisku. Niektórzy z naszych obdarzali go nawet pewną sympatią.

W jaki sposób zrodził się w ogóle pomysł założenia drużyny amatorskiej? Wszystko zaczęło się od mojego epizodu z harcerstwem. Z jedynego zebrania, na którym byłem, wyniosłem, oprócz niechęci do sztywniackich harcerzy, bawełnianą koszulkę wymalowaną emblematami szczepu czy czegoś tam. Napisy powstały na skutek wywabienia koloru jakimś chlorowym wybielaczem. Powstał pomysł czy nie zrobilibyśmy takich koszulek dla całej drużyny. Analizowaliśmy również opcję z wprasowankami, aż skończyło się na kupnie profesjonalnych strojów od firmy Top Print. Ogromna w tym zasługa Kuby, bo gdyby nie on, musielibyśmy kupować trykoty u pani Plajty (Sportland przy Armii Krajowej), której wysokość marży była nie do przyjęcia. Jednak już taki wydatek musieliśmy połączyć z decyzją o wystartowaniu w amatorskiej lidze piłkarskiej. Znów inicjatywę przejął Kuba, który wybrał rozgrywki TKKF. Poprosił również swego tatę, piłkarskiego znawcę z powołania, aby podjął się szkolenia naszej bardzo młodej i niedoświadczonej jeszcze drużyny. Ku radości wszystkich, tata Kuby zgodził się. Pozostało tylko wyselekcjonowanie kadry oraz wymyślenie kroju koszulek. Chyba nigdy nie zapomnimy tych burzliwych dyskusji, prowadzonych w gronie ścisłych założycieli klubu (ja, Kuba i Kępa oraz Mucha, który choć nie grał z nami od początku, to szybko zrozumiał ideę, jaka nam przyświecała). Głównym dylematem było czy do drużyny powinni należeć wyłącznie gracze ściśle związani z bogatą już przeszłością zespołu. Jeśli nie, to jaki powinien być udział pozostałych. Błyskawicznie upadł pomysł zaangażowania wyłącznie mieszkańców południowej części Smulska. Jak na piłkarską rodzinę przystało doszliśmy jednak do consensusu.

Co do strojów, to dyskusja była równie zagorzała, ale w końcu zdecydowaliśmy się na jeden krój. Pewną pomocą był stworzony przez moją mamę szkic koszulek. Kapitanem wybraliśmy Kępę, choć aspiracje na objęcie tej funkcji miał również Kuba. Rozegraliśmy wewnętrzny mecz, któremu przyglądał się nasz trener. Wyciągnął z niego pozytywne dla nas wnioski. Był to koniec roku 2002. Okres zimowy przepracowaliśmy grając na hali, m. in. korzystając z uprzejmości Pani Dyrektor SP nr 6. Potem rozegraliśmy jeszcze 2 sparingi. Pierwszy odbył się w niecodziennych warunkach, bowiem na śniegu z niezawodną drużyną Kamila. Przegraliśmy 9:11, ale trudno obiektywnie ocenić ten mecz, skoro każdy ślizgał się podczas niego w najlepsze. Dużo bardziej wymierny charakter miała druga potyczka, tym razem na boisku XXVI LO, przeciwko Zielarzom. Była to drużyna występująca jeszcze rok wcześniej w TKKF-ie. Rozegraliśmy kapitalne spotkanie, zwyciężając przeciwników 6:4. A potem czekała nas już pierwsza runda w TKKF-ie!

Rechciol
   

Warning: include() [function.include]: Unable to access php/mecze.php in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 376

Warning: include(php/mecze.php) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 376

Warning: include() [function.include]: Failed opening 'php/mecze.php' for inclusion (include_path='.:/usr/share/php:/usr/share/pear') in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 376

Warning: include() [function.include]: Unable to access php/mecze2.php in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 384

Warning: include(php/mecze2.php) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 384

Warning: include() [function.include]: Failed opening 'php/mecze2.php' for inclusion (include_path='.:/usr/share/php:/usr/share/pear') in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 384

Warning: include() [function.include]: Unable to access php/tabela.php in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 392

Warning: include(php/tabela.php) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 392

Warning: include() [function.include]: Failed opening 'php/tabela.php' for inclusion (include_path='.:/usr/share/php:/usr/share/pear') in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 392

Warning: include() [function.include]: Unable to access php/strzelcy.php in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 399

Warning: include(php/strzelcy.php) [function.include]: failed to open stream: No such file or directory in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 399

Warning: include() [function.include]: Failed opening 'php/strzelcy.php' for inclusion (include_path='.:/usr/share/php:/usr/share/pear') in /home/www/toya.net.pl/the_fly/index.php on line 399
.:Logowanie:.
Login:
Hasło:
Copyright © 2004-2006 KP Smulsko. All Rights Reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.