Artykuły:
>Po co to komu?
>Wybór artysty
>Przed i po
>Różne
>Pieprzenie
>Ble, ble, ble
>Olśnienie
>(sic)!
>O zachowaniu
>Lament
>Początek
>Coś o niczym
>Nurtujący nurt,czyli często zadawane pytania
>Boli, nie boli...
>Unikatowe dzieło sztuki
>Dorosła dojrzałość
>Pieprzenia ciąg dalszy, czyli dupy trucie
>Żółtaczka, HIV i inne przyjemności
>Ruchome piaski
>Ryba znaczy Szatan?!
>S(t)ymulator >Tatuaż z surówkami na wynos 100g 20 zł !NEW! >"Mamo, daj na tatuaż..." !NEW! >Machineria !NEW! >KONFESJONAŁ !NEW! >Fajnie jest być głupkiem !NEW!
Sylwetka:
>IFs
>Qui_Gon
>Chris
>Ponton
>Filo

Wulgarus debilis. Jak pragnos szczęścios dla mojos kanarinios...

    Uwaga! To totalna głupawka, jeśli was nie interesują pierdoły, to nie czytajcie, bo to jest pozbawione głębszego sensu.
Któregoś pięknego, miała odwiedzić mnie znajoma. Miałem wykonać jej tatuaż. Ponoć mieliśmy jakiś tam wzór, ale było to abstrakcyjne pojęcie. A w zasadzie pojęcia „mieliśmy” i „wzór”. Oki, pomijam to na razie. Umówiona na godzinę 11, przybyła do mnie o 9. No świetnie, ja kompletnie nieprzygotowany do roboty i burdel w pomieszczeniu. Wywaliłem na stół wszystkie katalogi, dołożyłem parę czasopism a w międzyczasie kurwiąc po cichu zacząłem rozstawiać cały kram. Ogłupiały z braku kawy, zgłupiałem jeszcze bardziej (tak, było to możliwe). Po 15 minutach miała upragniony wzór. To był jej pierwszy tatuaż. Pytania: „na pewno ten?” „Ale to nie bardzo pasuje tutaj, nie widzisz?”, „100% pewności?”. Kurde, też bym tak chciał. 15 minut i po krzyku, a nie jak ja, zabierałem się do tego jak pies do jeża. No to do roboty. Gdzieś w połowie pracy usłyszałem: czy nie da się tego przerobić? Ręce mi opadły.
- „Jak mam to kurwa przerobić?!”
- „No jakoś tak inaczej, bo już mi się ten wzór nie podoba.”
Symetryczny, rozbudowany i duży tatuaż na dolnej części pleców przerobić? Dało się. Jakoś się dało. Pracując z prędkością 30K/min. (słowo kurwa na minutę) jakoś pracę zakończyłem. Ufff, poszła sobie.
Za jakiś tydzień dostałem telefon. Wieść szokująco wstrząsająca. Wdała się infekcja i kolor jest jakiś nie taki. Powód? Najpierw siłownia a potem solarium. Tym razem 50K/min.
No pięknie, teraz będę musiał przechodzić to raz jeszcze. Nie, tym razem było jeszcze gorzej, przybyła jej kumpela o inteligencji łyżki do opon. No i miałem zestaw głośno mówiący. Przebrnąłem przez poprawki i usłyszałem, że koleżanka też chce tatuaż. Ta była lepsza, wybierała wzór 20 minut. Zestaw pytań wzbogacony o jeszcze kilka innych, nie przyniósł zamierzonego rezultatu. Skracając opowieść, miałem w tym wypadku więcej szczęścia, bo tym razem motyw się podobał dłużej niż 2 tygodnie. Tylko jak do cholery, można wystawiać świeży tatuaż na słońce?! Zawsze daje wydrukowaną litanię, co można, a co nie. Mam fenomenalną drukarkę, drukuje tuszem sympatycznym. Ja zalecenia widzę, a one nie!!!

Dla odmiany dziewczyna, chce, abym przerobił tatuaż. Świetnie, poprawianie po salonie. Godzę się, nie odmawiam bez głębszych przyczyn. Tatuaż wykonany nie najgorzej. Tylko co ja mam z nim zrobić? Idealnie dopasowany do miejsca, symetryczny i równy. Przedłużyłem zakończenia tribala i odświeżyłem całość zastanawiając się co jeszcze dorzucić. Nagle słyszę dziki zachwyt:
- „Jezu, jaki on śliczny!!!”
- „Co, jak, gdzie???”- Chodziło o wykonany tatuaż (niestety nie o mnie:)).
- Yyyyyy...

No to dobra kończymy zabawę. Jak widać, kobiecie nie potrzeba wiele do szczęścia...


Teraz coś z cyklu zakupy. Zamówiłem igły, odbiór osobisty. Wszystko cacy, igły były (cholernie drogie jak na taki szmelc). Gość się pyta czy nie potrzebuje drutów. Po chwili zastanowienia, no przydałoby się kurde, parę sztuk bo w zbrojowni puchy. Pan grzecznie mi oświadcza, że są to bardzo dobre druty, sztuka kosztuje 5 zł. To co jest grane??? Są pozłacane czy jak? Nie, są galwanizowane. Chwila, moment... O ile wiem, to ten artefakt powinien być wykonany ze stali nierdzewnej ale niech już będzie, kupiłem cały jeden :)). Sprawdzimy, jeśli będą tak boskie jak zakłada sprzedawca i jak wskazuje na to cena to się kopnę po więcej. Lutowanie do tego badziewia igieł to jakieś 60 K/min!!! To jednak siły wyższe nade mną czuwały, że nie zamówiłem tego więcej. Na dodatek, całe to galwanizowanie zaczęło odpadać :/.
Coś mocniejszego, proszę bardzo. Poszukiwania tatuażysty, moje własne. Pierwsze z brzegu studio. Widzę człowieka w męczarniach poddającego się temu barbarzyńskiemu zabiegowi jakim jest ta szpecąca blizna zwana tatuażem. Już jest fajnie. Tylko co do cholery, robi to gimnazjum w pracowni?! No ja wiem, małe pomieszczenie, mało miejsca itp. Ale to niech sobie waść chociaż firankę powiesi. Może być w motylki albo ptaszki. Lekka konsternacja, w poczekalni (załóżmy) siedzi chodząca żółtaczka a ja mam otwarty poprzez naczynia włosowate krwiobieg. Ciekawa sprawa. Jestem amatorem mocnych wrażeń (szachy wyczynowe, bierki pod wodą) ale zarażenie jakimś syfem z ciekawości to już trochę za dużo. Ja wiem, że jest to empirycznie poprawne lecz nie wiem czy będę mógł sobie serwować następne ciekawe doznania. Np. idąc za pomysłem Knoota, lewatywa kaszą manną. Nie to jednak nie dla mnie. Idziemy dalej. Ta sama sytuacja, rozdłubany pacjent i świta dookoła. Jest postęp, jest parawan, który co prawda gówno daje, bo nie jest do sufitu ale już jakiś postęp. Jak widać, jestem w tym pomieszczeniu elementem zbędnym, bo jakaś tam gra na blaszaku jest ważniejsza od klienta. Znalazłem się gdzieś pomiędzy papierkiem na podłodze a wieszakiem na ubrania i z powodzeniem mogłem pełnić te funkcje. Grzecznie zapytałem się, kto tutaj dowodzi i z kim mogę rozmawiać. Zza biurka wyłonił się milczący palec wskazując pracownię. Zapytałem z niedowierzaniem, czy mam tam wejść. Ten sam rozgadany członek tym razem ochoczo złożył się wraz z kilkoma mu podobnymi i niemrawym ruchem nadgarstka wyraził aprobatę. Po tak interesującej konwersacji może być już tylko lepiej. Taka elokwentna obsługa...
- „Dzień dobry, jak w sprawie cover-up’u ...”
- „Ja za poprawki liczę jakieś 500 zł, no tak jakoś będzie.”
- „Tak bez oglądania wzoru, taka cena?”
- „Ja się musze przy tym napracować, nie wiem co wcześniejszy artysta miał na myśli.”
- „Aha...”
To idź pan w pizdu!!! Ten zasrany mosiek nawet na mnie nie spojrzał. Siedzi i wytęża garba, z przeświadczeniem o własnej boskości nie mając przy tym odrobiny kultury. Nie chodziło mi wyłącznie o cenę, która była do przełknięcia ale o całą atmosferę. Facet mnie nie zauważył a konwersacja z najbardziej rozgadaną ręką na świecie soczyście mnie poirytowała. Wychodząc z tego „studia” poleciało parę kurew (tak na marginesie, to latały one gęściej niż skowronki na niebie). Myślałem, że na mnie i już miałem się wrócić, ale okazało się, że gościa utłukli w grze. Kultura na poziomie tłuczka do mięsa.

Kontrastowanie tematu.
W warsztacie ogólno ślusarskim zamawiałem nowe rurę i ramę. Nie spodziewałem się nadmiernej kultury oraz kwiecistego, poetyckiego słownictwa. Raczej mowy polskiej z XV w. Czyli bardzo ubogiej. Pan w dosyć brudnym kombinezonie:
- „Słucham, w czym mogę pomóc?”
- „Dzień dobry, ja mam tutaj takie zlecenie dla pana i...”- Zmieszałem się całkowicie, zaszokowała mnie ta uprzejmość.
- „Przepraszam, mogę zobaczyć ten rysunek?”
- „Proszę bardzo, nie jestem w takich sprawach najlepszy, ale coś tam narysowałem.”
- „Tak... No ten wymiar jest tutaj już nie potrzebny, bo widzi pan, już tutaj go pan zaznaczył i nie ma potrzeby go dublować.”
Jezu, gość ani chybił, skończył jakieś studia i się tutaj marnuje!!! Idźmy dalej:
Na kiedy życzyłby pan sobie mieć te przedmioty?- Zapytał ślusarz (jak mniemam).
- „Jak najszybciej, tzn. za jakiś tydzień byłoby najlepiej. Da radę?”
- „Myślę, że jak podjedzie pan do nas za jakieś 3 dni już wszystko będzie. Proszę tutaj jest nasza wizytówka, proszę najpierw zadzwonić, aby nie jeździł pan na próżno.”
- „Dziękuję...”- Myśląc sobie: kude, magister jakiś...
Zadzwoniłem, obydwie części do odebrania. Skracając dalsze dialogi, inny pracownik tegoż warsztatu władał językiem polskim równie dobrze jak jego poprzednik. Podczas tych wizyt usłyszałem tylko jedno niecenzuralne słowo! Jakiś młodzieniec upuścił jakieś narzędzia i wyrwała mu się jedna panienka. Zmieszał się strasznie i natychmiast przeprosił. Totalny szok!!!
Podsumowanie. Świat stanął na głowie!!! W pracowni artystycznej słychać niewybredną łacinę „kuchenną”, gdzie wyraz „kurwa” był nawet stosowany w swoim semantycznym znaczeniu natomiast w warsztacie język polski adekwatny do wykładu z historii literatury . Gdzie tu sens i logika? Brak. Być może sfrustrowany artysta, któremu nie wiedzie się w życiu (problemy z potencją?) uwypukla swoje braki w wykształceniu, aby podkreślić swój los okrutny?

Piękny, kolejny, nudny dzień. Komórka turla się po stole, może coś ciekawego się wydarzy? Numer nieznany. Przedstawiam się i mówię słucham? Jakiś człowieczek pośpiesznie bełkocze o jakichś szkoleniach, że chce bym ja mu coś tam pokazał. Próbując go przekrzyczeć, wyjaśniam, że ja żadnych szkoleń nie prowadzę i że grzecznościowo to ja mogę mu coś wyjaśnić. Umawiamy się na konkretny termin. Przyjeżdża pan i władca swym stalowym rumakiem (rozpadającym się pierdolotem). Przedstawiam mu swoje wymagania, co będzie robił i czego ja się od niego spodziewam. W odpowiedzi słyszę:
- „Czy ty kurwa, nie za dużo wymagasz?”
- „Słucham?”- pytam zdenerwowany i udaję, że nie dosłyszałem.
- „Prowadzisz te szkolenia czy nie? Jak tak to ty masz mi zapewnić materiały, ja nie będę nic kupował.”
- „To ja nie będę z tobą dyskutował, żegnam, tam są drzwi. Jeszcze raz pokazać?”
- „Nie wkurwiaj się, tylko myśl, co piszesz. Piszesz, że prowadzisz szkolenia to chyba ma znaczyć, że zapewniasz materiały. Przyjechałem, bo miały być za darmo.”
W tym momencie nawet moja anielska cierpliwość się wyczerpała. Ja mam mu zakupić cały sprzęt a on będzie się łaskawie uczył i ja jeszcze nie zobaczę ani grosza za to. Pominę moje słownictwo, jakie padło tego dnia, nie ma się czym chwalić. Mawiają, że kultura jest jak odzienie, jeden nosi ją na co dzień a inny zakłada tylko od święta. Ja swój „płaszczyk kulturalny” zdjąłem.
Dzień był ciekawszy niż przypuszczałem, coś się działo. Zbliżający się świetlisty zachód słońca uzmysłowił mi, że ja powinienem przestać pisać. Nie mam lekkiego pióra i nie umiem przekazać najprostszej treści w sposób przyswajalny dla ludzi, którzy staną się artystami. Efektem rozważań przy kolejnym papierosie i zimnej kawie, jest nagłe olśnienie. Oni już są artystami!!! Nie w ścisłym znaczeniu tego słowa lecz w tym potocznym, kpiącym. Bo jak inaczej nazwać kretyna/kę, który stawia takie wymagania niejako „nauczycielowi”? Po prostu artysta!!!
Oto przykład, jak można „artystycznie” wkurwić człowieka...

Jeśli komuś podoba się tego typu opowiadanie, niech pisze, może i ja będę pisał dalej a wierzcie mi, jest o czym. Czekam na dalsze sugestie, gdy takowe powstaną, tekst ten pozostanie a niewykluczone, że będą następne. Koniec.

Dante

07 III 2007
by Dante
800x600 or ++
IE, Opera, Netscape, Mozilla i inne...

Dante:
GG: 4462987